Kiedy odgłosy ich kroków ucichły, Brunetti wrócił do kuchni.
Wyższy z techników – chyba Santini – podniósł głowę.
– Tu nic nie ma, panie komisarzu – oznajmił.
– Sprawdził pan jego papiery? – spytał Brunetti, wskazując stół, gdzie leżał portfel, jakieś zmięte papierki i stos monet.
– Nie, myśleliśmy, że pan będzie chciał sam to zrobić – odpowiedział kolega Santiniego.
– Ile tu jeszcze jest pokoi? – spytał Brunetti.
– Tylko łazienka. – Santini wskazał ręką za siebie. – Musiał spać na kanapie w tamtym pokoju.
– Znaleźliście coś w łazience?
Santini milczał.
– Nie ma tam żadnych igieł ani strzykawek, panie komisarzu – odpowiedział na pytanie drugi technik. – Tylko to, co zwykle stoi w łazience, aspiryna, krem do golenia, paczka plastikowych nożyków. Żadnych przyborów narkomana.
– A co pan o tym wszystkim sądzi? – spytał go Brunetti.
– Myślę, że dzieciak był czysty – odrzekł technik bez najmniejszego wahania.
Brunetti popatrzył na Santiniego, który od razu poparł słowa kolegi.
– Widujemy mnóstwo narkomanów, większość z nich jest w okropnym stanie. Całe ciało mają pokłute, nie tylko ręce. – Mówiąc to, pomachał energicznie dłonią, jakby odsuwając od siebie obraz pokłutych ciał leżących pośród tego, co zadało im śmierć. – Ten chłopak nie miał żadnych świeżych śladów.
Zapadło milczenie.
– Czy ma pan jeszcze jakieś życzenie, panie komisarzu? – spytał w końcu Santini.
– Nie, raczej nie – odrzekł Brunetti. Zauważył, że obydwaj technicy zdjęli maski. Zapach nawet tutaj, w miejscu, gdzie tak długo leżało ciało, był teraz dużo słabszy.
– Idźcie już, wstąpcie gdzieś na kawę. Ja jeszcze trochę się rozejrzę – powiedział, wskazując ręką portfel i walające się papiery. – Spotkamy się na dole.
Technicy szybko wyszli. Brunetti wziął do ręki portfel i zdmuchnął z niego kurz. Było w nim pięćdziesiąt siedem tysięcy lirów. Na stole leżało jeszcze dwa tysiące siedemset lirów w monetach, które ktoś wyłożył, opróżniając kieszenie Marca. W portfelu znajdowała się Carta d’identita z datą urodzenia ofiary. Brunetti szybkim ruchem zebrał rozrzucony bilon i banknoty i wsunął je do kieszeni. Na stoliku obok drzwi zauważył pęk kluczy. Sprawdziwszy, czy wszystkie okiennice mają zamki, pozamykał okna, przekręcił klucz w drzwiach i zszedł na dół.
Na dworze zobaczył, że Vianello stoi obok jakiegoś starszego człowieka i lekko pochylony słucha, co mężczyzna ma do powiedzenia. Na widok komisarza sierżant poklepał staruszka po plecach i odwrócił się od niego.
– Nikt nic nie widział – oznajmił. – Nikt nic nie wie.
Rozdział 13
Wrócili do łodzi. Płynęli teraz z powrotem do komendy, ciesząc się, że wiatr rozproszy nieprzyjemny zapach, którym przesiąkli w mieszkaniu zmarłego. Żaden z nich o tym nie wspomniał, ale Brunetti wiedział, że poczuje się całkiem czysty, dopiero kiedy zdejmie z siebie całe ubranie, które miał dzisiaj na sobie, i postoi dłuższy czas pod prysznicem. Nawet w cieple tego prawie letniego dnia tęsknił za gorącą, parującą wodą i szorstkim ręcznikiem.
Technicy zabrali z mieszkania wszystkie przedmioty mogące stanowić dowody rzeczowe w śledztwie w sprawie śmierci Marca, samobójczej czy nie. Nawet jeśli nie było szans na znalezienie nowych odcisków palców na strzykawce, mieli nadzieję, że znajdą jakieś na plastikowej saszetce, którą Marco zostawił na kuchennym stole.
Kiedy łódź dopłynęła do komendy, pilot zahamował tak gwałtownie, że uderzył burtą o nabrzeże i wszyscy o mało się nie przewrócili. Jeden z techników, żeby nie spaść ze schodów do kabiny, musiał przytrzymać się ramienia Brunettiego. Pilot wyłączył silnik i wyskoczył na brzeg, chwytając koniec cumy, którą próbował przywiązać łódź do pachołka. Brunetti w milczeniu zebrał ludzi i wszyscy zeszli na brzeg, kierując się do komendy.
On sam poszedł prosto do pokoiku signoriny Elettry. Zastał ją przy telefonie. Elettra, jak tylko go ujrzała, uczyniła znak ręką, aby zaczekał. Przez cały czas bał się, czy nie wnosi ze sobą strasznego zapachu, który nawet jeśli wywietrzał już z jego ubrania, wciąż go prześladował. Stanął przy otwartym oknie, obok wazonu pełnego lilii, wydzielających intensywną słodką woń, od której prawie zawsze go mdliło.
Wyczuwając jego niepokój, signorina Elettra odsunęła słuchawkę od ucha i pomachała ręką, żeby pokazać, że już ma dość tej rozmowy, jednak po chwili wymruczała spokojnie do słuchawki si, si, si, w żaden sposób nie zdradzając swego zniecierpliwienia. Po minucie znów odsunęła słuchawkę od ucha, po czyni przysunęła ją z powrotem, powiedziała szybko: „Dobrze już, dobrze, do widzenia”, i rozłączyła się.
– Wszystko po to, żeby mi powiedzieć, dlaczego nie może przyjść dziś wieczorem – wyjaśniła krótko Brunettiemu, co jedynie rozbudziło jego ciekawość. Chętnie by się dowiedział, kto i gdzie miałby przyjść, ale się nie odezwał. – No i co tam zastaliście? – spytała.
– Coś okropnego – odrzekł Brunetti. – Dwudziestolatek. Nikt nie wie, od jak dawna tam leżał.
– W tym upale… – W głosie Elettry zabrzmiała nuta współczucia.
Brunetti przytaknął.
– Narkotyki. Przedawkowanie.
Elettra zamknęła oczy.
– Pytałam paru znajomych i wszyscy mi powiedzieli, że w Wenecji handel narkotykami praktycznie nie istnieje – powiedziała. – A tymczasem się okazuje, że istnieje, istnieje na tyle, że chłopiec mógł od kogoś kupić śmiertelną dawkę…
Jakie to dziwne, pomyślał Brunetti, że ona mówi o Marcu „chłopiec”, mimo że jest tylko o dziesięć lat od niego starsza.
– Będę musiał zadzwonić do jego rodziców – rzekł.
Obydwoje spojrzeli na zegarek. Dopiero dziesięć po pierwszej! Zetknięcie ze śmiercią spowodowało, że stracił poczucie czasu. Miał wrażenie, że spędził w tamtym mieszkaniu prawie cały dzień.
– Dlaczego nie zaczeka pan trochę, komisarzu? – podsunęła Elettra. – Może zastanie pan również w domu jego ojca i będą już po obiedzie. Lepiej, żeby w takiej chwili byli obecni oboje rodzice.
– Nie pomyślałem o tym. Faktycznie, zaczekam – powiedział Brunetti. Zupełnie nie wiedział, jak ma zabić czas.
Signorina Elettra przechyliła się i dotknęła włącznika komputera. Rozległo się ciche pyknięcie i ekran zgasł.
– Może na teraz skończę. Ma pan ochotę na un’ombra przed obiadem? – uśmiechnęła się, sama nie wierząc w swoją śmiałość: oto zaprosiła na drinka mężczyznę żonatego i jeszcze do tego swojego zwierzchnika.
– Bardzo chętnie, signorina, sprawi mi to wielką przyjemność – odrzekł Brunetti, poruszony jej serdecznością.
Do rodziców Marca zadzwonił tuż po drugiej. Telefon odebrała kobieta, która nie okazała żadnej ciekawości, kiedy Brunetti powiedział, że chciałby rozmawiać z signorem Landim.
– Zaraz poproszę męża – rzekła tylko.
– Landi – odezwał się w słuchawce głęboki głos.
– Signor Landi – powiedział Brunetti – mówi komisarz Guido Brunetti z weneckiej komendy.
– Czy chodzi o Marca? – przerwał mu Landi, nagle spięty.
– Tak, signor Landi, chodzi o Marca.
– Czy jest bardzo źle? – głos ścichł.
– Obawiam się, że nie może być gorzej, signor Landi.
Zapadła cisza. Brunetti ujrzał oczyma wyobraźni, jak ojciec Marca, stojąc przy telefonie z gazetą w ręce, ogląda się w stronę kuchni, gdzie żona sprząta po ostatnim spokojnym posiłku w ich życiu.