– Nie. Przesłuchaliśmy i zamieszane w to kobiety, i ich mężów, ale wszyscy mają alibi.
– Czy gazety przypadkiem nie pisały, że to było dzieło zawodowców? – spytał Brunetti z pewnym zakłopotaniem.
– Skoro jest pan policjantem, powinien pan wiedzieć, że nie należy wierzyć temu, co wypisują gazety – odrzekł Righetto chłodno.
– Oczywiście. – Brunetti roześmiał się, tym razem z wdzięcznością za wymierzenie mu zasłużonego prztyczka w nos przez bardziej doświadczonego i mądrzejszego kolegę. – Myśli pan, że była jeszcze jakaś inna dama?
– W tym kierunku idzie obecnie nasze śledztwo – oznajmił Righetto.
– To się stało w ich kancelarii, prawda?
– Tak – odrzekł Righetto, zachęcony uwagą Brunettiego o dodatkowej damie. – Obydwaj mężczyźni byli bardzo podobni do siebie: niscy i ciemnowłosi. W dniu, kiedy to się wydarzyło, padał deszcz. Zabójca znajdował się na dachu budynku po drugiej stronie ulicy. To oczywiste, że wziął Cappellego za Gaviniego.
– A te pogłoski, według których Cappelli został zabity z powodu śledztwa w środowisku lichwiarzy? – spytał Brunetti sceptycznym tonem, żeby dla Righetta było jasne, że on nie wierzy w te bzdury, ale wolałby wiedzieć, jak jest naprawdę, w razie gdyby spytał go o to ktoś inny, bardziej naiwny, a więc bezkrytycznie wierzący gazetom.
– Już na wstępie zbadaliśmy taką możliwość, ale to nic nie dało.
– Cherchez la femme! – rzekł Brunetti, umyślnie kalecząc francuszczyznę, i znów się roześmiał.
Righetto zrewanżował się tym samym. Wyglądał na rozbawionego, kiedy niby obojętnie zapytał:
– Mówił pan o jakiejś śmierci. To morderstwo?
– Eee, nie, po tym wszystkim, co mi pan powiedział, magistralo, jestem pewien, że nie ma to z pańską sprawą nic wspólnego – odrzekł Brunetti, usiłując sprawić wrażenie naiwnego głupka. – Jestem tego pewien. To zwykły wypadek.
Rozdział 16
Jak większość Włochów, Brunetti wierzył plotkom, że wszystkie rozmowy telefoniczne w kraju są nagrywane, a wiadomości przesyłane faksem – kopiowane. Jako jeden z nielicznych zaś miał podstawy sądzić, że plotki te są zgodne z prawdą. Nawet jednak gdyby nie były, to i tak wszyscy, dzwoniąc do urzędów państwowych, starali się nie powiedzieć niczego, co mogłoby ewentualnie im zaszkodzić. Ludzie rozmawiali szyfrem, w którym „wazon” czy „kwiaty” oznaczały „pieniądze”, a „przyjaciele” za granicą – „inwestycje” lub „konta w banku”. Zgodnie z tym zwyczajem, kiedy Brunetti zadzwonił do przyjaciółki w Banca di Modena i zaproponował spotkanie przy kawie, nie próbował nawet nawiązać do tego, co go naprawdę interesowało.
Ponieważ ów bank znajdował się z drugiej strony Rialto, umówili się na południowy aperitif nieco bliżej, na Campo San Luca. Oznaczało to dla Brunettiego długi spacer, ale tylko w ten sposób, spotykając się na terenie neutralnym, mógł porozmawiać z Francą szczerze. Nikomu się nie tłumacząc, wyszedł z biura i skierował się najpierw ku bacino, a potem w stronę San Marco.
Idąc wzdłuż Riva degli Schiavoni, obejrzał się w lewo, szukając wzrokiem holowników, i zaskoczony zobaczył, że brzeg jest pusty. Po chwili uświadomił sobie, że nie ma ich już od lat, tylko zupełnie wyleciało mu to z głowy. Jak mógł o czymś takim zapomnieć? To trochę tak, jakby zapomnieć własny numer telefonu albo jak wygląda ekspedientka w sklepie na dole, gdzie codziennie kupuje się chleb. Nie wiedział, gdzie je przeniesiono, ani nie mógł sobie przypomnieć, ile lat temu znikły, pozostawiając wzdłuż nabrzeża pustą przestrzeń dla innych łodzi, z turystycznego punktu widzenia niewątpliwie bardziej użytecznych.
Jakie piękne łacińskie nazwy miały te kołyszące się dumnie na wodzie czerwone holowniki, w każdej chwili gotowe z wdzięcznym posapywaniem wspomóc statki płynące po Canale della Giudecca. Promy, które obecnie zawijały do miasta, byłyby i tak dla nich za wielkie: potwory wyższe od bazyliki, wypełnione tysiącami mrówczych postaci stłoczonych przy relingu, wpływały samodzielnie do doku, spuszczając trapy i wysypując na miasto hordy turystów.
Brunetti nie chciał jednak myśleć o tym wszystkim. Minął plac św. Marka i skręcił w prawo, w kierunku centrum, do Campo San Luca. Franca już tam czekała, rozmawiając z jakimś mężczyzną, którego Brunetti nie znał, choć jego twarz wydała mu się znajoma. Kiedy się do nich zbliżał, pożegnali się uściskiem dłoni i mężczyzna ruszył w stronę Campo Manin, Franca zaś wolnym krokiem podeszła do księgarni i zaczęła oglądać wystawę.
– Ciao, Franca – rzekł Brunetti, stając koło niej. Byli przyjaciółmi z liceum, przez pewien czas nawet więcej niż przyjaciółmi, ale potem ona poznała swojego Maria, a Brunetti poszedł na uniwersytet, gdzie poznał Paolę. Franca miała wciąż takie same błyszczące blond włosy, o kilka tonów jaśniejsze od włosów Paoli, a Brunetti, który miał w tych sprawach niezłą orientację, wiedział, że musiała ten odcień utrzymywać z pomocą fryzjera. Ale poza tym wcale się nie zmieniła: pełne kształty, których się wstydziła dwadzieścia lat temu, teraz, kiedy stała się kobietą dojrzałą, dodawały jej wdzięku – tak jak większość krągłych kobiet cerę miała gładką, bez śladu zmarszczek. Orzechowe oczy patrzyły tak samo łagodnie jak kiedyś i na jego widok, tak samo jak kiedyś, zajaśniały ciepłem.
– Ciao, Guido! – odrzekła, nadstawiając policzki do dwóch szybkich pocałunków.
– Zapraszam cię na drinka – powiedział Brunetti, starym zwyczajem biorąc ją pod rękę i prowadząc w stronę baru.
Zamówili uno spritz i przyglądali się, jak barman miesza wino z wodą mineralną, dodaje kroplę campari, zaczepia o brzeg kieliszka plasterek cytryny, po czym pewnym gestem popycha obydwie szklaneczki w ich kierunku.
– Cin cin! – powiedzieli równocześnie i wypili pierwszy łyk.
Barman postawił przed nimi talerzyk chipsów, ale nie zwrócili na nie uwagi. Z powodu tłoku przy barze stopniowo przesuwali się w głąb sali, aż znaleźli się przy oknie, przez które obserwowali teraz ruchliwą ulicę.
Franca wiedziała, że jest to spotkanie służbowe. Gdyby Brunetti chciał się dowiedzieć, co u niej słychać, wypytałby o wszystko przez telefon, a nie umawiał się z nią w tym zatłoczonym, gwarnym miejscu.
– O co chodzi, Guido? – spytała z uśmiechem, żeby nie psuć od razu miłego nastroju.
– O lichwiarzy – odpowiedział.
Rozejrzała się szybko dokoła.
– Komu są potrzebne te wiadomości?
– Mnie, oczywiście.
– Wiem, że tobie, Guido. Ale czy potrzebujesz ich jako policjant, czy tak po przyjacielsku?
– Czemu o to pytasz?
– Ponieważ jeśli to jest ta pierwsza ewentualność, nie mam ci nic do powiedzenia.
– A jeśli druga?
– To mam.
– Jaka to różnica? – spytał, przysuwając się do baru, żeby wziąć parę chipsów. Nie żeby miał na nie wielką ochotę, ale chciał jej dać trochę czasu do namysłu.
– Taka, że w pierwszym przypadku być może będę musiała powtórzyć wszystko, co ci powiem, przed sądem albo ty może będziesz musiał podać źródło informacji. Jeśli natomiast jest to zwyczajna rozmowa między przyjaciółmi, mogę powiedzieć ci wszystko, co wiem, i zaraz potem zapomnieć, że ci o tym powiedziałam, na wypadek, gdyby ktoś mnie kiedyś o to pytał.
Mówiąc to, Franca w ogóle się nie uśmiechała, co było o tyle dziwne, że z natury tryskała radością jak fontanna wodą.
– Czy oni są aż tak niebezpieczni? – spytał Brunetti, odbierając od niej pustą szklankę i stawiając obok swojej na kontuarze.
– Wyjdźmy – powiedziała Franca. Kiedy znaleźli się na campo, podeszła do marmurowego masztu i stanęła po jego lewej stronie, dokładnie naprzeciw witryny księgarni. W ten sposób, przypadkowo czy nie, znalazła się w odległości paru metrów od dwóch podpierających się laskami, nachylonych ku sobie staruszek.