– Raffi – zaczął Brunetti – czy może wiesz, kto tutaj handluje narkotykami?
Raffi zamarł z drożdżówką przy ustach.
– Tutaj? – zapytał.
– W Wenecji.
– Chodzi ci o twarde narkotyki czy o głupstwa w rodzaju marihuany?
Chociaż Brunettiego trochę zaniepokoiło to rozróżnienie i chętnie by się dowiedział, dlaczego syn tak niefrasobliwie zaliczył marihuanę do głupstw, nie drążył jednak sprawy.
– Chodzi mi konkretnie o heroinę – powiedział.
– Czy to ma związek z tym studentem, który przedawkował? – spytał Raffi, a kiedy Brunetti okazał zaskoczenie, syn otworzył „Il Gazzettino” i pokazał mu artykuł. Zdjęcie było wielkości znaczka pocztowego i mogło przedstawiać każdego młodego mężczyznę z ciemnymi włosami, nawet Raffiego.
– Tak – potwierdził.
Rafii przełamał drożdżówkę na pół i umoczył jedną część w kawie.
– Podobno na uniwersytecie są ludzie, od których można kupić heroinę – powiedział po chwili.
– Ludzie?
– Studenci. Tak mi się wydaje. W każdym razie ludzie zapisani na zajęcia.
Podniósł filiżankę i trzymał ją obiema dłońmi na wysokości ust, jak to często robiła jego matka.
– Chcesz, żebym się popytał?
– Nie – odparł natychmiast Brunetti. – Po prostu jestem ciekaw, co się mówi, to wszystko.
Rafii włożył do ust ostatni kawałek drożdżówki i popił go kawą.
– Brat Sary studiuje na wydziale ekonomii. Mogę go o to zagadnąć.
Pokusa była silna, ale Brunetti zbył ją, przybierając znudzony ton:
– Nie, nie ma sensu. Tak tylko pytałem.
Rafii odstawił filiżankę.
– Mnie te rzeczy nie interesują, wiesz chyba, papa – odezwał się nagle grubym głosem. Brunetti pomyślał, że jego syn wkrótce będzie mężczyzną. Albo może już nim jest, skoro czuł potrzebę uspokojenia ojca.
– Cieszę się – rzekł i wyciągnął rękę nad stołem, żeby poklepać syna po ramieniu. – Zrobić jeszcze kawy?
Rafii spojrzał na zegarek.
– Nie, dziękuję, papa, ale muszę już lecieć.
Odsunął krzesło, wstał i wyszedł z kuchni. Po chwili trzasnęły drzwi wyjściowe. Czekając, aż kawa się zaparzy, Brunetti stał i słuchał, jak Rafii zbiega po schodach. Odgłos szybkich kroków zagłuszyło po chwili bulgotanie dochodzące z ekspresu.
O tej porze tramwaje wodne nie były jeszcze zatłoczone, Brunetti zaczekał więc na numer osiemdziesiąt dwa i wysiadł na przystanku San Zaccaria. Kupił gazetę i zabrał ją ze sobą do biura. Nie było w niej wzmianki na temat śmierci Rossiego, a artykuł o Marcu Landim nie zawierał w sumie żadnych informacji poza jego nazwiskiem i wiekiem. Powyżej znajdowało się niemal rutynowe już doniesienie o kolejnym wypadku drogowym spowodowanym przez młodzież. Samochód pełen młodych ludzi roztrzaskał się o platan rosnący przy drodze do Treviso. Jedna osoba zginęła, trzy zostały ciężko ranne.
W ostatnich latach tyle razy już czytał podobne doniesienia, że bez zaglądania do tekstu mógłby powiedzieć, co się wydarzyło. Młodzi – w tym przypadku dwóch chłopców i dwie dziewczyny – wyszli z dyskoteki po trzeciej nad ranem i wsiedli do auta należącego do ojca chłopca, który prowadził. Chwilę potem kierowca padł ofiarą tego, co gazety nazywają un colpo di sonno, stracił panowanie nad autem, które zjechało z drogi i uderzyło w drzewo. Jeszcze nie zbadano, co mogło spowodować atak senności, ale przeważnie przyczyną były alkohol i narkotyki. Zazwyczaj jednak można to było ustalić w wyniku sekcji zwłok kierowcy i ewentualnie innych osób, które pociągnął za sobą do grobu. Do tego czasu sprawa znikała z pierwszych stron gazet zapomniana, ustępując miejsca zdjęciom kolejnych ofiar młodzieńczej brawury.
Brunetti odłożył gazetę i udał się do gabinetu Patty. Nie widząc w pobliżu signoriny Elettry, zapukał i wszedł.
Za biurkiem siedział zupełnie inny człowiek, w każdym razie inny niż ten, którego widział tu ostatnim razem. Najwyraźniej wrócił Patta: wysoki, przystojny, w doskonale skrojonym garniturze. Jego karnacja promieniowała zdrowiem, z oczu tchnęły spokój i powaga.
– O co chodzi, commissario? – spytał Patta, spoglądając na niego znad pojedynczej kartki, która leżała przed nim na biurku.
– Chciałbym zamienić z panem słowo, vice-questore – rzekł Brunetti, podchodząc do krzesła ustawionego przed biurkiem Patty i czekając, aż ten zaproponuje mu, żeby usiadł.
Patta odchylił nakrochmalony mankiet i spojrzał na swój złoty zegarek.
– Mam niewiele czasu. O co chodzi?
– O Jesolo, comandante. I o pańskiego syna. Czy podjął już pan jakąś decyzję?
Patta wyprostował się, odwrócił leżącą przed nim kartkę i przykrył ją złożonymi dłońmi.
– Nie jestem pewien, o jaką decyzję panu chodzi, commissario? – spytał, jakby zaskoczony, że Brunetti zadaje mu takie pytanie.
– Chciałem się dowiedzieć, czy pański syn zgadza się podać nazwiska ludzi, którzy dostarczają mu narkotyki. – Ze zwykłą sobie ostrożnością Brunetti nie użył słów „od których pański syn kupuje narkotyki”.
– Gdyby ich znał, jestem pewien, że chętnie powiedziałby wszystko policji. – W głosie Patty Brunetti wyczuł tę samą pełną urazy konsternację, jaką często zauważał u niechętnych do współpracy świadków i podejrzanych, na jego twarzy zaś zobaczył ten sam niewinny, lekko zdziwiony uśmiech. Ton Patty nie zachęcał do sprzeciwu.
– Gdyby ich znał? – powtórzył za nim Brunetti.
– Właśnie. Jak pan wie, on nie ma pojęcia, jak te narkotyki dostały się w jego posiadanie ani też kto mógł mu je podrzucić. – Głos Patty był spokojny, a spojrzenie nieruchome.
Ach, więc to tak, pomyślał Brunetti.
– A co z odciskami palców, comandante? – spytał.
Patta uśmiechnął się szeroko i najwyraźniej szczerze.
– Wiem, jakie wrażenie musiało to wywołać podczas jego pierwszego przesłuchania. Ale syn mi powiedział – i powiedział to też policji – że znalazł tę saszetkę, kiedy wrócił z dyskoteki i włożył rękę do kieszeni, żeby wyjąć papierosy. Nie miał pojęcia, co to może być, więc tak jak zrobiłby każdy na jego miejscu, otworzył saszetkę, żeby zobaczyć, co w niej jest, i wtedy prawdopodobnie dotknął paru zawiniątek.
– Paru? – spytał Brunetti bez sceptycyzmu, co kosztowało go sporo wysiłku.
– Paru – powtórzył Patta tonem, który ucinał dalszą dyskusję.
– Czy widział pan już dzisiejsze gazety? – spytał Brunetti, sam się sobie dziwiąc, że o to pyta. Jego zwierzchnik również był zaskoczony.
– Nie – odrzekł Patta, po czym niepotrzebnie, zdaniem Brunettiego, dodał: – Nie miałem czasu na przeglądanie gazet.
– Zeszłej nocy pod Treviso rozbiły się autem cztery młode osoby. Wracali z dyskoteki, samochód zjechał z drogi i wpadł na drzewo. Jeden z chłopców, student uniwersytetu, zginął na miejscu, a pozostałe osoby są poważnie ranne. – Brunetti zamilkł, robiąc dyplomatyczną przerwę.
– Nie, nie czytałem tego – rzekł Patta. On również zrobił przerwę, ale była to przerwa, jaką robi dowódca artylerii, podejmując decyzję o sile kolejnej salwy. – Dlaczego pan o tym mówi?
– Jeden z pasażerów nie żyje, comandante. Gazety pisały, że w momencie uderzenia w drzewo auto jechało z szybkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę.
– To bardzo przykre, commissario – stwierdził Patta obojętnie, jakby wypowiadał uwagę o wymieraniu zaobrączkowanych kowalików, po czym przewrócił leżącą na biurku kartkę i zaczął ją studiować. Potem spojrzał na Brunettiego. – Jeśli to zdarzyło się w Treviso, mam wrażenie, że ta sprawa nie ma z nami nic wspólnego – powiedział, wracając do lektury. Kiedy po chwili znów podniósł wzrok, wydawał się zaskoczony, że Brunetti jeszcze tu jest. – Czy to wszystko, commissario? – spytał.