– Była obłąkana – wyszeptała bezdźwięcznie Zarzyczka. – Przed śmiercią Thornveiin pochłonęło szaleństwo. I jeśli mnie przeznaczono to samo…
– Zbyt mało wiemy o przeznaczeniu – przerwała ostro przeorysza. – Ale mamy świadomość, że tak naprawdę jest tylko jeden grzech. Brak nadziei.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kiedy żalnicki wygnaniec oznajmił chęć wyprawy w Nawilski Ostęp, Suchywilk począł tak bluźnić, aż listowie na drzewach więdło, zaś wiedźma pokraśniała i umknęła w popłochu. Skoro jednak Koźlarz poradził kompanię rozdzielić, Suchywilk otrzeźwiał w jednej chwili. Zwajca bynajmniej nie dowierzał książątku i ani myślał puścić go sam opas. Nie wiedzieć, w jakową matnię nas pośle, pomyślał podejrzliwie, kiedy wygnaniec cierpliwie tłumaczył mu drogę poprzez Wilcze Jary, szlachecką okolicę, która rozpościerała się w górze traktu. Objaśnień Suchywilk wysłuchał, jak przystoi, a potem podsunął księciu pod nos wielki jak bochen chleba, zaciśnięty kułak, i obiecał solennie, że ani kroku się bez Koźlarza nie ruszy.
Teraz więc jechał wąską, wydeptaną przez dzikiego zwierza ścieżką i wcale nie był rad z własnej popędliwości. Bowiem Koźli Płaszcz uśmiechnął się tylko półgębkiem, jak miał we zwyczaju, i rzekł, że pięknie prosi do towarzystwa, lecz zdawało mu się, że nieroztropnie będzie ostawić białogłowy same na gościńcu. Tu Suchywilk gębę rozwarł do dalszych wrzasków, lecz niefortunnie przypomniało mu się, iż w tej ostatniej rzeczy wygnaniec może mieć słuszność. Niewiasty nie miały wstępu w Nawilski Ostęp, a po prawdzie, żaden człek na umyśle zdrowy nie pchał się weń z własnej woli. Zwajecki kniaź próbował to po dobroci wykładać księciu, lecz ten zaparł się jak głupi. Nieustępliwość Koźlarza tylko utwierdziła Suchywilka. Najpewniej książątko w Ostępie jaką tajną sprawkę ukartowało, myślał sobie. Przecie nie ciągnie w głuszę grzybów zbierać.
Inna rzecz, że wędrówka przez Nawilski Ostęp, odwieczną siedzibę żalnickich eremitów, niezmiernie irytowała kniazia. Suchywilk żadnym sposobem nie potrafił pojąć, czemu jakikolwiek włodarz z dobrej woli miałby przekazać równie wielki kawał puszczy we władanie pustelniczej hołocie. Taki szmat lasu na zmarnowanie wydać, myślał, spoglądając na krzepkie, rozrośnięte dębczaki. Co za kraj parchaty! Gdzie człek nie nastąpi, jeno dziwy, bogi i cudactwa. Będą dęby stać, póki nie zmarnieją i czerw ich ze szczętem nie zeżre. Ot, iście żalnicka durnota i marnotrawstwo. Równie dobrze ogień mogli pod las podłożyć.
A czemu niewiastom do Ostępu wjechać nie lza, źlił się dalej Suchywilk. Bo ich widok eremitom w modlitwach szkodzi i do myśli o światowych uciechach skłania. A kto niby patrzeć przymusza? Niechże lepiej jeden z drugim nosa z krzaków nie wystawia, tedy go światowa pokusa ominie. Na zwierza polować wzbroniono, bo szlachetni pustelnicy ze wszelkim żywiszczem w pokoju żywią. Drzew wycinać nie można, a kto by spróbował, temu książęcy pachołkowie kiszki wypuszczą. Chrustu wynosić nie wolno, ni ścieżek porządnych w gęstwie wycinać, dodał ze złością, kiedy koń potknął się o wystający korzeń. A wszystko po to, by pustelnikom w medytacji i pokucie nie zawadzać. Et, obłąkaństwo!
Gospodarskie troski widać jawnie rysowały się na obliczu kniazia, bo Przemęka rzucił mu pocieszająco, że rychło dotrą do celu. Suchywilk wcale się nie uradował. Co nas dobrego w Nawilskim Ostępie może spotkać, dumał smętnie, toć to dzicz nietrzebiona. Najwyżej nowa się prządka napatoczy czy inne plugastwo. Albo jeden z pustelników, próżniaczysk między krzakami pochowanych!
Suchywilk nie miał bowiem dla eremitów żadnego szacunku i zupełnie nie dbał o ich przywileje. Kiedy im zastąpił drogę wychudły dziad w niegarbowanej skórze, kniaź aż się rwał, żeby mu jego własnym kosturem grzbiet otłuc. Dopiero jak go Koźlarz objaśnił, że tutejsze prawo każe kamienować każdego, kto na pustelnika rękę podniesie, Zwajca oprzytomniał nieco. Lecz dalej spode łba spoglądał, a z taką złością, że eremita sam pierzchnął ledwo kąsek chleba zjadłszy i tylko z daleka krzyknął, że w podzięce za szczodrobliwość pomodli się o ich zdrowie. Obietnicę ową nie wiedzieć czemu Suchywilk uznał za jawne szyderstwo.
Co mnie po jego modłach, narzekał do siebie. Raz, że nie modłów bogowie słuchają, ale jak im człek śmiały prosto w ucho coś wrzaśnie. Dwa, że Zwajców nie imają się eremickie modlitwy, bo nad nami żadne bóstwo nie panuje. Zresztą, skąd mnie wiedzieć, czy ten pustelnik to jaka świątobliwa persona, czy zwyczajny obłąkaniec albo łupieżca, co się na bezludziu przed opresją przytaił? Chleb zeżarł, ani okrucha nie zostawiwszy, tedy tyle jasne, że łapczywiec. A jego modły pies trącał!
Po prawdzie nie tyle sam Nawilski Ostęp złościł Suchywilka, ile dręczył go niepokój o córkę i wiedźmę, do której przywiązał się niezmiernie. O zbójcę nie dbał ni trochę, raczej sam przepędziłby go z radością, odkąd rozpatrzył się nieco w jego charakterze i nabrał przekonania, że herszt z Przełęczy Zdechłej Krowy czyha na dobytek Szarki. Podobnie karzeł był mu obojętnym: Suchywilk chętnie przysłuchiwał się sprośnym zagadkom, jednak miał wrażenie, że coś zanadto pokurcz wyszczekany i sprytny, by być prawdziwie uczciwym człowiekiem. Zresztą Szydło nierozważnie wygrał od niego w kości paradny kołpak ozdobiony czerwonym guzem, co Suchywilk miał mu za złe i traktował jako brak szacunku dla swej kniaziowskiej godności. W potrzebie pierwszy nogi za pas weźmie, myślał z goryczą, ani się obejrzy. Prędzej na zbójcę liczyć można, choć ten jeno dla zysku zostanie, bodajby mu chwost oparszywiał, łakomcowi. Ale jeśli ich Węży – mordowi pachołkowie opadną, na nic się zbójca przyda, choćby i najdzielniejszy. Jedyna nadzieja, że wiedźma zawczasu złą przygodę spostrzeże.
Najchętniej jednak wróciłby na gościniec. Pomniał jeszcze, jak szczeniakiem nieopierzonym wędrował tędy ku Górom Żmijowych: już wówczas okolica cieszyła się złą sławą i Suchywilk aż truchlał na myśl, że fanaberie żalnickiego księcia mogą wystawić na szwank nie tylko powodzenie ich przymierza, ale także zdrowie Szarki. Co prawda, jak wspomniał, że mu niewdzięcznica na pożegnanie ledwo głową skinęła, złość go ogarniała i gorycz niezmierna. Na Wyspach Zwajeckich rzemieniem by jej grzbiet wygarbował za podobną zuchwałość, jednak rozumiał, że najpierw trzeba na wyspy dowieźć, a potem tłuc. Co we właściwej kolejności zamierzał uczynić.
Byleby się ludziom przed oczy nie pchali nadmiernie, myślał z troską. Niby my daleko w Żalnikach, ale przecie i tutaj musiała dojść pogłoska o spichrzańskim karnawale. Nadto przy nich dobra sporo, juczaki obładowane i rząd na nich zwajecki, za co też można po łbie wziąć, bo ludziska Zwajcom niechętni.
Et, może trza było plunąć na książęce spiski i dziecka pilnować, pomyślał, spoglądając nieprzychylnie na owinięte łaciatym płaszczem plecy księcia. Kto wie, czy się tam jemu w południowych krajach od gorąca w umyśle nie pomieszało? Niby dobrze mieczem obraca, pomyślał dalej, wspominając spotkanie z prządką. Ale człek ma swoje miejsce pod niebem od bogów przypisane i nie powinien się kręcić jako smród po gaciach. Tymczasem myśmy Smardzowego szczeniaka z dobry tuzin lat nie oglądali w Krainach Wewnętrznego Morza. Gada Przemęka, że zapędzali się na żalnickie pogranicze, żeby języka zasięgnąć i w nastrojach się wywiedzieć, ale co z tego? Co z tego, że się kniaziowski syn po gościńcu owłóczył należycie? Jemu zdałoby się co rychlej wśród panów sojuszników kaptować, a nie samowtór wałęsać po oczeretach. Takoż i teraz – przemykamy się niby włóczęgi. Do czego to podobne?
Jakby którego z naszych Wężymord ze dworca wypędzić próbował, myślał dalej, przecie nie poszedłby po dobroci na wygnanie. Tymczasem ledwo ścierwo starego Smardza wrony rozdziobały, podniósł się na północy huczek, że jego szczenię wędruje w kohorcie Org Ondrelssena Od Lodu. I po co? Toć zrazu człek rozumiał, że żaden z bogów w ludzkie waśnie mieszać się nie będzie. O, gdyby natenczas na Wyspy Zwajeckie szczeniak podpłynął, nie ganialiby my dzisiaj po wykrotach. Wężymord jeszcze dobrze na tronie nie okrzepł, a i we Zwajcach inny zgolą był duch i odwagi więcej. Nim by się Zird Zekrun obejrzał, odbilibyśmy Rdestnik, a frejbiterów na rejach ich własnych okrętów obwiesili. A może, rozmarzył się odrobinę, może trafiłaby się sposobność, żeby szmat ziemi jaki za pomoc od żalnickiego gołodupca utargować. Najprędzej uścieską twierdzę i jeszcze zameczków kilka nad Cieśninami Wieprzy.