– W ziemi nie ma teraz żadnej przyszłości – rzekł, wzdychając. – I też nie da rady z niej wyżyć. Wiadomo, ale co robić? – Cały czas patrzył w wodę. – Marco przyjechał tutaj na studia. Dwa lata temu. I kiedy wrócił do domu pod koniec pierwszego roku, wiedzieliśmy od razu, że coś jest nie tak, nie wiedzieliśmy tylko, co.
Spojrzał na Brunettiego.
– Jesteśmy prostymi ludźmi. Nie wiemy nic o tych rzeczach, o tych narkotykach.
Odwrócił się, popatrzył na budynki ciągnące się wzdłuż laguny i znów spuścił wzrok na wodę.
Wiatr się wzmógł i Brunetti, żeby słyszeć, co mówi Landi, musiał się ku niemu nachylić.
– Przyjechał znów w zeszłym roku, na Boże Narodzenie. Był jakiś niespokojny. Więc zacząłem z nim rozmawiać i wtedy mi powiedział. Powiedział, że to rzucił i nigdy nie chce do tego wracać, bo wie, że to może go zabić.
Brunetti przesunął się bliżej Landiego, który zaciskał spracowane ręce na relingu łodzi.
– Nie mówił, dlaczego to robił ani jak, ale wiem, że nie skłamał, kiedy powiedział, że chce to rzucić. Jego matka nic o tym nie wie.
Zapadło milczenie.
– Co było dalej? – spytał Brunetti po chwili.
– Został u nas do końca zimy i wspólnie pracowaliśmy przy remoncie stodoły. Dlatego wiem, że był zdrowy. Potem, jakieś dwa miesiące temu, powiedział, że chciałby kontynuować naukę, że już nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Uwierzyłem mu. Więc wrócił tutaj, do Wenecji, i wydawało się, że jest dobrze. A potem pan zadzwonił…
Łódź zostawiła za sobą Canale di Cannaregio i wpłynęła do Canal Grande.
– Czy miał jakichś przyjaciół? – spytał Brunetti. – A może dziewczynę?
Pytanie wyraźnie wprawiło Landiego w zakłopotanie.
– Miał dziewczynę tam, w domu… Ale tutaj też chyba kogoś miał. Tej zimy, którą spędził z nami, dzwonił do Wenecji trzy czy cztery razy i parę razy ktoś dzwonił do niego. Ale nie rozmawialiśmy o tym.
Z silnikiem pracującym na wstecznych obrotach łódź przybiła do przystanku przy dworcu. Bonsuan wyszedł z kabiny. W milczeniu zarzucił cumę na pachołek i przyciągnął łódź, ustawiając ją równolegle do nabrzeża. Landi pomógł żonie wyjść z kabiny i zejść na ląd.
Brunetti poprosił Landiego o bilety i wręczył je Vianellowi, który poszedł je skasować i znaleźć właściwy peron. Kiedy znaleźli się u szczytu schodów prowadzących na dworzec, Vianello już był z powrotem. Pociąg do Werony stał przy peronie piątym. W milczeniu szli wzdłuż wagonów, zaglądając do okien, aż wreszcie znaleźli wolny przedział. Przy drzwiach na końcu wagonu Vianello podał ramię signorze Landi, która z wysiłkiem wspięła się na stopień. Za nią podążył Landi, ale jeszcze odwrócił się i wyciągnął rękę, żegnając się najpierw z Vianellem, potem z Brunettim. Po chwili obydwoje z żoną znikli w korytarzu.
Brunetti i Vianello stali na peronie, czekając na odjazd pociągu. Konduktor dał sygnał gwizdkiem, zamachał zieloną chorągiewką i wskoczył na stopnie wagonu. Drzwi zamknęły się automatycznie. Pociąg powoli ruszył. Za chwilę wjedzie na most i zniknie gdzieś poza granicami Wenecji. Kiedy mijał ich wagon z przedziałem Landich, Brunetti dostrzegł przez okno, że starsi państwo siedzą obok siebie i Landi obejmuje żonę ramieniem. Żadne z nich nie spojrzało na stojących na peronie policjantów.
Rozdział 14
Dziwiąc się, że w ogóle o tym pamięta, Brunetti z dworcowego telefonu zadzwonił do hotelu, żeby odwołać rezerwację. Marzył o powrocie do domu. Razem z Vianellem wsiedli do tramwaju wodnego numer osiemdziesiąt dwa w kierunku Rialto. Nie mieli siły rozmawiać. Pożegnali się krótko i przygnębiony Brunetti, przeszedłszy przez most i zamknięty o tej porze targ, szybko dotarł w okolice domu. Nawet przepiękne orchidee wystawione w oknach kwiaciarni Biancata nie poprawiły mu nastroju, nie poprawił go również zapach smakowitych dań, rozchodzący się na pierwszym piętrze.
U niego w mieszkaniu pachniało jeszcze mocniej: ktoś brał niedawno kąpiel lub prysznic i musiał myć włosy szamponem rozmarynowym, który Paola kupiła tydzień wcześniej. Na kolację były kiełbaski z papryką. Brunetti miał nadzieję, że Paola poda je ze świeżym makaronem.
Powiesił marynarkę w szafie. Gdy wszedł do kuchni, Chiara, która siedziała przy kuchennym stole, pracując nad czymś, co najwyraźniej miało związek z geografią – cały blat stołu zasłany był mapami, a obok leżał kątomierz i linijka – rzuciła się na niego i mocno objęła. Przypomniał sobie odór w mieszkaniu Marca i musiał się przemóc, żeby się od niej nie odsunąć.
– Papa – powiedziała, zanim zdążył ją pocałować na przywitanie – czy mogłabym w lecie zapisać się na kurs żeglarski?
Brunetti na próżno szukał oczami Paoli, która mogłaby mu to wyjaśnić.
– Kurs żeglarski? – powtórzył.
– Tak, papa – powiedziała Chiara, patrząc na niego z uśmiechem. – Mam książkę i próbuję sama nauczyć się nawigacji, ale myślę, że ktoś musi mi to pokazać w praktyce.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę stołu, który faktycznie pokrywały mapy, ale teraz zauważył, że były to mapy morskie, z zaznaczonymi mieliznami i konturami lądów.
Chiara odsunęła się od niego i stanęła nad stołem, zaglądając do otwartej książki, przyciśniętej inną książką.
– Spójrz, papa – powiedziała, wskazując palcem kolumnę cyfr. – Przy bezchmurnym niebie, jeśli mają właściwy zestaw map i chronometr, mogą zawsze dokładnie określić miejsce, w którym się znajdują, w każdej części świata.
– Kto może, aniołku? – spytał Brunetti, otwierając lodówkę i wyciągając butelkę tokaju.
– Kapitan Aubrey z załogą – powiedziała tonem, z którego wynikało, że jest to absolutnie oczywiste.
– A kto to jest kapitan Aubrey?
– Papa, to jest kapitan „Surprise”. – Chiara spojrzała na niego tak, jakby się właśnie przyznał, że nie pamięta własnego adresu.
– „Surprise”? – spytał, nadal nie wiedząc, o co chodzi.
– Z książek o wojnie z Francuzami, papa – i zanim zdążył przyznać się do ignorancji w tej dziedzinie, dodała: – Ależ ci Francuzi są podli.
Brunetti, który podzielał opinię, że Francuzi są podli, nie odezwał się, wciąż nie wiedząc, o czym właściwie jest mowa. Nalał sobie kieliszek wina i wypił dwa duże łyki. Popatrzył znów na rozłożone mapy i zauważył, że w częściach zamalowanych na niebiesko było mnóstwo okrętów, ale staromodnych, z wydętymi wiatrem białymi żaglami, a z rogów mapy wyzierały trytony, wyłaniające się z wody i dmące w rogi z muszli.
Poddał się.
– Z jakich książek, Chiaro? – spytał.
– Tych, które dostałam od mamy, napisanych po angielsku, o angielskim kapitanie i jego przyjacielu, i o wojnie z Napoleonem.
Ach, o te książki chodzi. Pociągnął kolejny łyk.
– Widzę, że podobają ci się te książki tak samo jak mamie.
– Och, nie, mamy nie da się w tym prześcignąć – stwierdziła autorytatywnie Chiara.
Cztery lata temu, po dwudziestu latach małżeństwa, Brunetti został nagle na ponad miesiąc porzucony przez żonę, która zamiast zajmować się domem, zatopiła się w lekturze, jak mu się wówczas wydawało, osiemnastu powieści o tematyce morskiej, z okresu niekończących się wojen między Anglią a Francją* [W istocie jest to dwadzieścia książek autorstwa Patricka O’Briana (1914-2000), jednego z największych pisarzy historycznych XX wieku. Bohaterami powieści, których akcja toczy się podczas wojen napoleońskich na prawie wszystkich morzach świata, są kapitan Królewskiej Marynarki Wojennej Jack Aubrey i jego przyjaciel, lekarz i przyrodnik Stephen Maturin. Epizod, w którym kapitan Aubrey dowodzi statkiem „Surprise”, ma miejsce na morzach wokół Brazylii, gdzie Aubrey poluje na francuski statek „Acheron”.]. Jemu ten okres wydawał się równie długi, ponieważ posiłki, które wówczas jadł, były przygotowane w pośpiechu, mięso niedopieczone, a chleb czerstwy, często więc musiał szukać pocieszenia w nadmiernych ilościach grogu. Widząc małżonkę tak całkowicie pochłoniętą tym tematem, zajrzał do jednego z tomów powieści, chociażby po to, aby mieć o czym rozmawiać podczas improwizowanych obiadów i kolacji. Ale książka wydała mu się rozwlekła, pełna dziwacznych postaci i jeszcze dziwniejszych zwierząt, zrezygnował więc z lektury już po kilku stronach, zanim jeszcze pojawił się na nich kapitan Aubrey. Na szczęście Paola czytała szybko i skończywszy ostatni tom, powróciła do dwudziestego wieku zupełnie niezmieniona, mimo tych wszystkich katastrof morskich, bitew i epidemii, na które się narażała przez kilka tygodni.