Выбрать главу

– Czy było coś jeszcze w tym portfelu?

– Trochę drobnych, proszę pana, i parę kart. Wszystko tutaj przyniosłem i włożyłem do torebki z dowodami. W moim raporcie chyba jest lista.

Brunetti przewrócił raport na drugą stronę i zobaczył, że faktycznie jest wzmianka o portfelu.

– Czy zauważył pan tam coś jeszcze? – spytał.

– Na przykład co?

– Coś, co by pana zdziwiło, zaskoczyło.

– Nie, proszę pana… Nie widziałem nic takiego.

– Rozumiem – rzekł Brunetti. – Dziękuję panu, Franchi. Czy mógłby pan przynieść mi ten portfel? – poprosił.

Franchi popatrzył na porucznika, który kiwnął przyzwalająco głową.

– Tak jest. – Franchi odwrócił się i opuścił biuro.

– Co za energiczny młody człowiek – skomentował Brunetti.

– Tak, to jeden z moich najlepszych ludzi – odrzekł porucznik Turcati, zdając krótkie sprawozdanie z tego, jak doskonale radził sobie Franchi na szkoleniach. Jeszcze nie skończył, kiedy młody człowiek pojawił się z powrotem i stanął w drzwiach, nie wiedząc, komu wręczyć plastikową torebkę z dowodami, w której znajdował się brązowy skórzany portfel.

– Daj ją panu komisarzowi – rzekł Turcati. Franchi nie umiał opanować zdziwienia, usłyszawszy, jaką rangę ma policjant, który wypytywał go przed chwilą. Podszedł do Brunettiego, wręczył mu torebkę i zasalutował.

– Dziękuję, panie posterunkowy – rzekł Brunetti, chwytając róg torebki i zawijając ją ostrożnie w wyjętą z kieszeni chustkę do nosa. Potem zwrócił się do Turcatiego: – Jeśli pan sobie życzy, poruczniku, pokwituję, że to zabieram.

Porucznik podał mu czystą kartkę. Brunetti sporządził na niej krótki opis portfela, opatrzył datą, podpisał się i zwrócił kartkę Turcatiemu, po czym obydwaj z Vianellem opuścili posterunek.

Kiedy wyszli na szeroką calle, zaczęło padać.

Rozdział 9

Wracali do łodzi w coraz większym deszczu, zadowoleni, że Bonsuan postanowił na nich poczekać. Weszli na pokład i Brunetti spojrzał na zegarek. Było dobrze po piątej – najwyższy czas wracać do komendy. Znaleźli się na Canal Grande. Bonsuan skręcił w prawo i popłynął najpierw w stronę Bazyliki św. Marka i Kampanili, następnie ku Ponte della Pieta i wreszcie do komendy.

W kabinie Brunetti wyciągnął portfel owinięty chusteczką.

– Kiedy wrócimy, mógłbyś zanieść to od razu do laboratorium, żeby zdjęli odciski palców? – poprosił Vianella, podając mu zawiniątko. – Odciski na plastikowej torebce z pewnością będą należały do Franchiego, wiec można je wykluczyć – dodał. – I może wyślij kogoś do szpitala, żeby wzięli odciski Rossiego.

– To wszystko, szefie?

– Jak tylko skończą, niech dostarczą mi portfel z powrotem. Chciałbym obejrzeć jego zawartość. I powiedz im, że to bardzo pilne.

– A czy zdarza się, szefie, żeby zidentyfikowanie odcisków palców nie było pilne? – spytał Vianello, spoglądając na Brunettiego.

– Hmm. Powiedz Bocchesemu, że podejrzewam morderstwo. Może to go zmobilizuje.

– Bocchese zaraz powie, że jeśli ten ktoś już nie żyje, to nie ma po co się spieszyć – zauważył Vianello.

Brunetti udał, że nie usłyszał. Vianello wsunął zawiniątko do wewnętrznej kieszeni munduru.

– Jeszcze coś, szefie? – zapytał.

– Chciałbym, żeby signorina Elettra poszukała w kartotece, czy nie ma tam czegoś o Rossim.

Wątpił w to, gdyż Rossi nie wyglądał na osobę, która kiedykolwiek maczałaby palce w czymś nielegalnym, ale w życiu różnie bywa, wolał więc sprawdzić.

Vianello podniósł dłoń.

– Przykro mi, szefie. Nie chciałbym panu przerywać, ale czy zakładamy, że to jest morderstwo?

Obydwaj zdawali sobie sprawę z ewentualnych trudności. Dopóki nie wyznaczono sędziego, żaden z nich nie mógł oficjalnie rozpoczynać dochodzenia, ale żeby go wyznaczono i żeby mógł podjąć właściwe działania, należało najpierw przedstawić przekonujące dowody popełnienia przestępstwa. Brunetti wątpił, czy wrażenie, że Rossi miał lęk przestrzeni, będzie wystarczającym dowodem czegokolwiek. Z pewnością nie przestępstwa, a tym bardziej zabójstwa.

– Będę musiał przekonać vice-questore – rzekł.

– Tak, będzie pan musiał – rzekł Vianello.

– Vianello, zabrzmiało to sceptycznie.

W odpowiedzi Vianello uniósł jedną brew.

– No tak, wątpię, żeby mu się to spodobało – zgodził się Brunetti. Vianello wciąż milczał. Patta godził się na podjęcie dochodzenia tylko wtedy, gdy nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że chodzi o przestępstwo. Istniały zatem niewielkie szanse, aby pozwolił na wszczęcie śledztwa w sprawie ewidentnie wyglądającej na nieszczęśliwy wypadek, przynajmniej dopóki nie pojawi się jakiś niezbity dowód, że jest odwrotnie.

Na szczęście – czy też na nieszczęście dla siebie – Brunetti był obiektywny. Wiedział, jak absurdalne mogą się wydać jego podejrzenia i jak łatwo może je za takie uznać ktoś, kto ich nie podziela. Rozsądek nakazywał zaakceptowanie oczywistości: Franco Rossi zmarł po niefortunnym upadku z rusztowania.

– Pojedź jutro rano do szpitala, weź klucze do jego mieszkania i rozejrzyj się tam – poprosił Vianella.

– Czego mam szukać?

– Nie mam pojęcia – odparł Brunetti. – Może jakiegoś notesu z adresami, listów, nazwisk przyjaciół czy znajomych.

Zamyślony, nie zauważył nawet, że przepłynęli pod Ponte della Pieta, i dopiero delikatne uderzenie łodzi o nabrzeże przed komendą uświadomiło mu, że są na miejscu.

Wyszli na pokład. Brunetti pomachał w podzięce Bonsuanowi, zajętemu zarzucaniem cum. Lało jak z cebra. Przemknęli do frontowych drzwi. Otworzył im policjant w mundurze. Zanim Brunetti zdążył mu podziękować, młody człowiek oznajmił:

– Vice-questore czeka na pana, commissario.

– To on jeszcze jest w komendzie? – W głosie Brunettiego brzmiało zaskoczenie.

– Tak, panie komisarzu. Powiedział mi, żebym zawiadomił pana, jak tylko pan wróci.

– Dziękuję. – Brunetti odwrócił się do Vianella. – Lepiej pójdę tam od razu.

Na pierwsze piętro weszli razem, starając się nie myśleć, czego też Patta może chcieć. Vianello poszedł korytarzem na tył budynku, do laboratorium, gdzie królował technik Bocchese, fachowiec, który nigdy się nie spieszył i nie zważał na hierarchię służbową.

Brunetti zaś udał się do biura Patty. Signorina Elettra, podnosząc słuchawkę telefonu i naciskając jakiś guzik, przywołała go ruchem dłoni.

– Przyszedł komisarz Brunetti, dottore – powiedziała do słuchawki. Przez chwilę słuchała tego, co Patta do niej mówił, po czym rzekła: – Oczywiście, dottore – i się rozłączyła. – Chyba chodzi mu o jakąś przysługę, panie komisarzu. Przez całe popołudnie ani razu się nie awanturował, że pana nie ma – zdążyła mu jeszcze powiedzieć, po czym drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Patta.

Trudno było nie zauważyć, że miał na sobie szary kaszmirowy garnitur i krawat, który we Włoszech uchodził za angielski krawat klubowy. Mimo że wiosna była deszczowa i zimna, przystojna twarz Patty, za owalnymi okularami w cienkiej oprawie, wyglądała zdrowo i była opalona. Okulary te były już co najmniej piątą parą, którą Brunetti zaobserwował na jego nosie, od kiedy Patta objął stanowisko wicekomendanta. Kiedyś, kiedy Brunetti zapomniał własnych i wziął z biurka okulary szefa, żeby przyjrzeć się jakiejś fotografii, zorientował się, że patrzy przez zwykłe szkło.