Выбрать главу

– Tak naprawdę to nie byliśmy zaprzyjaźnieni, być może nie przyglądałem mu się zbyt uważnie – dodał Caberlotto.

– Czy przychodzili do niego jacyś goście? – spytał Brunetti.

– Chyba tak. Ja nie za bardzo się orientuję, kto tu wchodzi i wychodzi. Słyszę, jak ludzie wchodzą po schodach i jak schodzą, ale kim oni są… – Wzruszył ramionami. – A pan, dlaczego właściwie pan tu przyszedł? – spytał nagle.

– Ja też go znałem – odrzekł Brunetti. – Kiedy się dowiedziałem, że umarł, przyszedłem porozmawiać z jego rodziną, jako przyjaciel, to wszystko.

Caberlotto nie pomyślał, żeby spytać, dlaczego Brunetti, skoro jest przyjacielem Rossiego, tak mało o nim wie. Komisarz podniósł się z kanapy.

– Pójdę już, żeby pan mógł dokończyć obiad, signor Caberlotto.

Wyciągnął dłoń na pożegnanie. Caberlotto uścisnął ją i odprowadził komisarza do drzwi.

– To był przyzwoity człowiek – powiedział, stając na podeście i patrząc na Brunettiego. – Nie znałem Rossiego dobrze, ale go lubiłem. Nigdy nie powiedział o nikim złego słowa. – Caberlotto położył dłoń na ramieniu Brunettiego, jakby chciał podkreślić wagę tego stwierdzenia, po czym zamknął drzwi.

Rozdział 8

Wracając do komendy, Brunetti zatrzymał się, żeby zadzwonić do Paoli i uprzedzić, że nie wróci na obiad, po czym wszedł do maleńkiej trattorii, gdzie posilił się porcją niesmacznych klusek i kilkoma kawałkami kurczaka. Kiedy wrócił do pracy, na biurku znalazł karteczkę z informacją, że vice-questore Patta chciałby widzieć go w swym gabinecie o godzinie czwartej.

Zatelefonował do szpitala i zostawił wiadomość sekretarce patologa, dottora Rizzardiego, z zapytaniem, czy zrobił on – i czy osobiście – sekcję zwłok niejakiego Franca Rossiego, po czym wykonał kolejny telefon, puszczając w ruch urzędową machinę, żeby tej sprawy dopilnowano. Następnie zszedł do pokoju odpraw w poszukiwaniu swego asystenta, sierżanta Vianello. Vianello siedział przy biurku i przeglądał jakieś dokumenty w grubej teczce. Chociaż był niewiele wyższy od swego zwierzchnika, zdawało się, że zajmuje dużo więcej miejsca.

Kiedy Brunetti wszedł, Vianello podniósł głowę znad papierów i poderwał się na nogi. Brunetti wyciągnął rękę, dając znak, żeby z powrotem usiadł, lecz w tym momencie dostrzegł, że oprócz nich w pokoju są trzej inni młodzi policjanci, zmienił więc zdanie i ruchem brody wskazał sierżantowi drzwi. Vianello zamknął teczkę z dokumentami i poszedł za Brunettim do niego do biura.

– Słyszałeś o tym facecie, który spadł z rusztowania gdzieś w Santa Croce? – spytał Brunetti, kiedy obydwaj usiedli.

– O tym z Ufficio Catasto? – spytał Vianello, najwyraźniej poinformowany o wypadku.

Brunetti przytaknął.

– Dzwonił do mnie w piątek – oznajmił, oczekując reakcji Vianella.

Vianello milczał.

– Powiedział, że musi ze mną porozmawiać o czymś, co dzieje się u niego w biurze. Ponieważ dzwonił z telefonu komórkowego, zwróciłem mu uwagę, że lepiej będzie, jeśli zadzwoni do mnie z budki. Miał zaraz oddzwonić.

– I oddzwonił? – przerwał mu Vianello.

– Nie. – Brunetti pokręcił przecząco głową. – Czekałem tutaj aż do siódmej z minutami i nawet na wszelki wypadek zostawiłem mój domowy numer. Ale nie zadzwonił. A dziś rano zobaczyłem w gazecie jego zdjęcie. Od razu poszedłem do szpitala, ale już było za późno.

– Dlaczego pan poszedł do szpitala, panie komisarzu?

– On miał lęk wysokości.

– Słucham?

– Kiedy był u mnie… – zaczął Brunetti.

– U pana? Ten człowiek był u pana?

– To było dawno, parę miesięcy temu. Przyszedł w sprawie jakichś planów czy dokumentów dotyczących mojego mieszkania, które były u nich w biurze… czy raczej, których nie było. To w sumie bez znaczenia. Tak czy inaczej, przyszedł po jakieś papiery. Najpierw przysłali mi pismo. Nieważne, po co przyszedł, ważne, co się stało, kiedy był u mnie.

Vianello milczał, ale po wyrazie jego okrągłej twarzy widać było, że jest bardzo zaciekawiony.

– W trakcie rozmowy zaproponowałem mu, żeby wyszedł na taras i przyjrzał się oknom mieszkania na niższym piętrze. Myślałem, że będą dowodem na to, że oba piętra dobudowano w tym samym czasie, co może mieć wpływ na decyzję Ufficio Catasto w sprawie mojego mieszkania.

Mówiąc to, Brunetti zdał sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcia, o jaką decyzję mogłoby tu chodzić.

– Wyszedłem więc na taras, spojrzałem na okna poniżej i odwróciłem się, żeby go zawołać. Wyglądał, jakby zobaczył żmiję. Wrósł w ziemię niczym sparaliżowany. No, takie przynajmniej odniosłem wrażenie – dodał, widząc sceptyczne spojrzenie Vianella. – Był porządnie wystraszony.

Vianello milczał.

– Gdybyś go wtedy widział, zrozumiałbyś, o co mi chodzi – rzekł Brunetti. – Przeraził się na samą myśl, że miałby się wychylić przez taras.

– I co z tego wynika?

– To, że według mnie nie mógł w żaden sposób wejść na jakiekolwiek rusztowanie, zwłaszcza sam.

– Czy coś mówił na ten temat?

– Na jaki temat?

– Że ma lęk wysokości.

– Vianello, on nie musiał nic mówić, to było ewidentne. Sparaliżowało go ze strachu. Takiego strachu nie da się przezwyciężyć. To wykluczone.

– Ale nic panu o tym nie mówił – powtórzył Vianello. – Proszę się zastanowić. Przecież nie wie pan, czy to perspektywa wyjścia na taras tak go przestraszyła. A może przestraszył się czegoś innego?

– Oczywiście, że mógł się przestraszyć czegoś innego – powiedział Brunetti rozdrażniony. – Ale ja wiem, że nie. Widziałem go. Rozmawiałem z nim.

– No dobrze, i co dalej? – ustąpił Vianello.

– No więc jeśli on nie wszedł na to rusztowanie sam, to nie mógł z niego spaść.

– Myśli pan, że został zabity?

– Nie wiem. Ale powtarzam ci, że na pewno nie znalazł się na tym rusztowaniu z własnej woli.

– Czy widział je pan, panie komisarzu?

– Rusztowanie? Nie, nie miałem czasu.

Vianello podciągnął rękaw munduru i spojrzał na zegarek.

– Możemy pójść tam teraz.

– O czwartej mam spotkanie z vice-questore – oświadczył Brunetti, również sprawdzając godzinę. Miał jeszcze dwadzieścia minut. Ich oczy się spotkały.

– Masz rację. Chodźmy – powiedział.

Wychodząc z biura, weszli na chwilę do pokoju odpraw i wzięli ze stołu poranne wydanie „Il Gazzettino”, w którym był adres interesującego ich budynku w dzielnicy Santa Croce. Poprosili głównego pilota, Bonsuana, żeby ich tam zawiózł. Kiedy łódź ruszyła, zaczęli na stojąco przeglądać plan miasta. Numer, którego szukali, znajdował się na calle odchodzącej od Campo Angelo Raffaele. Łódź wywiozła ich prawie poza Zattere, na wody, gdzie nieco dalej majaczył kształt jakiegoś ogromnego statku, przycumowanego do nabrzeża i przytłaczającego swym rozmiarem całą okolicę.

– Mój Boże, a co to jest? – spytał Vianello, kiedy podpływali coraz bliżej.

– To statek wycieczkowy, ten, który tu budowano. Jest podobno największy na świecie.

– Jaki straszny. – Vianello zadarł głowę, żeby spojrzeć na górne pokłady kolosa, które wystrzeliły tuż nad nimi niby dziesięciopiętrowy budynek. – Dlaczego on tu stoi?

– Przynosi miastu pieniądze, sierżancie – stwierdził sucho Brunetti.

Vianello omiótł wzrokiem wody kanału, a potem spojrzał na dachy miasta.

– Ależ jesteśmy sprzedajni – skwitował.

Brunetti nie zaprotestował.

Bonsuan podpłynął dość blisko wielkiego statku i zeskoczywszy na brzeg, zaczął przywiązywać cumę do żelaznego stempla w kształcie grzyba, tak grubego, że z pewnością przeznaczonego dla większych łodzi. Kiedy się wyprostował, Brunetti powiedział mu, że nie musi na nich czekać, ponieważ nie wiadomo, jak długo tu zostaną.