Выбрать главу

Brunetti stanął obok niej. Światło padające znad budynków spowodowało, że sylwetki ich odbiły się w oknie wystawowym księgarni. Nieostry obraz odbity w szybie przeniósł ich na chwilę w przeszłość, do tych lat, kiedy jako para nastolatków umawiali się tu często na kawę z przyjaciółmi.

Wtedy wyrwało mu się pytanie:

– Czy naprawdę aż tak się boisz?

– Mam piętnastoletniego syna – wyjaśniła Franca rzeczowym tonem, tak jakby mówiła o pogodzie czy o tym, że jej syn uwielbia piłkę nożną. – A ty, Guido, dlaczego chciałeś spotkać się ze mną właśnie tutaj?

Uśmiechnął się.

– Wiem, że jesteś bardzo zajęta, wiem, gdzie mieszkasz, więc pomyślałem, że to odpowiednie miejsce, bo nie będziesz miała daleko.

– Czy to był jedyny powód? – Franca oderwała wzrok od niewyraźnego odbicia Brunettiego w szybie i spojrzała na niego.

– Tak. Dlaczego pytasz?

– Więc naprawdę nic o nich nie wiesz? – spytała.

– Nic. Wiem, że istnieją, i wiem, że działają tutaj, w mieście. Bo gdzie mieliby egzystować? Ale nigdy nie złożono na nich oficjalnej skargi.

– No, a poza tym przeważnie zajmuje się nimi urząd podatkowy, prawda?

Brunetti wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, czym zajmowali się funkcjonariusze Guardia di Finanza. Często widywał ich szare mundury ozdobione jaskrawoczerwonymi płomykami mającymi symbolizować sprawiedliwość, nie zauważył jednak, by robili cokolwiek pożytecznego prócz zachęcania osaczonych obywateli do wynajdywania coraz to nowych sposobów ucieczki przed podatkami.

Kiwnął twierdząco głową, nie chcąc otwarcie przyznawać się do ignorancji.

Franca odwróciła się i powiodła wzrokiem po małym placyku. Przez chwilę rozglądała się w milczeniu, aż w końcu wskazała podbródkiem na bar szybkiej obsługi po przeciwnej stronie.

– Co tam widzisz? – zapytała.

Popatrzył na wielką szklaną fasadę. Przy wejściu kręciło się mnóstwo młodzieży, a wszystkie stoliki, dobrze widoczne przez ogromne okna, były zajęte.

– Widzę całkowity upadek sztuki kulinarnej – powiedział, śmiejąc się.

– A na zewnątrz? – spytała poważnie.

Brunetti spojrzał ponownie w stronę baru, zawiedziony, że Franki nie rozśmieszył jego żart. Zobaczył dwóch ciemno ubranych mężczyzn z aktówkami, zagłębionych w rozmowie. Na lewo od nich młoda kobieta, gorączkowo przerzucając strony notesu, próbowała jednocześnie wystukać numer na telefonino. Niedaleko niej stał nędznie odziany, wysoki i chudy starzec, który mówił coś do równie starej kobiety, całej w czerni. Kobieta, przygarbiona wiekiem, drobnymi dłońmi ściskała rączkę wielkiej ciemnej torby. Zapadnięte policzki, długi ostry nos i pochylona sylwetka upodobniały ją do czarownicy.

– Widzę sporo ludzi robiących to, co zwykle ludzie robią na Campo San Luca.

– To znaczy? – Franca popatrzyła na niego przenikliwie.

– Spotykają się, rozmawiają, idą na drinka, a potem wracają do domu na obiad. Dokładnie tak jak my.

– A tych dwoje? – Franca wskazała brodą na chudzielca i staruszkę.

– Ona pewnie wraca do domu na obiad po długiej mszy w którymś z tych małych kościółków.

– A on?

Brunetti znów popatrzył w ich kierunku. Wciąż rozmawiali.

– Wygląda na to, że ona stara się ocalić jego duszę, a on się przed tym broni.

– On nie ma duszy – powiedziała Franca, zaskakując go swoją oceną, gdyż zazwyczaj nie mówiła o nikim złego słowa. – Ona też jej nie ma – dodała zimno, wpatrując się w witrynę księgarni. – To jest Angelina Volpato i jej mąż Massimo – mówiła dalej, odwrócona do Brunettiego plecami. – Dwoje największych lichwiarzy w mieście. Nikt nie wie, kiedy zaczęli swoją działalność, ale od dziesięciu lat są właściwie monopolistami.

Brunetti poczuł tuż obok czyjąś obecność – jakaś kobieta stanęła blisko nich i zaczęła oglądać książki. Franca zamilkła i odezwała się dopiero, kiedy kobieta odeszła.

– Można ich tu zastać codziennie przed południem, wszyscy o tym wiedzą, więc jeśli ktoś ma do nich interes, podchodzi, zagaja rozmowę i Angelina zaprasza go do domu. Ta baba to prawdziwy wampir. – Franca przerwała, najwyraźniej bardzo przejęta. – Z domu dzwoni do notariusza i przygotowują umowę. W zamian za gotówkę ludzie oddają im domy, interesy, meble.

– O jak duże pieniądze chodzi?

– Wszystko zależy od tego, ile kto potrzebuje i na jak długo. Jeśli to tylko parę milionów, to przyjmą pod zastaw meble. Ale jeśli to jakaś znaczna suma, pięćdziesiąt milionów albo więcej, wtedy ona dolicza procent. Podobno jest analfabetką, tak jak jej mąż, ale procent potrafi wyliczyć w sekundę.

Franca zamyśliła się na chwilę.

– Jeśli to jest bardzo duża suma – podjęła – dłużnicy zgadzają się przepisać na nią na przykład dom. Wystarczy, że nie zwrócą tej sumy w całości w terminie, a dom przechodzi w jej ręce.

– W jaki sposób?

– Jej adwokat zaskarża ich do sądu, a ona ma przecież akt zrzeczenia się domu na jej rzecz, podpisany w obecności notariusza.

Kiedy Franca mówiła, wciąż wpatrzona w książki na wystawie, Brunetti pogrzebał w swojej pamięci, a także zrobił szybki rachunek sumienia. Niestety, musiał przed sobą przyznać, że nic z tego nie było dla niego nowością. Nie znał co prawda szczegółów, ale wiedział doskonale, że tak się właśnie rzeczy mają. Tyle że sprawy te należały do kompetencji Guardia di Finanza, a przynajmniej tak było do dziś, bo dziś ślepy przypadek sprawił, że zwrócił uwagę na Angelinę Volpato i jej męża, którzy wciąż jeszcze stali i rozmawiali w ten pogodny wiosenny dzień w Wenecji.

– Ile oni biorą?

– Zależy, jak bardzo zdesperowani są ludzie.

– Skąd oni mogą wiedzieć, jak bardzo zdesperowani są ludzie?

Franca oderwała wzrok od rysunku, na którym para świnek ciągnęła wóz strażacki, i spojrzała na niego.

– Przecież wiesz, że tutaj wszyscy o wszystkim wiedzą – rzuciła. – Wystarczy, że poprosisz o pożyczkę, a pod koniec dnia wiedzą o tym wszyscy w banku, następnego ranka rodziny urzędników, a po południu całe miasto.

Tak faktycznie jest, pomyślał Brunetti. Prawdopodobnie dlatego, że mieszkańcy Wenecji, w sumie niewielkiego miasta, byli – z powodu więzów krwi czy przyjaźni – jakby jedną rodziną, żaden sekret nie mógł się w tym dusznym światku zbyt długo utrzymać. Nawet dla niego było oczywiste, że jeśli ktoś potrzebuje pieniędzy, wkrótce będzie o tym wiadomo publicznie.

– No a jaki procent oni biorą? – zapytał.

Franca chciała od razu odpowiedzieć, ale się zawahała.

– Słyszałam, że biorą dwadzieścia procent miesięcznie – rzekła po namyśle. – Ale słyszałam też, że pięćdziesiąt.

W Brunettim natychmiast odezwał się wenecjanin.

– To jest sześćset procent rocznie! – wykrzyknął, nie kryjąc oburzenia.

– Dużo więcej, jeśli to jest procent składany – poprawiła go Franca, dowodząc, że jej weneckie korzenie sięgają dużo głębiej.

Komisarz znów przyjrzał się parze po drugiej stronie placu. Ich rozmowa dobiegła końca. Czarno odziana kobieta poszła w kierunku Rialto, mężczyzna zaś zmierzał w ich stronę.

Brunetti zobaczył jego wypukłe czoło, chropawą obwisłą skórę, pofałdowaną jak po jakiejś nieleczonej chorobie, pełne usta i ciężkie powieki. Niczym wielkie ptaszysko starzec człapał ciężko, stawiając płasko stopy, jakby naumyślnie chciał zniszczyć i tak wysłużone fleki. Jego twarz nosiła piętno wieku i choroby, lecz ten dziwny krok, zwłaszcza kiedy Brunetti zobaczył go od tyłu, skręcającego w calle, która prowadziła do ratusza, przywodził raczej na myśl młodzieńczą niż starczą niezdarność.