– …podczas epidemii w 1361 roku.
Pokiwał z uznaniem głową.
– To wielkie nazwisko – powiedział, chcąc go zachęcić do dalszego opowiadania. – Trzeba postępować bardzo rozważnie, żeby je chronić.
– Tak właśnie mówi Loredana, dokładnie tak. – Dolfin rzucił Brunettiemu spojrzenie, w którym pojawił się respekt: oto kolejny człowiek, który rozumie obowiązki spoczywające na ich rodzinie. – Powiedziała, że zwłaszcza tym razem musimy uczynić wszystko, absolutnie wszystko, żeby je zachować i chronić. – Zająknął się przy ostatnich słowach.
– Oczywiście – poparł go Brunetti. – Zwłaszcza tym razem.
– Powiedziała, że ten człowiek w biurze zawsze jej zazdrościł pozycji – ciągnął Dolfin. – W społeczeństwie – dodał, widząc, że Brunetti go nie rozumie.
Komisarz skinął głową.
– Nigdy nie mogła pojąć, dlaczego on jej tak nienawidzi. A potem sfałszował jakieś dokumenty. Loredana próbowała mi tłumaczyć, ale nic z tego nie zrozumiałem. Z tych dokumentów wynikało, że niby ona robi w biurze jakieś nieuczciwe rzeczy i bierze za to pieniądze. – Oparł się dłońmi o stół i uniósł z krzesła. – Delfinowie nie robią niczego dla pieniędzy! – Natężenie jego głosu osiągnęło zatrważająco wysoki poziom. – Dla Delfinów pieniądze są niczym!
Brunetti podniósł uspokajająco rękę i mężczyzna usiadł.
– Nie robimy nic dla pieniędzy – powtórzył z naciskiem. – Całe miasto o tym wie. Nie dla pieniędzy.
Po chwili podjął:
– Powiedziała, że każdy uwierzy w te sfałszowane dokumenty i wybuchnie skandal. Nazwisko będzie skalane. Powiedziała… – zamilkł i poprawił się: – Nie, ja to wiedziałem, nikt mi nie musiał mówić. Kalanie nazwiska Delfinów oszustwami nikomu nie ujdzie bezkarnie.
– Rozumiem – zgodził się Brunetti. – Czy to znaczy, że wydał go pan policji?
Dolfin trzepnął pogardliwie ręką.
– Nie, tu chodziło o nasz honor, więc mieliśmy prawo sami wymierzyć sprawiedliwość.
– Rozumiem.
– Wiedziałem, kim on jest. Znałem go. Bywałem tam czasami, żeby pomóc Loredanie, kiedy robiła rano zakupy i miała dużo do dźwigania. Przychodziłem tam i pomagałem jej zanieść zakupy do domu.
To ostatnie zdanie powiedział z dumą, chwaląc się swoim dobrym uczynkiem.
– Wiedziała, dokąd się wybierał tamtego dnia, i kazała mi za nim pójść i spróbować porozmawiać. Ale on udawał, że nie rozumie, o co mi chodzi, mówił, że to nie ma żadnego związku z Loredaną, że chodzi o tego drugiego. Loredana mnie uprzedziła, że on będzie kłamał, wmawiając mi, że chodzi o inną osobę z biura, więc byłem na to przygotowany. Wiedziałem, że chce zniszczyć Loredanę, bo jej zazdrości.
Jego twarz przybrała wyraz, jaki Brunetti często widział u ludzi posługujących się sprytem. Znów odniósł wrażenie, że Giovanni Dolfin recytuje wyuczoną lekcję.
– No i?
– Nazwał mnie kłamcą i próbował odepchnąć. Kazał mi zejść z drogi. Weszliśmy już do tego domu. – Otworzył szeroko oczy i Brunetti pomyślał, że pewnie przypomina sobie to okropne wydarzenie, okazało się jednak, że Dolfin był oburzony z zupełnie innego powodu. – Mówił do mnie na ty. Wiedział, że jestem hrabią, i mimo to zwracał się do mnie per ty!
Rzucił Brunettiemu wymowne spojrzenie, jakby pytając, czy on kiedykolwiek spotkał się z taką bezczelnością. Brunetti, który faktycznie nie spotkał się z niczym podobnym, zdumiony pokręcił głową.
Dolfin najwyraźniej się nie kwapił, by kontynuować opowieść.
– No i co pan zrobił? – spytał Brunetti z zaciekawieniem.
– Powiedziałem mu, że kłamie i że chce skrzywdzić Loredanę, bo jej zazdrości. Znów mnie odepchnął. Nikt jeszcze się tak w stosunku do mnie nie zachował.
Ze sposobu, w jaki Dolfin to mówił, Brunetti wywnioskował, że mężczyzna jest przekonany, iż otoczenie okazuje mu respekt z powodu jego pochodzenia, a nie, jak w istocie było, atletycznej budowy.
– Kiedy mnie odepchnął, cofnąłem się o krok, zaczepiłem nogą o jakąś rurę i upadłem. Wstałem, trzymając ją w ręku. Chciałem go uderzyć, ale żaden Dolfin nie wymierzyłby nigdy człowiekowi ciosu w plecy, więc zawołałem i on się odwrócił. Podniósł rękę, żeby mnie zaatakować.
Mężczyzna zamilkł, tylko dłonie zaciskały mu się i otwierały, jakby niezależnie od jego woli. Czas w jego pamięci musiał pobiec szybciej, bo kiedy znów się odezwał, mówił o czymś, co najwyraźniej stało się później.
– Potem próbował się podnieść. Staliśmy pod oknem, okiennice były otwarte. Otworzył je od razu, kiedy wszedł. Podczołgał się trochę i podciągnął do góry. Nie byłem już na niego zły – mówił spokojnym i pozbawionym emocji głosem. – Nasz honor był ocalony. Więc zbliżyłem się, żeby mu pomóc. Ale on się mnie bał i kiedy szedłem ku niemu, zrobił krok do tyłu, potknął się i wypadł. Próbowałem go złapać, naprawdę. – Mężczyzna wykonał dłońmi o długich, płaskich palcach gest, jakby coś chwytał. – Ale on spadł. Nie dałem rady. – Zakrył oczy ręką. – Słyszałem, jak uderzył o ziemię. Z łoskotem. A potem ktoś stanął w drzwiach i bardzo się przestraszyłem. Nie wiedziałem, kto to. Zbiegłem po schodach. – Dolfin zamilkł.
– Dokąd pan się udał?
– Do domu. Już minęła pora obiadu, a Loredana zawsze się denerwuje, kiedy się spóźniam.
– Powiedział jej pan?
– Co jej miałem powiedzieć?
– Co się stało.
– Nie miałem zamiaru, ale się domyśliła. Widziała, że nie mogę jeść. Musiałem jej opowiedzieć.
– I jak zareagowała?
– Powiedziała, że jest że mnie bardzo dumna – odpowiedział Giovanni Dolfin, a jego twarz promieniała. – Powiedziała, że obroniłem honor rodziny i że to, co się stało, to był wypadek. On mnie popchnął. Przysięgam na Boga. Popchnął mnie tak, że upadłem. – Rzucił nerwowe spojrzenie w stronę drzwi. – Czy ona wie, że tutaj jestem?
Kiedy komisarz pokręcił przecząco głową, Dolfin przyłożył sobie do ust rękę i zaciśniętymi palcami poklepał dolną wargę.
– Ależ ona będzie zła! Powiedziała mi, żebym nie szedł do szpitala. Że to pułapka. I miała rację. Powinienem był jej posłuchać. Ona ma zawsze rację. Zawsze miała rację we wszystkim.
Dotknął ukłucia po zastrzyku i zaczął lekko gładzić palcami obolałe miejsce.
Znów zapadło milczenie. Brunetti zastanawiał się, jak wiele było prawdy w tym, co Loredana Dolfin powiedziała bratu. Nie miał już wątpliwości, że Rossi dowiedział się w jakiś sposób o korupcji w Ufficio Catasto, ale nie przypuszczał, żeby miało to coś wspólnego z honorem rodziny Dolfinów.
– A co się zdarzyło, kiedy pan tam wrócił? – spytał. Zaczynało go intrygować coraz bardziej niespokojne zachowanie mężczyzny.
– Ten drugi, ten narkoman… to on stał wtedy w drzwiach. Śledził mnie aż do samego domu i dowiedział się od sąsiadów, kim jestem. Wszyscy znają moje nazwisko. – W głosie Dolfina znów zabrzmiała duma. – Więc czekał na mnie, kiedy wychodziłem do pracy, i powiedział, że wszystko widział. Powiedział, że jest moim przyjacielem i chce mi pomóc uniknąć kłopotów, a ja mu uwierzyłem. Wróciliśmy tam razem i zaczęliśmy sprzątać pokoje na górze. Mówił, że mi w tym pomoże. No i kiedy sprzątaliśmy, przyszli jacyś policjanci, ale on im coś powiedział i sobie poszli. Przyszedł potem do mnie i zażądał pieniędzy. Powiedział, że jak mu nie zapłacę, to sprowadzi policjantów z powrotem i pokaże im ten pokój, że będę w poważnych tarapatach i że wszyscy się dowiedzą, co zrobiłem.