– Proszę cię, nie chcę się kłócić.
– Ja też nie, zapomnijmy o tym – rzuciła obojętnie i jakby wyniośle.
– Och, daj spokój!
Przez dłuższy czas milczeli. Wreszcie Paola spytała:
– Co chcesz, żebym zrobiła?
– Nie sądzę, żebyś mogła zrobić cokolwiek – odrzekł, wskazując dłonią list. – Już nie teraz.
– Chyba rzeczywiście – zgodziła się. Wyciągnęła ku niemu rękę z listem. – Ale poza tym?
– Nie wiem. Przypuszczam, że nie ma sensu cię prosić, żebyś powróciła do ideałów naszej młodości – powiedział łagodnie.
– A chciałbyś tego? Od razu ci powiem, że to niemożliwe. Moje pytanie jest czysto retoryczne: Chciałbyś?
Wstając, zdał sobie sprawę, że powrót do ideałów młodości wcale nie gwarantuje spokoju sumienia.
Poszedł do pokoju i wrócił z dwoma kieliszkami chardonnay. Siedzieli na tarasie jeszcze pół godziny, przeważnie milcząc, aż wreszcie Paola spojrzała na zegarek i oznajmiła, że idzie zrobić kolację. Odstawiła pusty kieliszek, nachyliła się i pocałowała go w prawe ucho, nie trafiając w policzek.
Po kolacji Brunetti położył się na kanapie, myśląc o tym, że musi się starać, aby te straszne wydarzenia, które od paru dni tak go absorbowały, nie zburzyły spokoju jego rodziny.
Miał nadzieje, że dzisiejszy wieczór nigdy się nie powtórzy. Próbował dalej czytać Ksenofonta, ale mimo że pozostali przy życiu Grecy byli coraz bliżej rodzinnych stron, nie potrafił skupić uwagi na ich dramatycznych przeżyciach sprzed dwóch tysięcy lat.
Chiara, która weszła do salonu około dziesiątej, żeby powiedzieć mu dobranoc, tym razem nie wspomniała o kupnie łodzi, nie zdając sobie sprawy, że tego wieczoru mogłaby wyżebrać od ojca nawet „Queen Elizabeth II”.
Tak jak oczekiwał, kiedy następnego ranka w drodze do pracy kupił „Il Gazzettino”, znalazł swój nagłówek na stronie tytułowej działu miejskiego. Brzmiało to wszystko straszniej i bardziej alarmująco, niż się spodziewał, i tak jak większość nieprawdopodobnych idiotyzmów drukowanych w tej gazecie, całkowicie przekonująco. Mimo że z artykułu jasno wynikało, iż opisana terapia jest skuteczna tylko w przypadku infekcji po ugryzieniu – w jakie to głupstwa ludzie nie uwierzą? – obawiał się, że do szpitala ściągną tłumy narkomanów i chorych na AIDS, gotowych natychmiast oddać się w ręce lekarzy cudotwórców z Ospedale Civile, którzy czekają na nich w izbie przyjęć.
Oprócz „Il Gazzettino” kupił również „La Nuova” – co robił bardzo rzadko – mając nadzieję, że nie zobaczy go z tą gazetą żaden ze znajomych. Znalazł to, czego szukał, na stronie dwudziestej siódmej: trzy szpalty, nawet zdjęcie Zecchina, najwyraźniej wycięte z jakiejś większej grupowej fotografii. Informacja o groźnym ugryzieniu brzmiała tu jeszcze bardziej złowieszczo i wynikało z niej, że jedyną nadzieję na wyleczenie dawało zgłoszenie się do Ospedale Civile.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy drzwi do jego pokoju otworzyły się raptownie i Brunetti, najpierw zaskoczony, a potem zdumiony, ujrzał stojącego w progu vice-questore Giuseppe Pattę. Nie stał tam jednak długo: w ciągu paru sekund przemierzył pokój i znalazł się przy biurku Brunettiego. Komisarz właśnie wstawał, ale Patta uniósł rękę, jakby chciał go z powrotem usadzić, po czym uderzył pięścią w blat.
– Co pan nawyprawiał?! – wykrzyknął. – Co ja panu złego zrobiłem, że pan się tak na nas uwziął? Przecież oni go zabiją. Pan to wie. Niech pan nie mówi, że nie zdawał pan sobie z tego sprawy!
Przez chwilę Brunetti myślał, że jego zwierzchnik postradał zmysły albo że stres związany z pracą, a może z życiem osobistym, pozbawił go panowania nad sobą i przepchnął przez niewidzialną barierę, za którą była już tylko niepohamowana wściekłość. Spokojnie położył ręce na biurku, bardzo uważając, żeby nie uczynić żadnego zbędnego ruchu ani tym bardziej nie próbować wstać.
– No i co? Co teraz?! – wrzeszczał Patta, opierając się o biurko i zbliżając twarz do jego twarzy. – Chcę wiedzieć, dlaczego pan mu to zrobił. Jeśli cokolwiek stanie się Robertowi, ja pana zniszczę! – Po chwili się wyprostował, trzymając dłonie zaciśnięte w pięści przy bokach, przełknął ślinę i rzekł głosem, w którym brzmiała pogróżka: – Zadałem panu pytanie, Brunetti.
Brunetti oparł się na krześle i skrzyżował ramiona.
– Myślę, że dobrze by było, gdyby pan usiadł, vice-questore, i powiedział mi, o co panu chodzi.
Chwilowy spokój, który zagościł na jego twarzy, zniknął.
– Niech pan nie kłamie, Brunetti! Chcę wiedzieć, dlaczego pan to zrobił! – krzyknął.
– Nie wiem, o czym pan mówi – powiedział Brunetti, nie kryjąc złości.
Patta wyjął z kieszeni marynarki wczorajszą gazetę i rzucił ją na biurko.
– Mówię o tym! – powiedział, stukając w nią gniewnie palcem. – O tej historii, jakoby Roberto miał być aresztowany i zamierzał zeznawać przeciw dealerom narkotyków. Ja wiem, jak pracujecie wy, z Północy – ciągnął, nie dopuszczając Brunettiego do głosu. – Uważacie się za jakieś sekretne bractwo. Wystarczy zadzwonić do jakiegoś znajomego z byle gazety i on już wydrukuje każde gówno, które mu wciśnięcie.
Patta, wyraźnie wyczerpany, opadł na krzesło. Jego zaczerwienioną twarz pokrył pot, a kiedy próbował ją otrzeć, Brunetti zauważył, że drży mu ręka.
– Oni go zabiją – wyszeptał prawie bezgłośnie.
Dopiero teraz komisarz pojął przyczynę jego wybuchu. Odczekał parę chwil, żeby Patta ochłonął, i rzekł spokojnie:
– Ten artykuł nie dotyczy w ogóle pańskiego syna. Chodzi o tego studenta, który umarł z powodu przedawkowania w zeszłym tygodniu. Była u mnie jego dziewczyna i powiedziała, że wie, ale boi się mi wyjawić, kto sprzedał mu narkotyki. Pomyślałem, że w ten sposób mógłbym skłonić delikwenta, żeby dobrowolnie się do nas zgłosił.
Zobaczył, że Patta nadstawił ucha, ale nie był pewien, czy mu uwierzył.
– To nie ma nic wspólnego z Robertem – powtórzył najspokojniej, jak potrafił. Nie dodał, że jeśli, jak Patta go zapewnił, jego syn nie ma nic wspólnego z handlem narkotykami, to artykuł nie mógł go narazić na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Nawet Patta nie był wart tak łatwego zwycięstwa.
– Nie obchodzi mnie, o kim tam jest mowa – rzekł vice-questore po dłuższej chwili, co świadczyło, że jednak uwierzył Brunettiemu. – Zadzwonili do niego wczoraj wieczorem. Na jego komórkę – dodał, patrząc komisarzowi prosto w oczy.
– Co powiedzieli? – spytał Brunetti, świadom, że szef właśnie się przyznał, że jego syn – syn wicekomendanta weneckiej policji – zajmuje się rozprowadzaniem narkotyków.
– Powiedzieli, że nie chcą więcej słyszeć o tej sprawie, że woleliby nie wiedzieć, że on komukolwiek coś powiedział albo że zgłosił się na policję. – Patta zamilkł i zamknął oczy.
– Bo jeśli nie, to co? – spytał Brunetti spokojnie.
Odpowiedź przyszła po dłuższej chwili.
– Nie powiedzieli. Nie muszą tego mówić.
Brunetti wiedział, że to prawda.
Nagle ogarnęło go przemożne pragnienie, by znaleźć się gdzie indziej, gdziekolwiek, tylko nie tutaj. Lepiej już było nawet tam, na strychu, gdzie leżeli Zecchino i ta martwa dziewczyna, ponieważ odczuwał wówczas tylko litość, wolny od tego doskwierającego uczucia triumfu nad człowiekiem, którym tak często gardził. Nie chciał napawać się satysfakcją, widząc jego lęk i gniew, ale z trudem tłumił to uczucie.
– Czy on zażywa narkotyki, czy tylko sprzedaje? – spytał.
Patta westchnął: