Donna Leon
Znajomi Na Stanowiskach
Komisarz Guido Brunetti 9
Przełożyła: Joanna Stankiewicz-Prądzyńska
Dla Christine Donougher
i Rodericka Conway-Morrisa
Dokąd idziesz tak spiesznie?
Wiesz przecież, że w murach tych
Na życie twe nastają.
Libretto opery Lucio Silla Mozarta
Rozdział 1
Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, Brunetti leżał na kanapie, trzymając na brzuchu otwartą książkę. Wiedział, że będzie musiał wstać, bo w mieszkaniu nikogo nie było, ale chciał doczytać ostatni akapit ósmego rozdziału Anabazy, ponieważ ciekawiło go, jakie jeszcze nieszczęścia spadną na wycofujących się Greków. Dzwonek odezwał się ponownie, dwa krótkie, naglące dźwięki. Brunetti odłożył książkę grzbietem do góry, okulary położył na oparciu kanapy, po czym wstał. Szedł powoli, jakby natarczywy brzęk dzwonka nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Był sobotni poranek. Paola poszła na targ na Rialto w poszukiwaniu krabów w miękkich muszlach, on zaś miał wolne, cały dom tylko dla siebie i co za pech – ktoś musiał akurat teraz dobijać się do drzwi.
Przypuszczał, że to jakiś kolega do jego dzieci, Chiary albo Raffiego, ale mogli to być również świadkowie Jehowy. Oni wprost uwielbiali zakłócać odpoczynek ludziom, którzy ciężko pracują. Wszystko, czego obecnie Brunetti pragnął, to leżeć i czytać Ksenofonta, czekając, aż małżonka wróci z targu z jego ulubionym przysmakiem.
– Tak? – odezwał się do domofonu najbardziej zniechęcającym tonem, jakim potrafił, żeby odstraszyć wałęsającą się bez celu młodzież i natrętów w dowolnym wieku.
– Guido Brunetti? – zapytał męski głos.
– Tak. O co chodzi?
– Przychodzę z Ufficio Catasto w sprawie pańskiego mieszkania…
Brunetti milczał.
– Czy dostał pan od nas list? – odezwał się głos.
Faktycznie, jakiś miesiąc temu przyszedł pocztą dokument pełen niezrozumiałych urzędowych zwrotów, mówiący coś o aktach własności i związanych z nimi zezwoleniach na budowę – Brunetti nie pamiętał, o co tam właściwie chodziło, bo ledwie spojrzał na sformalizowany język, pobladł i wsunął pismo z powrotem do koperty, którą następnie rzucił na majolikową tacę stojącą na stole po prawej stronie drzwi.
– Czy dostał pan nasz list? – powtórzył mężczyzna.
– Tak, oczywiście – odrzekł Brunetti.
– Przychodzę właśnie w tej sprawie.
– W jakiej sprawie? – Brunetti przełożył słuchawkę domofonu do lewej ręki i sięgnął do stosu papierów i kopert leżących na tacy.
– W sprawie pańskiego mieszkania – powtórzył głos. – Pisaliśmy o tym w liście.
– Tak, tak, oczywiście – odparł Brunetti, grzebiąc gorączkowo w stercie papierów.
– Przepraszam, ale chciałbym z panem o tym porozmawiać.
Skupiony na szukaniu koperty, Brunetti nieopatrznie powiedział „dobrze” i nacisnął przycisk otwierający portone trzy piętra niżej.
– Ostatnie piętro – rzekł.
– Wiem – odpowiedział mężczyzna.
Brunetti odwiesił słuchawkę i wyciągnął kilka listów ze spodu sterty. Był tam rachunek z ENEL-u* [ENEL – Ente Nationale per l’Energia Elettrica – włoski odpowiednik Państwowych Zakładów Energetycznych. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).], pocztówka z Malediwów, której nie czytał i której w związku z tym poświecił kilka chwil, no i koperta z nazwą biura wydrukowaną niebieskimi literami w lewym górnym rogu. Wyjął z niej list, rozłożył go i trzymając kartki jak najdalej od oczu, żeby widzieć w miarę ostro bez okularów, przebiegł wzrokiem treść.
Uderzyły go te same co za pierwszym razem niezrozumiałe zdania: „Zgodnie z numerem 1684-B listy sporządzonej przez Komisję Sztuk Pięknych… W odniesieniu do rozdziału 2784 artykułu 127 Kodeksu cywilnego z 21 czerwca 1948, punkt 3, paragraf 5… Brak odnośnej dokumentacji… Wartość wyliczona zgodnie z punktem 34-Y-28 przepisu z 21 marca 1947 roku”… Szybko przebiegł wzrokiem pierwszą stronę i spojrzał na drugą, lecz wciąż widział tylko same urzędowe zwroty oraz jakieś cyfry. Znał dobrze wenecką biurokrację, przeczytał więc ostatni paragraf. Faktycznie, uprzedzano go, że może się spodziewać dalszych prób nawiązania kontaktu ze strony Ufficio Catasto. Ponownie spojrzał na pierwszą stronę. Nadal nic nie rozumiał.
Ponieważ stał blisko drzwi, od razu usłyszał zbliżające się kroki i otworzył, zanim rozległ się dzwonek. Wchodzący po schodach mężczyzna pokonywał właśnie ostatnie stopnie i już podnosił rękę, żeby zapukać, więc pierwszą rzeczą, którą Brunetti zauważył, był kontrast pomiędzy zastygłą bez ruchu pięścią i wyjątkowo niepozornym wyglądem jej właściciela. Charakterystyczna dla wenecjan pociągła twarz o cienkim nosie znieruchomiała w grymasie zaskoczenia. Młody człowiek o piwnych oczach i kasztanowych, niedawno ostrzyżonych włosach miał na sobie garnitur, który równie dobrze mógł być szary, jak i niebieski, oraz ciemny krawat w nieokreślony wzór. W prawej ręce dźwigał znoszoną teczkę z brązowej skóry. Teczka ta dopełniała bezbarwnego portretu biurokraty dobrze Brunettiemu znanego, gdyż wszyscy urzędnicy państwowi wyglądali tak, jakby ich podstawowym obowiązkiem było przede wszystkim nie rzucać się w oczy.
– Franco Rossi – usłyszał Brunetti. Młody człowiek przełożył teczkę do lewej ręki, żeby móc się przywitać. Wymienili krótki uścisk dłoni i komisarz cofnął się, żeby wpuścić gościa do mieszkania.
Onieśmielony Rossi zatrzymał się w progu i grzecznie spytał, czy może wejść.
– Proszę, tędy… – rzekł Brunetti, kierując się do pokoju, w którym przedtem oddawał się lekturze. Zanim usiadł na kanapie, odłożył książkę na stół, zakładając miejsce, w którym przerwał czytanie, starym biletem na vaporetto. Rossiemu wskazał miejsce naprzeciw.
– Wiem, że dziś sobota, signor Brunetti – powiedział Rossi, przysiadając na krawędzi krzesła i kładąc teczkę na kolanach. – Postaram się zająć panu jak najmniej czasu. Dostał pan nasz list, prawda? – spytał i uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że znalazł pan chwilę, żeby zapoznać się z jego treścią.
Wyjął gruby niebieski skoroszyt i ułożył go dokładnie na samym środku teczki, starając się jednocześnie lekkimi uderzeniami dłoni wepchnąć do środka jakiś wystający papier.
– Prawdę mówiąc… – Brunetti wyciągnął z kieszeni zgnieciony list, który wsadził tam, kiedy rozmawiał z gościem przez domofon. – Prawdę mówiąc, zaglądałem do niego dwa razy i uważam, że jest napisany dość zawiłym językiem.
– Co pan mówi? A ja sądziłem, że wszystko jest zupełnie jasne… – Młody człowiek był naprawdę zdziwiony.
– Na pewno dla osób zajmujących się tymi sprawami na co dzień – rzekł Brunetti z pobłażliwym uśmiechem. – Ale dla ludzi, którzy nie mają do czynienia z językiem używanym przez pański urząd, może on być niezrozumiały.
Rossi milczał.