Выбрать главу

– A jeśli ci powiem, że wolałbym zrobić to sam, bez jego wsparcia? To jest nasze mieszkanie, Paola.

– Chcesz powiedzieć, że wolałbyś zrobić to sam legalną drogą czy też – głos Paoli zabrzmiał jeszcze łagodniej – opierając się na własnych znajomościach?

Brunetti uśmiechnął się, co było znakiem, że burza minęła.

– Oczywiście, opierając się na własnych znajomościach.

– A, to zupełnie co innego. Na przykład na kim? – spytała Paola, również się uśmiechając.

Problem ojca przestał istnieć.

– No… jest Rallo z Komisji Sztuk Pięknych.

– Ten, którego syn handluje narkotykami?

– Handlował – sprostował Brunetti.

– A co się stało?

– Powiedzmy, że wyświadczyłem mu przysługę.

– A co Komisja Sztuk Pięknych ma wspólnego z naszym mieszkaniem? Przecież ta kondygnacja została dobudowana po wojnie.

– Tak nam powiedział Battistini. Ale ponieważ budynek znajduje się na liście zabytków, więc nie jest obojętne, co się dzieje na naszym piętrze.

– No tak – zgodziła się Paola. – Kto jeszcze?

– Vianello ma kuzyna architekta, który pracuje w Commune* [Commune – merostwo, ratusz, urząd gminny.], myślę nawet, że w biurze wydającym pozwolenia na budowę. Poproszę Vianella, żeby się dowiedział, co i jak.

Milcząc, robili w pamięci listę wyświadczonych w przeszłości przysług. Było prawie południe, kiedy ustalili, kto i w jaki sposób może być ich potencjalnym sprzymierzeńcem. Dopiero wtedy Brunetti spytał:

– Czy dostałaś moeche?

Paola, zgodnie z wieloletnim zwyczajem, skierowała pytanie do niewidzialnej osoby pojawiającej się za każdym razem, kiedy małżonek z czymś wyskoczył:

– Słyszałeś? Grozi nam utrata domu, a jedyne, co go interesuje, to kraby w miękkich muszlach!

– Wcale nie! – odrzekł urażony Brunetti.

– Tak? A co jeszcze?

– Risotto.

Dzieci dowiedziały się o wszystkim dopiero, kiedy z półmiska znikł ostatni krab. Na początku żadne z nich nie potraktowało tego poważnie, a kiedy rodzice uświadomili im wreszcie, że mieszkanie faktycznie jest zagrożone, natychmiast zaczęły planować przeprowadzkę.

– Nie moglibyśmy znaleźć mieszkania z ogrodem, żebym mogła mieć psa? – spytała Chiara. – A przynajmniej kota – poprawiła się, widząc miny rodziców.

Rafii nie był zainteresowany zwierzętami, natomiast nęciła go perspektywa drugiej łazienki.

– Gdybyśmy mieli drugą łazienkę, pewnie byś w niej zamieszkał, dopóki nie urosłyby ci te idiotyczne wąsiki – rzekła Chiara. Była to pierwsza publiczna uwaga odnosząca się do coraz bardziej widocznego cienia pod nosem starszego brata.

– Dość tych wygłupów! Nie życzę sobie żadnych żartów na ten temat. – Paola czuła się prawie jak wojskowy wysłannik ONZ, mający utrzymać pokój na terenie działań wojennych.

Dorastające pociechy popatrzyły uważnie na matkę, po czym, jak sowiątka na gałęzi, zastanawiające się, który z zaczajonych drapieżników zaatakuje pierwszy, przeniosły niepewny wzrok na ojca.

– Słyszeliście, co powiedziała mama – rzekł Brunetti, co było oczywistym znakiem, że sprawy wyglądają poważnie.

– To ja pozmywam – zaofiarowała się Chiara, wiedząc dobrze, że dziś i tak jest jej kolej.

Rafii odsunął krzesło i wstał. Pozbierał talerze, wstawił je do zlewu, odkręcił wodę i podwinął rękawy swetra. Paola i Brunetti uciekli do salonu, zachowując się jak zabobonni chłopi w obliczu sił nadprzyrodzonych. Brunetti zdążył jeszcze chwycić po drodze butelkę grappy i dwa małe kieliszki.

– Co masz w planie na dzisiejsze popołudnie? – spytała Paola, gdy mąż wręczył jej kieliszek pełen złotawego płynu.

– Wracam do Persji. – Brunetti zsunął buty i położył się na kanapie.

– Powiedziałabym, że to raczej przesadna reakcja na rewelacje signora Rossiego. Czy to jest ta butelka, którą przywieźliśmy z Belluno? – spytała po kolejnym łyku grappy.

W Belluno mieli przyjaciela, który pracował z Brunettim ponad dziesięć lat, po czym, ranny w jakiejś strzelaninie, odszedł z policji i wrócił w rodzinne strony, żeby przejąć gospodarstwo po ojcu. Każdej jesieni destylował pulpę winogronową i całkowicie nielegalnie produkował około pięćdziesięciu butelek grappy, które następnie rozdawał rodzinie i przyjaciołom.

Brunetti przytaknął i również podniósł kieliszek do ust.

– A więc Persja? – spytała Paola.

Brunetti odstawił kieliszek na stolik obok i podniósł książkę, którą zostawił tu, kiedy przyszedł signor Rossi.

– Ksenofont – powiedział, otwierając ją na założonej stronie.

– Grecy się uratowali, prawda? I wrócili do domu?

– Jeszcze do tego nie doszedłem – odrzekł Brunetti.

– Guido, czytałeś Ksenofonta co najmniej dwa razy od czasu naszego ślubu. Jeśli nie wiesz, czy Grekom udało się wrócić, to albo czytasz nieuważnie, albo masz pierwsze objawy alzheimera – zdenerwowała się Paola.

– Udaję, że nie wiem, co się stanie, w ten sposób mam więcej przyjemności z czytania – wyjaśnił Brunetti, wkładając okulary i zagłębiając się w lekturze.

Paola patrzyła na niego dość długo, po czym nalała sobie kolejny kieliszek grappy i pozostawiając męża Persom, poszła do swego pokoju.

Rozdział 4

Jak to często bywa, bezpośrednio po tym wydarzeniu nic się nie działo. To znaczy nie przyszły żadne papiery z Ufficio Catasto, nie dał też znaku życia signor Rossi. W tej sytuacji, być może aby nie wywoływać wilka z lasu, Brunetti nie próbował nawiązać kontaktu z przyjaciółmi, którzy ewentualnie mogliby pomóc wyjaśnić kwestię prawnego statusu jego mieszkania. Minął marzec, ociepliło się. Rodzina Brunettich coraz więcej czasu spędzała na tarasie. Piętnastego kwietnia po raz pierwszy zjedli obiad pod gołym niebem, wieczory jednak wciąż były chłodne. Dni się wydłużały. W sprawie mieszkania panowała głucha cisza. Jak mieszkańcy wioski u podnóża wygasającego wulkanu, tak i oni wrócili do uprawiania swoich poletek, szczęśliwi, że bogowie żywiołów wymazali ich ze swej pamięci.

W miarę jak się ocieplało, do Wenecji przyjeżdżało coraz więcej turystów oraz, niestety, Cyganów. Do tej pory Cyganie specjalizowali się we włamaniach, teraz zaczęli napadać na przechodniów. Ponieważ zakłócało to spokój nie tylko samych wenecjan, lecz i turystów, z których miasto żyło, Brunetti dostał polecenie, żeby „coś z tym zrobić”. Złodzieje kieszonkowi byli zbyt młodzi, żeby ich ścigać sądownie; bezustannie zatrzymywano ich, zabierano na komendę i legitymowano. Niewielu z nich posiadało dokumenty, w większości byli nieletni, udzielano im więc upomnienia i wypuszczano. Część wracała do miasta już nazajutrz, po tygodniu byli z powrotem prawie wszyscy. Według Brunettiego jedynym rozwiązaniem było albo zmienić prawo dotyczące młodocianych przestępców, albo w ogóle wyrzucić Cyganów z kraju, toteż miał duże trudności ze sporządzeniem sensownego raportu.

Siedział właśnie przy biurku i zastanawiał się, jak uniknąć pisania rzeczy oczywistych, kiedy zadzwonił telefon.

– Brunetti – powiedział, podnosząc słuchawkę i przerzucając kolejną, trzecią stronę listy nazwisk osób zatrzymanych za drobne kradzieże w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

– Commissario? – usłyszał męski głos.

– Tak.

– Mówi Franco Rossi.

Dla wenecjanina jest to najbanalniejsze nazwisko pod słońcem, dlatego minęło kilka dobrych chwil, zanim Brunetti znalazł się myślami w Ufficio Catasto.