– Nie żyje? – Landi mówił tak cicho, że Brunetti ledwo go słyszał.
– Bardzo mi przykro. Tak. Nie żyje.
Po kolejnej, tym razem dłuższej ciszy Landi spytał:
– Kiedy to się stało?
– Znaleźliśmy go dzisiaj.
– Kto go znalazł?
– Policja. Sąsiad zadzwonił na policję. – Brunetti nie chciał mówić o tym, jak długo Marco tam leżał, zanim go znaleziono. – Powiedział, że ostatnio jakoś nie widział Marca i żebyśmy może sprawdzili, co się u niego dzieje. I tak zrobiliśmy.
– Narkotyki?
Nie przeprowadzono jeszcze sekcji ani nie zbadano dowodów rzeczowych, nie było wiec oficjalnego orzeczenia podającego bezpośrednią przyczynę śmierci chłopca; mimo że w tej sytuacji wyrażanie prywatnej opinii było rzeczą pochopną, nieodpowiedzialną, a w przypadku policjanta również naganną, Brunetti odrzekł:
– Tak.
Mężczyzna po drugiej stronie linii rozpłakał się. Brunetti słyszał szloch i odgłos gwałtownego łapania powietrza. Minęła minuta. Odsuwając słuchawkę od ucha, komisarz przeniósł wzrok na wiszącą na ścianie tablicę z nazwiskami policjantów, którzy zginęli podczas pierwszej wojny światowej. Zaczął je odczytywać, jedno po drugim, zatrzymując się przy datach urodzin i śmierci. Jeden z chłopców zginął, mając zaledwie dwadzieścia lat, tak samo jak Marco.
Ze słuchawki dobiegł go jakiś niewyraźny dźwięk, wysoki głos mówiący coś z przejęciem, trwożliwie, lecz zaraz potem głos ucichł, jakby Landi zakrył słuchawkę dłonią. Minęła kolejna minuta. Potem znów odezwał się Landi. Brunetti przysunął słuchawkę do ucha, ale usłyszał tylko: „Zadzwonię do pana za chwilę”, po czym połączenie zostało przerwane.
Usiadł i zaczął się zastanawiać. Jeśli Guerriero miał rację i Marco zmarł dlatego, że odzwyczaiwszy się od narkotyków, nie zniósł uderzeniowej dawki heroiny, to jedynym przestępstwem, z jakim mieli do czynienia, była nielegalna sprzedaż zakazanej substancji. Sprzedaż heroiny nałogowcowi uważana jest za zwykłe wykroczenie i żaden sędzia nie potraktuje tego inaczej. Gdyby natomiast do heroiny, która go zabiła, dodano jakiś składnik, niebezpieczny, a nawet śmiertelny, to jak ustalić, kto i kiedy to zrobił?
Niezależnie, jak na to patrzeć, szansę na znalezienie winnego i doprowadzenie do tego, żeby poniósł zasłużoną karę, były niewielkie. A mimo to młody student architektury, który rysował cudaczne króliki i sprytnie ukrywał je na każdym projekcie, wskutek tego przestępstwa stracił życie.
Brunetti wstał od biurka i podszedł do okna. Campo San Lorenzo było zalane słońcem. Wszyscy mieszkańcy pobliskiego domu starców zażywali sjesty, pozostawiając campo kotom i nielicznym o tej porze przechodniom. Brunetti oparł się o parapet i zaczął przypatrywać się placykowi, jakby wyczekując znaku od losu.
Landi zadzwonił pół godziny później, by powiedzieć, że wraz z żoną będą w Wenecji o siódmej wieczór, i spytał, jak trafić do komendy. Ponieważ przyjeżdżali pociągiem, Brunetti zaproponował, że po nich wyjdzie i zawiezie ich do szpitala.
– Do szpitala? – spytał Landi z nadzieją w głosie.
– Przykro mi, signor Landi. Do kostnicy.
– Ach – powiedział Landi i rozłączył się.
Później Brunetti zatelefonował do jednego z przyjaciół, który prowadził hotel na Campo Santa Marina, i zarezerwował u niego dwuosobowy pokój na jedną noc. Ludzie wyjeżdżający z domu nagle, na wieść o nieszczęściu, zapominają o jedzeniu i spaniu, i wszystkich innych szczegółach życia codziennego.
Na dworzec pojechał z Vianellem, myślał bowiem, że państwu Landim będzie łatwiej go rozpoznać, jeśli pojawi się w asyście policjanta w mundurze, a poza tym przewidywał, że w tej delikatnej sytuacji obecność Vianella będzie zbawienna dla obydwu stron.
Pociąg przybył punktualnie i od razu wypatrzył rodziców na peronie. Matka była wysoką, skromnie wyglądającą kobietą w szarej sukience, która wygniotła się w podróży, i z małym niemodnym koczkiem z tyłu głowy. Mąż trzymał ją pod ramię i łatwo było się zorientować, że nie jest to gest kurtuazji czy przyzwyczajenia, gdyż kobieta posuwała się do przodu niepewnie, jak pijana lub chora. Landi był niski i muskularny, a jego wyprostowana, silna sylwetka świadczyła o życiu spędzonym na ciężkiej pracy. W innych okolicznościach kontrast między małżonkami pewnie rozśmieszyłby Brunettiego, teraz jednak było to wykluczone. Landi miał ogorzałą twarz, skóra prześwitująca między kosmykami jasnych włosów również była ciemna. Wyglądał jak człowiek, który cały czas przebywa na dworze, i Brunetti przypomniał sobie, jak matka wspominała w liście coś o wiosennym sadzeniu.
Zauważyli mundur Vianella i podeszli do nich. Brunetti przedstawił się, po czym wyjaśnił, że czeka na nich łódź. Tylko Landi się przywitał i jedynie on był w stanie rozmawiać. Jego żona skinęła głową w ich kierunku, wycierając załzawione oczy.
Wszystko odbyło się bardzo sprawnie. Brunetti zaproponował, żeby tylko signor Landi poszedł zidentyfikować ciało, ale obydwoje chcieli zobaczyć syna. Brunetti i Vianello czekali przed drzwiami. Kiedy parę minut później państwo Landi wyszli, płakali już obydwoje. Procedura identyfikacji ciała jest bardzo przykra dla bliskich – żeby formalności stało się zadość, osoba identyfikująca musi w obecności urzędnika potwierdzić ten fakt ustnie lub na piśmie.
Kiedy państwo Landi trochę się uspokoili, Brunetti powiedział im o pokoju, który dla nich zarezerwował w hotelu. Landi odwrócił się do żony, ale ona pokręciła przecząco głową.
– Nie, wrócimy do domu, proszę pana. Tak będzie lepiej. Mamy pociąg o ósmej trzydzieści. Sprawdziliśmy przed przyjazdem.
Brunetti popierał ich decyzję. Na następny dzień zaplanowano sekcję – po co rodzice mieli o tym wiedzieć. Wyprowadził ich wyjściem przez izbę przyjęć i poszli w kierunku nabrzeża. Bonsuan zobaczył ich z daleka i szybko zdjął cumy. Vianello sprowadził signorę Landi do kabiny. Brunetti pomógł Landiemu wejść na pokład. Widząc, że mężczyzna chce pójść za żoną, powstrzymał go delikatnym gestem.
Bonsuan, który w poprzednim życiu był zapewne żeglarzem, łagodnie odbił od brzegu. Płynęli w zupełnej ciszy. Landi spoglądał na wodę. Nie chciał patrzeć na miasto, które zabrało mu syna.
– Czy mógłby mi pan powiedzieć coś o Marcu? – poprosił Brunetti.
– Co pana interesuje? – spytał Landi.
– Wiedział pan o narkotykach?
– Tak.
– Przestał brać?
– Tak myślałem – rzekł Landi, obserwując ślad, który zostawiała na wodzie płynąca łódź. – Odwiedził nas pod koniec zeszłego roku. Powiedział, że z tym skończył i że chce spędzić trochę czasu w domu. Był w doskonałej formie i tej zimy wykonaliśmy razem sporo ciężkich prac – położyliśmy na stodole nowy dach. Gdyby brał narkotyki, nie wytrzymałby tego fizycznie.
– Czy kiedykolwiek rozmawialiście o tym?
– O narkotykach?
– Tak.
– Tylko raz. Wiedział, że nie mogę tego słuchać.
– Czy mówił panu, dlaczego to robi albo jak je zdobywa?
Landi spojrzał na Brunettiego. Jego twarz, choć zniszczona przez słońce i wiatr, prawie nie miała zmarszczek.
– Któż by zrozumiał, dlaczego oni robią sobie taką krzywdę? – Pokiwał głową, nie odrywając wzroku od wody.
Brunetti stłumił w sobie odruch, by przeprosić go za swoje pytania.
– Czy wiedział pan coś o jego życiu tutaj, w Wenecji? Co konkretnie robił?
– Zawsze chciał być architektem – rzekł Landi. – Już kiedy był małym chłopcem, interesowało go jedynie to, jak się buduje domy. Dla mnie to wszystko czarna magia. Znam się tylko na gospodarstwie.
Kiedy łódź wypływała na wody laguny, uderzyła w nią fala, ale Landi nawet się nie zachwiał.