Brunetti ruszył przez wysoko sklepiony hol szpitala, ślepy na jego urodę. Świadomym wysiłkiem woli odsuwał od siebie wszystkie opowieści, jakie słyszał o obrosłej już legendą nieskuteczności szpitali publicznych. Rossiego przeniesiono na oddział ortopedii, gdzie zmarł. Tylko to powinno go w tej chwili interesować. Idąc korytarzami, nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że znajduje się w jednym z tych wielkich – nowojorskich czy londyńskich – teatrów, w których przez całe lata idzie ten sam spektakl, zmienia się tylko obsada. Jedni odchodzą na emeryturę, drudzy – do innych ról, ale temat i kostiumy pozostają te same. Wydało mu się nagle, że jest widzem, a mężczyźni i kobiety przesuwający się pod łukowatym sklepieniem, w szlafrokach i piżamach, w gipsie czy o kulach, to aktorzy, a niektórzy z nich, tak jak Rossi, czasem schodzą ze sceny na zawsze.
Kiedy dotarł na oddział ortopedii, zobaczył u szczytu schodów jakąś próżnującą pielęgniarkę, która stała i paliła papierosa. Gdy zauważyła nadchodzącego Brunettiego, zdusiła niedopałek w papierowym kubeczku i otworzyła drzwi, żeby wrócić na oddział.
– Bardzo przepraszam – rzekł Brunetti, wślizgując się za nią.
Wyrzuciła kubeczek i odwróciła się.
– Tak? – rzuciła obojętnie, ledwo na niego spojrzawszy.
– Przyszedłem w sprawie Franca Rossiego – powiedział. – Portier na dole mówił, że jest na tym oddziale.
Pielęgniarka popatrzyła na niego uważniej i jakby cieplej. Najwidoczniej z tego powodu, że pytał o osobę, która dopiero co zmarła, zasługiwał na więcej sympatii.
– Czy jest pan krewnym? – spytała.
– Nie, przyjacielem.
– Tak mi przykro – powiedziała i w głosie jej nie było już zawodowej obojętności, tylko szczere współczucie.
Brunetti podziękował jej.
– A co się właściwie stało? – zapytał.
Pielęgniarka ruszyła przodem. Brunetti, myśląc, że prowadzi go do Rossiego, poszedł za nią.
– Przywieźli go w sobotę po południu – usłyszał. – Tam na dole zbadali go i stwierdzili, że ma złamane obie ręce, więc odesłali go od razu do nas.
– Ale w papierach jest napisane, że był nieprzytomny.
Pielęgniarka przyspieszyła kroku, idąc do wahadłowych drzwi na końcu korytarza.
– Nie mogę nic na ten temat powiedzieć. Już jak go przywieźli, był nieprzytomny.
– Nieprzytomny? Dlaczego?
Pielęgniarka milczała, jakby zastanawiając się, co może mu wyjawić.
– Musiał przy upadku uderzyć się w głowę.
– A może pani wie, z jakiej wysokości spadł?
Pokręciła przecząco głową i pchnęła drzwi, przytrzymując je dla niego. Znaleźli się w dużym, pustym pomieszczeniu, w którego kącie stało samotne biurko. Pielęgniarka milczała.
– Czy był bardzo poraniony? – Brunetti postanowił spytać o coś innego.
Pielęgniarka zawahała się i rzekła:
– Lepiej będzie, jeśli pan zapyta jednego z lekarzy.
– Czy to te obrażenia głowy spowodowały śmierć?
Nie wiedzieć czemu miał wrażenie, że przy każdym jego pytaniu pielęgniarka jakby sztywnieje, a jej głos staje się coraz bardziej obojętny i chłodny.
– O to również musi pan spytać lekarza.
– Ale ja wciąż nie rozumiem, dlaczego on znalazł się na tym oddziale.
– Z powodu połamanych rąk – powiedziała.
– Ale jeśli rany na głowie… – zaczął Brunetti, lecz siostra już podeszła do innych wahadłowych drzwi, na lewo od biurka.
– Może lepiej wyjaśnią to panu na dole, na oddziale pomocy doraźnej. Proszę zapytać o doktora Carraro – rzuciła przez ramię i znikła.
Brunetti zbiegł na dół. Tam wyjaśnił dyżurnej pielęgniarce, że jest przyjacielem Franca Rossiego, tego, który zmarł zaraz po przyjęciu na oddział, i że chciałby, jeśli można, porozmawiać z doktorem Carraro. Pielęgniarka spytała go o nazwisko, kazała mu zaczekać i poszła poszukać lekarza. Pod ścianą stał rząd plastikowych krzeseł. Brunetti usiadł. Nagle poczuł się bardzo zmęczony.
Po mniej więcej dziesięciu minutach przez wahadłowe drzwi wszedł mężczyzna w białym kitlu. Trzymając ręce w kieszeniach, zrobił kilka kroków w kierunku Brunettiego i zatrzymał się, najwyraźniej w oczekiwaniu, że ten wstanie i do niego podejdzie. Jak wielu niskich mężczyzn, poruszał się rozkołysanym agresywnym krokiem. Miał kręcone siwe włosy przylizane brylantyną i czerwonawe policzki, które bardziej niż o zdrowiu świadczyły o nadużywaniu alkoholu. Brunetti podniósł się uprzejmie z krzesła i podszedł do lekarza. Był od niego wyższy co najmniej o głowę.
– Kim pan jest? – spytał Carraro z urazą, ponieważ tak jak prawie zawsze, gdy rozpoczynał rozmowę, musiał popatrzeć w górę.
– Być może powiedziała to już panu pielęgniarka, dottore. Jestem znajomym signora Rossiego – rzekł Brunetti.
– Gdzie jest jego rodzina? – spytał lekarz.
– Nie wiem. Czy ich w ogóle zawiadomiono?
Uraza lekarza przeszła w irytację – co ten człowiek sobie myśli? Że on, Carraro, nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko siedzieć i wydzwaniać w poszukiwaniu członków rodziny osób, którym akurat się zmarło? Nie odpowiedział więc na pytanie Brunettiego, a za to sam spytał:
– Czego pan sobie życzy?
– Chciałbym znać przyczynę śmierci signora Rossiego – oznajmił Brunetti spokojnie.
– Co to pana obchodzi?
„Il Gazzettino” często przypominała, że w Ospedale Civile brakowało wykwalifikowanego personelu; że szpital był przepełniony, a lekarze często zmuszeni pracować po godzinach.
– Czy przywieziono go na pana dyżur, dottore? – spytał Brunetti, nie zważając na napastliwy ton.
– Zadałem panu pytanie, kim pan jest. – Carraro był wyraźnie w wojowniczym nastroju.
– Nazywam się Guido Brunetti – wyjaśnił spokojnie komisarz. – O tym, że signor Rossi przebywa tutaj, dowiedziałem się z gazety, przyszedłem więc go odwiedzić. Portier poinformował mnie, że on umarł, i skierował mnie tutaj.
– Po co?
– Między innymi żeby się dowiedzieć, jaka była przyczyna jego śmierci.
– Co to znaczy „między innymi”? – Twarz doktora zaczerwieniła się do tego stopnia, że nie trzeba było być lekarzem, aby uznać to za groźny objaw.
– Powtarzam się, dottore – rzeki Brunetti z obłudnym uśmiechem – ale chciałbym poznać przyczynę śmierci.
– Powiedział pan, ze jest znajomym zmarłego, prawda?
– Tak.
– Więc nie mam obowiązku udzielić panu takiej informacji. Takiej informacji udziela się wyłącznie najbliższej rodzinie.
– Kiedy będzie sekcja, dottore? – spytał Brunetti, jakby nie usłyszał tych słów.
– Kiedy będzie co?! – wykrzyknął oburzony Carraro, po czym ruszył ku drzwiom, z pogardą nadymając tors. Nie zamierzał ani chwili dłużej przebywać w towarzystwie tego bezczelnego dyletanta.
– Kiedy będzie przeprowadzona sekcja? – powtórzył Brunetti, rezygnując z grzecznościowych form i tytułów.
Lekarz odwrócił się i wykonując nieco melodramatyczny gest, szybko podszedł z powrotem do Brunettiego.
– O tym zdecyduje szpital, signore. I naprawdę nie sądzę, żeby pana to w jakikolwiek sposób dotyczyło.
Dlaczego on się tak denerwuje, pomyślał Brunetti, przecież zadaję zupełnie niewinne pytania.
Wyciągnął portfel z legitymacją. Przytrzymał ją wyżej, żeby Carraro musiał podnieść głowę, aby odczytać treść. Lekarz chwycił ją i przyciągnął sobie do oczu.
– Więc kiedy będzie sekcja, dottore?
Carraro, wciąż skupiony na legitymacji Brunettiego, jakby wpatrywanie się w nią mogło ją zmienić lub nadać jej nowe znaczenie, zajrzał na odwrotną stronę, która zawierała tyle samo użytecznych informacji, co obecnie jego umysł. Kiedy się w końcu odezwał, w jego głosie już nie było arogancji.