Wspominając upływające lata, Borchardt dość wyraźnie sygnalizuje, że łączyła go z kapitanem Stankiewiczem mocna nić przyjaznego porozumienia. Później, gdy Borchardt na początku wojny objął stanowisko starszego oficera na „Piłsudskim”, doszło nawet do bardziej osobistych zwierzeń. Wówczas to „rozmowy z dniem każdym stawały się coraz bardziej bezpośrednie”, podejmowano w nich różne tematy i często też rozmówcy powracali pamięcią do lat dziecinnych, nie wstydząc się najskrytszych marzeń o morzu i przygodzie. „Stopiła się niewidzialna tafla lodowa, otaczająca kapitana” - wspomina Borchardt, uzupełniając relację uwagą, że dopiero wtedy zrozumiał wiele spraw, których wcześniej nie był w stanie pojąć.
Od pierwszego spotkania na żaglowcu do przyjacielskich pogawędek na „Piłsudskim” minęło prawie piętnaście lat. Borchardt w tym okresie wspiął się na wysoki szczebel hierarchii zawodowej, zdołał pozyskać sobie zaufanie i przyjaźń mistrza, miał już od 1936 roku patent kapitana żeglugi wielkiej oraz sam też jako starszy oficer na „Darze Pomorza” przez ostatnie półtora roku wdrażał do zawodu następną z kolei generację przyszłych nawigatorów. Toteż powracając we wspomnieniach do minionych lat, Borchardt patrzy na kapitana Stankiewicza przez pryzmat własnych doświadczeń i stara się go zrozumieć przede wszystkim jako człowieka, któremu powierzono odpowiedzialność za bezpieczeństwo statku, załogi i pasażerów.
Znał morze, przeżył katastrofę statku i potrafił już docenić gruntowną wiedzę zawodową kapitana, jego sprawność w dowodzeniu, zdolność w rozpoznawaniu sytuacji nawigacyjnej oraz umiejętność podejmowania szybkich i trafnych decyzji. Wiedział też, jaką wartość ma rygorystyczne przestrzeganie obowiązków służbowych na statku, więc w swej charakterystyce złożył hołd kapitanowi pisząc, że ten człowiek opanowany i pełen rezerwy w sposobie bycia, zawsze poważny i bez poczucia humoru był ,,najbardziej precyzyjnym instrumentem, który działał niezawodnie podczas sztormu, mgły i śnieżycy, w drodze przez pola lodowe i w tropikalnej burzy”.
Zbudowany w książce portret kapitana Stankiewicza może się jednak wydać zbyt wyidealizowany jak na deklarowaną przez autora rzetelność w przedstawianiu faktów. To prawda, ale Borchardt nie ukrywa, iż jest to jego subiektywny punkt widzenia, że tak właśnie widzi kapitana Stankiewicza i na zawsze pozostanie on dla niego wzorem kapitana-nawigatora. Niewątpliwie w tym wyznaniu Borchardta manifestuje się wiele z wdzięczności ucznia, który po latach serdecznie wspomina ulubionego mistrza. A mimo to byłoby uproszczeniem sądzić, iż tylko względy emocjonalne, owo poczucie zaciągniętego długu i pragnienie jego spłaty zadecydowały o sposobie portretowania. Z równym przecież sentymentem Borchardt wspomina kolegów, wspólne przygody i wydarzenia codziennego życia na statku, nasycając wspominany świat podobną aurą wyjątkowości. I nie jest to wynik wyłącznie jego osobistych zapatrywań czy sympatii.
Rzeczywiście bowiem opisywany przez Borchardta świat miał swoiste piętno wyjątkowości. Po przeszło stu latach niewoli Polska odzyskała niepodległość i w granicach odrodzonego państwa znalazło się morze, a w związku z tym powołano do życia Szkołę Morską, zbudowano Gdynię oraz powstała flota morska do obsługi ruchu pasażerskiego i przewozu towarów. Było to bardzo duże osiągnięcie i Borchardt miał też w nim swój udział. Należał do pierwszej, już w odrodzonej ojczyźnie wykształconej generacji oficerów marynarki handlowej, która osiągnąwszy samodzielność zawodową, zaczęła pod koniec lat trzydziestych przejmować od swych wychowawców stanowiska oficerskie i kapitańskie na polskich statkach, kończąc w ten sposób pionierski etap budowania floty handlowej.
Stąd dla pokoleniowej świadomości Borchardta wspominane dwudziestolecie międzywojenne stanowi epokę już zamkniętą, kończącą się w książce jakby symbolicznie, bo śmiercią kapitana Stankiewicza. Wspomina tę epokę optymistycznie jako czas przełomu historycznego i swej młodości, pragnie utrwalić wydarzenia i entuzjazm pionierów, by wraz ze śmiercią kapitana Stankiewicza nie odeszły w przeszłość te wartości, którym i kapitan, i jego wychowankowie byli wierni.
Ryszard Karwacki