Выбрать главу

– Kto pana zawiadomił? – spytał podejrzliwie.

– Nie jest istotne, kto nas zawiadomił. – Brunetti celowo użył liczby mnogiej, chcąc wywołać wrażenie, że w całym szpitalu uwijają się teraz policjanci, którzy, konfiskując dokumentację, zdjęcia rentgenowskie i karty pacjentów, wypytują wszystkich o Franca Rossiego. – Powinna panu wystarczyć sama nasza obecność.

– Nie mamy tutaj na dole rentgena – powiedział Carraro, zwracając legitymację. – Dlatego kiedy zobaczyliśmy jego ręce, wysłaliśmy go na rentgen, a potem na ortopedię. To wydawało się oczywiste. Każdy lekarz zrobiłby tak samo.

Każdy lekarz w Ospedale Civile, pomyślał Brunetti, ale się nie odezwał.

– Czy były złamane? – zapytał.

– Oczywiście, i to obydwie, prawa nawet w dwóch miejscach. Wysłaliśmy go na górę, żeby mu je nastawiono i założono gips. Nie mogliśmy zrobić nic więcej. To jest normalna procedura. Najpierw trzeba było zająć się złamaniami, potem dopiero można było leczyć go dalej, w razie potrzeby.

– Na przykład na neurologii? – spytał Brunetti.

Carraro wzruszył ramionami.

– Przepraszam, dottore, ale nie usłyszałem pana odpowiedzi – rzekł Brunetti sarkastycznie.

– Możliwe, że tam.

– Czy zauważył pan jakieś obrażenia, które uzasadniałyby wysłanie go na neurologię? Czy zapisał pan to w jego karcie?

– Chyba tak – rzekł Carraro wymijająco.

– Chyba tak czy tak?

– Tak – stwierdził Carraro.

– Czy wymienił pan w karcie obrażenia głowy? Jako rezultat upadku? – spytał Brunetti.

Carraro kiwnął głową twierdząco.

– To wszystko jest w karcie.

– Ale najpierw wysłał go pan na ortopedię?

Twarz lekarza znów zabarwiły rumieńce złości. Co to by było, pomyślał Brunetti, gdybym nagle znalazł się w rękach tego człowieka?

– On miał połamane ręce. Chciałem, żeby mu je najpierw złożono, dlatego wysłałem go na ortopedię. To oni powinni następnie skierować go na neurologię.

– I co się dalej stało?

Carraro zmienił się w przestraszonego urzędnika, który w obawie, że zaraz zostanie oskarżony o niedopełnienie obowiązków służbowych, zrzuca odpowiedzialność na innych.

– To nie moja wina, jeśli ortopedia nie wysłała go tam, gdzie trzeba. Powinien pan porozmawiać z nimi, nie ze mną.

– Na ile poważne były te obrażenia głowy?

– Nie jestem neurologiem – padła natychmiastowa odpowiedź.

– Przed chwilą powiedział pan, że zasygnalizował te obrażenia w jego karcie.

– Tak, wszystko opisałem – rzekł Carraro.

Brunetti miał ochotę powiedzieć lekarzowi, że jego obecność w szpitalu nie ma nic wspólnego z ewentualnym oskarżeniem kogokolwiek o zaniedbanie w obowiązkach. Wątpił jednak, czy Carraro mu uwierzy, a jeśli tak, czy będzie to miało jakiekolwiek znaczenie. Wielokrotnie stykał się z ludźmi, którzy w pracy kierowali się wyłącznie bezduszną rutyną, a liczne gorzkie doświadczenia nauczyły go, że wraz z wojskiem, mafią i być może klerem lekarze należą do zwartej grupy, której członkowie potrafią bronić swoich za cenę sprawiedliwości, prawdy, a nawet życia.

– Dziękuję panu bardzo, dottore. – W głosie Brunettiego zabrzmiała prawdziwa szczerość, która najwyraźniej zaskoczyła rozmówcę. – Chciałbym go teraz zobaczyć.

– Rossiego?

– Tak.

– Jest w kostnicy – oznajmił Carraro lodowatym tonem, który odzwierciedlał panującą tu atmosferę. – Wie pan, jak tam trafić?

– Dziękuję, wiem.

Rozdział 7

Idąc do kostnicy, Brunetti opuścił budynek, mógł więc zaczerpnąć świeżego powietrza. Szedł wzdłuż głównego dziedzińca, patrząc na niebo i kwitnące drzewa i myśląc, jak by to było dobrze, gdyby mógł zabrać na pamiątkę ten piękny widok puszystych chmur prześwitujących przez ukwiecone gałęzie. Skręcił w wąski korytarzyk prowadzący do obitorio, trochę przygnębiony faktem, że tak dobrze zna drogę do śmierci.

Dyżurujący przy drzwiach woźny poznał go i przywitał skinieniem głowy. W ciągu lat obcowania z umarłymi stał się takim samym milczkiem jak oni.

– Franco Rossi – rzekł Brunetti tonem wyjaśnienia.

Mężczyzna odpowiedział kolejnym skinieniem i wprowadził Brunettiego do pomieszczenia, gdzie na stołach leżały obłe kształty przykryte prześcieradłami. Przeszli na drugi koniec sali i zatrzymali się przy jednym z nich. Woźny nie uczynił żadnego gestu, żeby odkryć ciało. Brunetti popatrzył na sylwetkę pod prześcieradłem: sterczący nos, zapadnięta broda, nierówna powierzchnia złamana przez dwie wypukłości, które musiały być zagipsowanymi rękami, i wreszcie dwa walcowate kształty, zakończone skierowanymi na zewnątrz stopami.

– Był moim przyjacielem – powiedział Brunetti jakby do siebie, odkrywając prześcieradło.

Niebieskie wgłębienie nad lewym okiem psuło symetrię czoła, dziwnie rozpłaszczonego, jakby zgniecionego ogromną dłonią. Co do reszty – była to znajoma Brunettiemu zwykła, banalna twarz. Paola powiedziała kiedyś, że według Henry’ego Jamesa, jej ulubionego pisarza, śmierć przydawała człowiekowi dostojeństwa. Jednak widok tego płaskiego, anonimowego i zimnego ciała świadczył o czymś przeciwnym.

Naciągając z powrotem prześcieradło na twarz zmarłego, Brunetti zastanowił się, na ile ten kształt był jeszcze Rossim. Bo jeśli nie był to już Rossi, dlaczego to, co tu leżało, miałoby zasługiwać na szacunek? Podziękował woźnemu i opuścił pomieszczenie. Kiedy znalazł się na dziedzińcu, powiew ciepłego powietrza sprawił mu prawdziwą ulgę. Przedtem myślał, żeby pójść na oddział ortopedii, zobaczyć, jaką historią uraczą go z kolei tamci lekarze, ale prześladował go widok zmasakrowanej twarzy Rossiego i pragnął tylko jednego: natychmiast opuścić szpital. Szybkim krokiem skierował się ku wyjściu. Tym razem, przystając na portierni, pokazał legitymację i spytał o adres Rossiego.

Portier szybko wyszukał dane, razem z numerem telefonu. Był to numer, którego cyfry wskazywały na dzielnicę Castello, i kiedy Brunetti spytał portiera, czy może wie, gdzie to jest, ten odrzekł, że to musi być koło kościoła Santa Giustina, blisko sklepu, w którym była kiedyś klinika lalek.

– Czy ktoś się już o niego dowiadywał? – spytał Brunetti.

– Nikt, w każdym razie nikt na mojej zmianie, Commissario. Ale szpital zawiadomił rodzinę, więc będą wiedzieli, gdzie go szukać.

Brunetti spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza, wątpił jednak, czy tego dnia rodzina Rossiego zasiądzie do południowego posiłku. Zresztą czy Rossi miał jakąś rodzinę? Przecież go w ogóle nie znał. Wiedział, że Rossi pracował w Ufficio Catasto, że spadł z rusztowania, a potem zmarł. Z ich jedynego krótkiego spotkania i jeszcze krótszej rozmowy telefonicznej mógł wywnioskować, że nieśmiały pracownik urzędu był obowiązkowy i drobiazgowy. I jeszcze, że się przestraszył, kiedy Brunetti zaproponował mu wyjście na taras u siebie w mieszkaniu – komisarz dobrze pamiętał tę przerażoną, zesztywniałą sylwetkę z uniesioną w obronie dłonią.

Ruszył w dół Barbaria delle Tolle, w kierunku kościoła San Francesco della Vigna. Z prawej minął sprzedawcę owoców, tego w peruce, który właśnie zamykał stoisko, przykrywając zieloną płachtą otwarte skrzynki z owocami i jarzynami gestem nieprzyjemnie kojarzącym się Brunettiemu z jego własnym, którym zaledwie przed chwilą nasunął prześcieradło na twarz Rossiego. Cóż, tutaj wszystko toczyło się jak co dzień, ludzie załatwiali ostatnie sprawy i spieszyli na obiad do domu.