Выбрать главу

Niepokoimy się, czy wszystko uda nam się wykonać „wzorowo” na oczach zgromadzonej publiczności. Boimy się jakiejś niezręczności teraz, po zawarciu znajomości, więcej niż kiedykolwiek. Następuje jednak prawdziwy po­pis. Czekoladowy sukces wydaje nam się w tej chwili bła­hy i niepoważny.

Bosakowy chowa bosak. Dziób już dostatecznie oddalił się od nabrzeża. Krytyczny moment wysunięcia wioseł za burtę. Musi to być wykonane jak najciszej. Im ciszej, tym lepiej i bardziej „przepisowo”. Czujemy na sobie wzrok ludzi, którzy się na tych sprawach dobrze znają. Za burtę kutra wysuwa się osiem wioseł lśniących czystością i wy­polerowanych do połysku przez długie szorowanie pia­skiem, z przejrzystym, dobrze widocznym rysunkiem warstw drzewnych.

Ośmiu wioślarzy automatycznie przesuwa się do burt, by dać możność bosakowym podnieść ich wiosła, które leżą pośrodku łodzi zwrócone piórami do rufy. Następuje popisowy moment dla bosakowych. Obaj działają tak, jak gdyby każdy z nich był odbiciem drugiego w lustrze. Podniesione do pionu pióra wioseł stykają się ze sobą, słychać ciche ich klaśnięcie, które jest dla bosakowych sygnałem do jednoczesnego opuszczenia wioseł na wodę i włożenia ich w dulki.

Wiemy, że na zielonej wodzie zatoki biały, wylakierowany kuter, najeżony dziesięcioma wiosłami precyzyjnie wyrównanymi musi się podobać każdemu. Cały manewr został wykonany niemal bezszelestnie i bezbłędnie. Słyszy­my kilka braw, a potem jest ich już coraz więcej i więcej.

- Wiosłuj - na tę komendę pióra wszystkich wioseł lecą jak można najbardziej do dziobu kutra i do połowy zanurzają się w wodzie. Wszyscy wioślarze pilnują się wzorowych - pierwszych od rufy - pochylają się jedno­cześnie do przodu. Następuje potężne pociągnięcie. Popy­cha ono kuter gwałtownie naprzód. Łódź rusza z taką szybkością, jak gdyby od niej zależało nasze życie.

Nie zmieniając tempa ciągniemy tak aż do stojącego, hen, na kotwicy „Lwowa”. Myślimy podczas tego wiosło­wania, że może uda się któremuś z nas sprawdzić legendarne opowiadanie o wiosłowaniu tak doskonałym, że pękały podczas niego wiosła. Wioślarz, który tego doko­nał, otrzymywał dwa tygodnie urlopu. Może jednak daw­niejsi wioślarze byli silniejsi, a może teraz wiosła są moc­niejsze? Bo żadnemu z nas, nawet podczas tego dzisiejsze­go popisowego wiosłowania, nie udało się złamać wiosła.

Przed dobiciem do trapu ostatnie pociągnięcia muszą być jeszcze mocniejsze, by zdążyć złożyć wiosła j by dać możność bosakowym pewnego złapania się liny przy bur­cie dla zatrzymania kutra w odpowiednim momencie. Trzeba bowiem ustawić łódź co do milimetra, by potem nie przesuwać jej dla wygodnego wyjścia kapitana na trap.

- Bosak! - pada przedostatnia komenda. Dwaj dzio­bowi wioślarze przestają wiosłować. Po chwili pióra obu wioseł spotykają się nad ich głowami. Znów ciche klaśnięcie, wszyscy wioślarze przesuwają się do burt, wiosła opadają na środek kutra.

Teraz przygląda nam się jeszcze większa ilość oczu, wśród których wyróżnia się najbardziej krytyczny wzrok starszego oficera, gotowego przeszyć swym głosem naj­większą ciszę.

- Basta! - ostatnia komenda i ostatnie pociągnięcie.

Wiosła wychodzą z wody, potem z dulek i układają się, jak dzieci do snu, w ramionach wioślarzy, którzy przesu­wają się na środek kutra. Szybko i cicho ułożone pióra chowają się wewnątrz kutra na ławkach tuż przy burtach i zostają natychmiast zamocowane specjalnie plecionymi w tym celu linkami, również o „brylantowych” gałkach i pętlach. Otwory dulek zakryte zostają zapadkami. Na ze­wnątrz łodzi widać teraz dziesięć „brylantowych” gałek.

Kuter stoi przy dolnym podeście trapu.

- Baczność! - komenderuje sternik. Kapitan wycho­dząc z łodzi salutuje i jak zawsze słyszymy jego podzięko­wanie dla załogi rozpoczynające się od słowa „znaczy”:

- Znaczy, dziękuję!

Sternik podaje komendę - Spocznij! - i zwija bande­rę. Kuter idzie pod talie.

Podnoszenie łodzi odbywa się zazwyczaj błyskawicznie, jest to tak zwana robota „awralna”. Wszystkie odwachy - wywołane na pokład - ustawiają się przy taliach ku­tra, w którym pozostaje tylko dwóch ludzi. Reszta wioś­larzy wychodzi po taliach na pokład. Obie liny od talii są wyciągnięte wzdłuż pokładu i złączone ze sobą. Ludzie trzymający je czekają rozdzierającego krzyku starszego oficera: - As, dwa! - Potem biegiem ciągną liny talii. Po chwili kuter jest na takiej wysokości nad wodą, że można go postawić na rostrach.

Tym razem podczas podnoszenia kutra doszło do nie­porozumienia pomiędzy Siasiem i jednym z młodszych uczniów innego odwachu, zbyt wiele mniemającym o swych zdolnościach bokserskich. Od słów do nałożenia rękawic bokserskich nie upłynęło wiele czasu. Jeszcze mniej czasu zajęła Siasiowi słynna „fraza Carpentiera” zakończona „ułożeniem” na deskach niefortunnego przeciwnika. Sędzia doliczył do dwudziestu, a pokonany przeciwnik Siasia nie zdradzał najmniejszej ochoty do podniesienia się. Sędzia przestał więc liczyć i kazał polać leżącego wodą. Nim to nastąpiło, zwyciężony otworzył oczy i z trudem dźwignął się na nogi.

Całą tę walkę widział kapitan. Za chwilę uczeń pełnią­cy służbę bosmańską kazał zwycięzcy zameldować się u kapitana. Ten wysłuchał uważnie wyjaśnień Siasia: przy­czyn sporu oraz zastosowanej przez niego taktyki. Gdy Siaś skończył, kapitan jak zwykle przez zaciśnięte zęby powiedział:

- Znaczy, to nie było PO RYCERSKU z waszej stro­ny. Znaczy, nadużyliście swej wiedzy fachowej. Znaczy, możecie odejść!

KRÓL

Z Oxelösundu nasze „siwki” rwą z kopyta do Sztokhol­mu. Polska nie przemijająca miłość do koni i tutaj, na szkolnym żaglowcu, znalazła swój wyraz. Wielu z ucz­niów służyło w kawalerii, a wszyscy kiedyś w życiu dosia­dali wierzchowca. Tym chyba należy tłumaczyć, że wspa­niałe, wydęte. wiatrem, ciągnące żagle, trzymane przez wyprężone liny, nazwaliśmy „siwkami”. Najlepsze zdjęcie fotograficzne, zrobione przez nasze uczniowskie kółko „Morfot”, a przedstawiające napięte żagle, nosi tytuł: WIO, SIWKI!

Przed wejściem w szkiery bierzemy pilota. Zwijamy ża­gle i zmieniamy się w motorowiec.

Nasza pokładowa „Żywa Gazeta” informuje, że za chwilę będziemy mijali samotny grobowiec na jednej z wysepek o kilkunastu metrach kwadratowych powierzch­ni. Z daleka widzimy wysmukły pomnik. Jest to grób żo­ny jednego z kapitanów szwedzkich, który ją tam pocho­wał, by zawsze pierwszą ją witać - wracając do kraju, i ostatnią żegnać - wychodząc w długi rejs na drugą pół­kulę.