– Czy on czyta gazety? – spytał.
Zaskoczona, odpowiedziała od razu:
– Tak.
– „Il Gazzettino”?
– Tak.
– Może pani dopilnować, żeby jutro przeczytał?
Kiwnęła głową twierdząco.
– Dobrze. Mam nadzieję, że to go wystarczająco zachęci, by się do nas zgłosił. Czy pomoże mu pani w podjęciu decyzji?
Spuściła oczy i znów pomyślał, że zbiera jej się na płacz. Zamiast tego powiedziała:
– Od śmierci Marca nic innego nie robię. – Głos jej się załamał i zacisnęła mocno dłonie. Potrząsnęła głową. – On się boi. W ogóle mnie nie słucha. Moi rodzi… – urwała w pół słowa, potwierdzając tylko to, czego Brunetti już od dawna się domyślał. Pochyliła się i zobaczył, że przekazawszy wiadomość, szykuje się do ucieczki.
Powoli wstał i wyszedł zza biurka. Ona również wstała i ruszyła do drzwi.
Brunetti wypuścił ją, podziękowawszy, że przyszła z nim porozmawiać. Kiedy zaczęła schodzić po schodach, zamknął drzwi, podbiegł do telefonu i wybrał numer dyżurki. Rozpoznał głos młodego policjanta, który ją tu przyprowadził.
– Masi, nic nie mów. Kiedy dziewczyna zejdzie na dół, zatrzymaj ją w dyżurce co najmniej kilka minut. Powiedz, że musisz odnotować w rejestrze, o której wyszła, wymyśl coś, obojętne co, bylebyś ją trochę przetrzymał. Potem pozwól jej odejść.
Nie dając Masiemu szansy na odpowiedź, rzucił słuchawkę i podszedł do wielkiej drewnianej szafy. Otworzył szarpnięciem drzwi i ściągnął z wieszaka starą tweedową marynarkę, która wisiała tam już od ponad roku. Z marynarką w ręku zbiegł po dwa stopnie do pokoju odpraw piętro niżej.
Zadyszany, wpadł do środka i odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że Pucetti siedzi przy swoim biurku.
– Pucetti! Wstawaj i zdejmuj marynarkę.
Młody oficer zerwał się i ściągnął bluzę od munduru. Brunetti podał mu tweedową marynarkę ze słowami:
– Na dole przy wyjściu jest dziewczyna, prosiłem Masiego, żeby zatrzymał ją kilka minut w dyżurce. Mamy bardzo mało czasu. Chcę, żebyś ją śledził. Chodź za nią nawet cały dzień, jeśli będzie trzeba, ale muszę wiedzieć, dokąd pójdzie i w ogóle kim jest.
Pucetti był już przy drzwiach. Marynarka trochę z niego zwisała, więc podwinął rękawy. Zerwał z szyi krawat i rzucił go w kierunku swego biurka. Kiedy wychodził z komendy, wyglądał jak zwyczajnie ubrany młody mężczyzna, który tego dnia postanowił włożyć granatowe spodnie i białą koszulę, i żeby skompensować wojskowy krój spodni, włożył obszerną marynarkę, podwijając szykownie rękawy.
Brunetti tymczasem wrócił do biura, wykręcił numer działu wiadomości bieżących w „Il Gazzettino”, przedstawił się i opowiedział historię o tym, jak to policja, prowadząc śledztwo w sprawie śmierci studenta wskutek przedawkowania narkotyków, ustaliła tożsamość pewnego młodego człowieka, którego podejrzewa o sprzedanie ofierze śmiertelnej dawki. Aresztowanie go było kwestią godzin i spodziewano się, że pociągnie to za sobą zatrzymanie większej grupy dealerów działających w Wenecji. Kiedy odłożył słuchawkę, miał nadzieję, że to wystarczy, aby brat czy kuzyn dziewczyny zdobył się na odwagę i zgłosił do komendy dobrowolnie, a w ten sposób z bezsensownej śmierci Marca Landiego wyniknie coś pozytywnego.
O jedenastej znaleźli się razem z Vianellem w Ufficio Catasto. Brunetti podał sekretarce urzędującej na parterze swoje nazwisko i stopień, a ta poinformowała go, że biuro ingeniere dal Carlo znajduje się na drugim piętrze, i podniosła słuchawkę, żeby uprzedzić szefa o wizycie komisarza. Brunetti w towarzystwie milczącego Vianella w mundurze wszedł na drugie piętro, zdumiony widokiem tłumu urzędników, w większości mężczyzn, którzy gęstymi strumieniami przepływali w górę i w dół po schodach. Kłębili się też na każdym piętrze przed drzwiami do biur, przyciskając do piersi zwinięte w rulon plany i teczki z dokumentacją.
Ingeniere dal Carlo urzędował w ostatnim biurze po lewej. Drzwi były otwarte, więc weszli. Przy biurku na wprost siedziała przed ogromnym monitorem drobna kobieta, która, sądząc po wieku, mogłaby być matką Vianella. Kobieta popatrzyła na nich ponad grubymi szkłami okularów w półkolistej oprawie. Włosy gęsto przetykane siwizną miała spięte w koczek przypominający Brunettiemu staromodne uczesanie signory Landi. Szczupłe ramiona były wypchnięte do przodu, co mogło znamionować początki osteoporozy. Kobieta nie miała w ogóle makijażu i prawdopodobnie już dawno uznała go za zbyteczny.
– Commissario Brunetti? – spytała, nie podnosząc się z krzesła.
– Tak. Chciałbym rozmawiać z ingeniere dal Carlo.
– Wolno spytać, czemu zawdzięczamy pańską wizytę? – Mówiła czystym włoskim i użyła sformułowania, którego Brunetti nie słyszał od dziesięcioleci.
– Chciałbym zadać ingeniere parę pytań na temat jego byłego pracownika.
– Byłego?
– Tak, chodzi o Franca Rossiego.
– Ach, tak – powiedziała, unosząc dłoń do czoła i osłaniając oczy. Potem zdjęła okulary. – Ten biedny młody człowiek. Pracował u nas tyle lat. To straszne. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy.
Popatrzyła na krucyfiks umieszczony na ścianie nad biurkiem i jej usta poruszyły się, wymawiając bezgłośnie słowa modlitwy za zmarłego.
– Czy znała go pani? Signora… signora… – Brunetti udał, że nie zna jej nazwiska.
– Dolfin, signorina – odpowiedziała krótko i zamilkła, jakby oczekując reakcji na to nazwisko. – Jego biuro było dokładnie naprzeciwko – podjęła po chwili. – Cóż za uprzejmy młodzieniec! Zawsze odnosił się z wielkim szacunkiem do dottora dal Carlo.
Z jej tonu wynikało, że nie mogłaby obdarować Rossiego większym komplementem.
– Rozumiem – powiedział Brunetti, zmęczony wysłuchiwaniem banalnych pochwał, jakie ludzie czują się zobowiązani wygłaszać pod adresem zmarłych. – Czy mógłbym porozmawiać z ingeniere?
– Oczywiście. – Signorina Dolfin wstała. – Proszę mi wybaczyć, że tyle mówię. Człowiek nie wie, jak się zachować wobec tak tragicznej śmierci.
Brunetti, jak zawsze, gdy słyszał podobne frazesy, skwitował to kiwnięciem głowy.
Signorina Dolfin podprowadziła ich do drzwi gabinetu, odległego od biurka o kilka kroków. Zapukała dwa razy, odczekała chwilę i puknęła delikatniej jeszcze raz, jakby w zaszyfrowany sposób informowała mężczyznę wewnątrz, jakiego gościa ma się spodziewać. Kiedy ze środka dobiegł głos mówiący Avanti, Brunetti dostrzegł w jej oczach błysk i zauważył drgnięcie kącików ust.
Otworzyła drzwi, weszła i stanęła z boku, wpuszczając obu mężczyzn.
– Commissario Brunetti do pana, dottore – oznajmiła. Za biurkiem siedział potężnie zbudowany ciemnowłosy mężczyzna. Brunettiego, który wciąż patrzył na signorinę Dolfin, zaintrygowała nagła zmiana w jej zachowaniu: nawet ton głosu stał się cieplejszy i milszy niż przedtem, kiedy mówiła do niego.
– Dziękuję, signorina – powiedział dal Carlo, prawie na nią nie patrząc. – To na razie wszystko.
– Dziękuję panu. – Kobieta odwróciła się bardzo powoli i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Dal Carlo wstał, uśmiechając się. Miał prawie sześćdziesiątkę, ale gładka cera i wyprostowana sylwetka sprawiały, że wyglądał dużo młodziej. Uśmiech odsłonił koronki obstalowane na włoską modłę; o numer większe, niż trzeba.
– Jakże mi milo pana poznać, commissario – odezwał się, zgniatając dłoń Brunettiego w krótkim męskim uścisku. Skinął głową w kierunku Vianella. Podprowadził gości do krzeseł stojących w rogu pokoju.