– A co z dziewczyną? – spytał.
– Ona była w dużo lepszym stanie, choroba nie poczyniła takiego spustoszenia. Jej organizm jeszcze walczył, jeszcze miał siły.
– Przecież są podobno jakieś nowe lekarstwa? Dlaczego się nie leczyli? – spytał Brunetti, jakby się spodziewał, że Rizzardi znajdzie na to odpowiedź.
– Nie wiem, Guido, dlaczego się nie leczyli – odpowiedział lekarz cierpliwie, pamiętając, że dorastające dzieci Brunettiego są niewiele młodsze od obydwu ofiar. – Ale nie znalazłem w ich krwi śladu leków. Zresztą narkomani przeważnie się nie leczą.
– Powiedz mi teraz, co z tym ugryzieniem? – zmienił temat Brunetti.
– Dziewczyna miała pełno skóry między zębami, czyli kogoś poważnie zraniła.
– Czy w ten sposób można się zarazić? – spytał Brunetti, zdziwiony, że po latach kampanii informacyjnej, pogadanek i artykułów w gazetach on sam właściwie nic nie wie.
– Teoretycznie tak. Takie przypadki zarażenia są opisane w literaturze fachowej. Osobiście nie zetknąłem się z nimi, ale myślę, że to jest możliwe. Z tym, że ta choroba nie jest już teraz tak groźna jak dawniej; nowe lekarstwa są dość skuteczne, jeśli zastosuje się je od samego początku.
Brunetti słuchał i zastanawiał się nad możliwymi konsekwencjami ignorancji takiej, jaką on przejawiał. Jeśli on, człowiek w miarę inteligentny i oczytany, nie jest pewien, czy tą chorobą można się zarazić przez ugryzienie, a więc obawia się, że można, nie zdziwiłoby go, gdyby inni też się bali.
– Jak duża jest ta rana? – zapytał.
– Na ramieniu ugryzionego brakuje sporego płata skóry. Dziewczyna miała też w ustach włosy, prawdopodobnie pochodzące z przedramienia.
– Ale jak duża?
Po chwili zastanowienia Rizzardi powiedział:
– Mniej więcej taka jak po ugryzieniu psa, na przykład cocker-spaniela.
Żaden z nich nie zareagował na to dziwne porównanie.
– Czy ugryziony będzie musiał zgłosić się do lekarza?
– Może tak, może nie. Jeśli rana się zainfekuje, to tak.
– Albo kiedy się dowie, że ona była chora na AIDS – rzekł Brunetti, pewien, że w tej sytuacji każdy ze strachu przed chorobą natychmiast pobiegnie do specjalisty dowiedzieć się o prawdopodobieństwo zarażenia. Na pewno należy zawiadomić lekarzy, pogotowia szpitalne, nawet apteki, bo morderca być może pójdzie kupić środek antyseptyczny lub opatrunek.
– Czy chciałbyś mi jeszcze coś powiedzieć? – spytał Rizzardiego.
– Chłopak umarłby przed końcem lata. Ona mogła przetrzymać rok, ale nie dłużej.
Zapadła cisza.
– Czy myślisz, Guido, że to wszystko, co robimy, zostawi na nas jakieś piętno? – dodał nagle Rizzardi zupełnie innym tonem.
– Mój Boże, mam nadzieję, że nie – powiedział Brunetti łagodnie, dodając, że zadzwoni do niego, jak tylko ustali tożsamość dziewczyny, i odłożył słuchawkę.
Rozdział 22
Po rozmowie z Rizzardim Brunetti zadzwonił do pokoju odpraw i poprosił, by go natychmiast zawiadomiono, gdyby ktokolwiek zgłosił zaginięcie siedemnastoletniej dziewczyny, oraz by sprawdzono pod tym kątem zgłoszenia z ostatnich kilku tygodni. Dopuszczał jednak możliwość, że nikt o tym nie zameldował: wiele dzieciaków włóczyło się samopas i rodzice nie przejmowali się dłuższą ich nieobecnością w domu. Poza tym Brunetti nie był pewien wieku dziewczyny. Miał tylko nadzieję, że nie była młodsza, niż mu się wydawało. Rizzardi zapewne to ustalił, ale na razie nie chciał go pytać.
Zszedł do toalety, umył ręce, wytarł je i ponownie umył. Wróciwszy do swego pokoju, wyciągnął z szuflady kartkę i napisał drukowanymi literami: OFIARA MORDERSTWA MŚCI SIĘ ŚMIERTELNYM UGRYZIENIEM. Taki nagłówek chętnie by zobaczył w jutrzejszych gazetach. Przyjrzał się tekstowi, zastanawiając się nad tym, o czym mówił Rizzardi: jakie piętno pozostawią na nich takie rzeczy? W górnym wierszu, między „mści się” a „śmiertelnym”, dopisał słowa „zza grobu”. Przypatrzył się nagłówkowi jeszcze raz i zobaczył, że wersja z dopiski jest za długa. Skreślił „zza grobu”. Wyjął wyświechtany notes z adresami i wybrał numer reportera z działu kryminalnego w „Il Gazzettino”. Jego przyjaciel, zadowolony, że Brunettiemu przypadł do gustu poprzedni artykuł, obiecał dopilnować, aby artykuł z proponowanym nagłówkiem, według niego świetnym, znalazł się w porannym wydaniu.
– Nie chcę cię pakować w kłopoty. Nie będziesz miał nieprzyjemności, jeśli to wydrukujesz? – zapytał Brunetti, słysząc zapał w jego głosie.
Dziennikarz się roześmiał.
– Kłopoty? Że wydrukuję nieprawdę? Ja? – Już się żegnał, ale Brunetti go przytrzymał.
– Myślisz, że mógłbyś to upchnąć w „La Nuova”? Chciałbym, żeby artykuł ukazał się w dwóch gazetach.
– Pewnie tak. Oni, oszczędzając na kosztach zbierania informacji, stale włamują się do naszego komputera. Wystarczy wprowadzić do niego artykuł i oni na pewno go wykorzystają, zwłaszcza jeśli się postaram, żeby zabrzmiał drastycznie. Są bardzo łasi na krew. Tylko pewnie wyrzucą twój tytuł. – W głosie dziennikarza zabrzmiał prawdziwy żal. – Zawsze zmieniają nagłówki, choćby o jedno słowo.
Zadowolony z tego, co uzyskał, Brunetti nie męczył dłużej przyjaciela i pożegnali się.
Żeby czymś się zająć i choć na chwilę oderwać się od biurka, Brunetti zszedł do biura signoriny Elettry, która siedziała zaczytana w jakimś piśmie.
– Ach, wrócił pan, commissario! – przywitała go z uśmiechem, lecz kiedy zobaczyła jego minę, uśmiech z jej twarzy znikł. Szybko zamknęła pismo, wysunęła szufladę i wyciągnęła z niej teczkę z dokumentami.
– Słyszałam o tych dwojgu młodych – powiedziała. – Tak mi przykro.
Nie bardzo wiedział, czy ma podziękować za te kondolencje, więc tylko kiwnął głową i otworzył teczkę.
– Volpatowie?
– Tak. Zobaczy pan w tych papierach, że ktoś ich musi osłaniać.
– Kto? – spytał, rzucając wzrokiem na pierwszą stronę.
– Powiedziałabym… ktoś w Guardia di Finanza.
– Dlaczego pani tak sądzi, signorina?
Wstała i przechyliła się przez biurko.
– Proszę spojrzeć na drugą stronę. – Kiedy Brunetti przewrócił kartkę, wskazała palcem rząd cyfr. – Pierwsza kolumna to jest rok. Druga zawiera cały ich zadeklarowany majątek: konta w banku, mieszkania, akcje. A w trzeciej jest to, co zadeklarowali jako dochód w ciągu tych lat.
– Logicznie rzecz biorąc, z każdym rokiem powinni mieć coraz większy dochód, bo coraz więcej posiadają – powiedział Brunetti, patrząc na wydłużającą się listę własności Volpatów.
Zaczął analizować wykaz. Liczby w trzeciej kolumnie, zamiast rosnąć z roku na rok, wyraźnie się zmniejszały, mimo że Volpatowie mieli coraz więcej mieszkań, firm i domów. Nieustająco się bogacili, a płacili coraz mniej.
– Czy kiedykolwiek byli skontrolowani przez władze skarbowe? – spytał Brunetti, trzymając w dłoniach raport wskazujący na tak ogromne nadużycia, że aż dziw, że nie przyciągnęły one uwagi już nie weneckiego, ale wręcz głównego biura Guardia di Finanza w Rzymie.
– Nigdy. – Elettra pokręciła przecząco głową i usiadła. – Dlatego mówiłam, że ktoś ich osłania.
– Czy ma pani kopie ich zeznań podatkowych?
– Oczywiście – odpowiedziała Elettra, nie ukrywając, że jest z siebie dumna. – Oni podają wysokość swoich dochodów, ale deklarują również ogromne wydatki na kapitalne remonty nabytych nieruchomości i tym uzasadniają brak jakichkolwiek zysków ze sprzedaży.