– To chyba bardzo mądre posuniecie, Pucetti. Zostawiam cię z twoją gramatyką – powiedział Brunetti i wyszedł.
– Do swidania – usłyszał za plecami.
Niestety nie umiał Pucettiemu odpowiedzieć po rosyjsku, pożegnał go więc zwykłym „do widzenia”. Przez całą drogę do domu myślał o dziewczynie Pucettiego, która uczy matematyki, i o Pucettim, który uczy się rosyjskiego, żeby spodobać się jej rodzicom. Zastanawiał się, czy on sam, biorąc pod uwagę okoliczności, nie jest przypadkiem durnym gliną.
W piątki Paola nie miała zajęć na uczelni, więc zwykle spędzała popołudnie na szykowaniu wymyślnej kolacji. Czekała na to cała rodzina i tego wieczoru nie spotkał ich zawód. U rzeźnika za targiem warzywnym Paola znalazła wspaniałą gicz jagnięcą i podała ją z młodymi ziemniakami posypanymi rozmarynem. Oprócz tego na stole pojawiły się cukinia trifolata i marcheweczki przyrządzone w tak słodkim sosie, że Brunetti miał ochotę zjeść ich jeszcze trochę na deser, gdyby Paola nie podała pieczonych gruszek w białym winie.
Po kolacji zległ na kanapie niczym foka na piasku, pozwalając sobie na zaledwie naparsteczek armaniaku.
Kiedy Paola rutynowymi groźbami wysłała niespecjalnie opierające się dzieci do odrabiania lekcji i wreszcie usiadła, nalała sobie, będąc w tych sprawach mniej obłudna od męża, zdrową porcję miodowego trunku.
– Boże, ale dobre! – westchnęła po pierwszym łyku.
Zrelaksowany Brunetti poczuł się jak we śnie.
– Wiesz, kto do mnie dzisiaj dzwonił? – zapytał.
– Nie, kto?
– Franco Rossi. Ten facet z Ufficio Catasto.
Paola zamknęła oczy i zagłębiła się w fotelu.
– O Boże. A ja myślałam, że to się skończyło, że cała ta sprawa znikła z powierzchni ziemi. Co mówił? – spytała po chwili.
– Wcale nie dzwonił w sprawie naszego mieszkania.
– A czegóż innego mógł od ciebie chcieć?
Zanim Brunetti zdążył jej odpowiedzieć, spytała:
– Czy dzwonił do ciebie do biura?
– Tak. Dlatego to jest takie dziwne. Kiedy był u nas, wcale nie wiedział, że pracuję w policji. Zapytał mnie wtedy, no, może niebezpośrednio, jaki jest mój zawód, i powiedziałem mu, że studiowałem prawo.
– Czy tak przeważnie robisz?
– Tak.
Brunetti zamilkł.
– Więc musiał się od kogoś dowiedzieć? – spytała po chwili Paola.
– Tak mówił. Dowiedział się od jakiegoś znajomego.
– Czego chciał?
– Nie wiem. Dzwonił z telefonino, a ponieważ sprawiał wrażenie, jakby chciał mi powiedzieć coś w zaufaniu, zaproponowałem, żeby zadzwonił do mnie z budki.
– No i?
– I nie zadzwonił.
– Może zmienił zamiar.
Brunetti wzruszył ramionami na tyle, na ile może nimi wzruszyć człowiek objedzony giczą jagnięcą i rozparty na kanapie.
– Jeśli to jest naprawdę ważne, na pewno jeszcze zadzwoni – stwierdziła Paola.
– Chyba tak. – Brunetti zastanawiał się nad następnym łykiem armaniaku, ale zamiast się napić, zapadł w półgodzinną drzemkę. Kiedy się obudził, w ogóle nie pamiętał o Francu Rossim, natomiast pamiętał o armaniaku i myśl o nim towarzyszyła mu przez całą drogę do łóżka.
Rozdział 5
Tak jak Brunetti się obawiał, w poniedziałek zawezwał go vice-questore Patta, najprawdopodobniej w związku z piątkową rozmową z questore w porze lunchu. Wezwanie otrzymał około jedenastej, wkrótce po przybyciu Patty do komendy.
– Dottore? – usłyszał i w drzwiach gabinetu zobaczył signorinę Elettrę, z błękitną teczką dokumentów w dłoni. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie dobrała koloru okładki tak, żeby pasowała jej do sukienki.
– Dzień dobry, signorina. – Przywołał ją do biurka. – Czy to jest lista tej skradzionej biżuterii?
– Tak, i zdjęcia – odpowiedziała, wręczając mu teczkę z dokumentami. – Vice-questore chce z panem rozmawiać.
Ton jej głosu nie zapowiadał żadnego niebezpieczeństwa, więc Brunetti tylko skinął głową. Kiedy otwierał teczkę, Elettra wciąż stała. Do pierwszej strony przyczepione były zszywkami cztery kolorowe fotografie, przedstawiające po jednej sztuce biżuterii, w sumie chodziło o trzy pierścionki i misterną złotą bransoletę z rzędem kamieni przypominających małe szmaragdy.
– Wygląda to tak, jakby właścicielka była przygotowana na rabunek – powiedział Brunetti, dziwiąc się, że ktoś mógł zadać sobie trud zrobienia artystycznych zdjęć całej swojej biżuterii, i natychmiast wietrząc oszustwo ubezpieczeniowe.
– Każdy jest przygotowany na rabunek – stwierdziła Elettra.
– Jak pani może mówić coś takiego, signorina. – Zdumiony uniósł głowę znad teczki.
– Może nie powinnam, zwłaszcza biorąc pod uwagę, gdzie pracuję, ale naprawdę tak myślę. Ludzie teraz tylko o tym mówią – dodała, zanim Brunetti zdążył zebrać myśli.
– W Wenecji mamy o wiele mniej przestępstw niż w każdym innym włoskim mieście – oburzył się komisarz. – Widocznie nie przeglądała pani statystyk.
Elettra co prawda nie wzniosła oczu do nieba, ale za to rzekła:
– Nie uważa pan chyba, dottore, że statystyki odzwierciedlają to, co się naprawdę dzieje?
– O co pani chodzi?
– Ile, pana zdaniem, mamy w tej chwili zgłoszonych włamań czy rabunków?
– Dopiero pani powiedziałem. Czytałem statystyki przestępstw, tak jak my wszyscy.
– Statystyki nie mają z tym nic wspólnego. – Ponieważ Brunetti milczał, dodała: – Nie wierzy pan chyba, że ludzie, jak tylko coś się stanie, zaraz idą z tym na policję?
– No, może nie wszyscy, ale większość na pewno tak.
– A ja jestem pewna, że większość na pewno nie. – Elettra wzruszyła ramionami i stanęła nieco swobodniej, co wcale nie złagodziło tonu jej głosu.
– Czy może mi pani podać jakiś konkretny powód, dla którego pani tak twierdzi? – poprosił Brunetti, odkładając dokumenty.
– Znam trzy osoby, do których w ciągu ostatnich trzech miesięcy się włamano i które nie zgłosiły tego policji – powiedziała Elettra. – Chociaż nie, jedna z nich zgłosiła – dodała po chwili. – Ten człowiek udał się na posterunek koło kościoła San Zaccaria i powiedział, że włamano się do jego mieszkania. Dyżurny sierżant poprosił go, żeby przyszedł następnego dnia, kiedy będzie obecny oficer zajmujący się włamaniami.
– No i poszedł na posterunek następnego dnia?
– Oczywiście, że nie. Po co?
– Czy taka postawa nie jest negatywna, signorina?
– Pewnie, że jest – odpowiedziała Elettra jeszcze zuchwałej niż do tej pory. – A jakiej postawy spodziewa się pan po mnie?
Jej podniesiony głos spowodował, że pogodny nastrój, który wnosiła zwykle do pokoju, znikł i Brunettiego ogarnęło przygnębienie, takie jak po każdej kłótni z Paolą. Próbując się od niego uwolnić, popatrzył na zdjęcia na biurku.
– Które z tych rzeczy znaleziono u Cyganki? – spytał.
Signorina Elettra, również skrępowana nieprzyjazną atmosferą, skwapliwie pochyliła się nad fotografiami i wskazała palcem bransoletę.
– Znalazła się właścicielka, która ją zidentyfikowała, miała nawet rachunek z opisanymi detalami. Nie sądzę, żeby to miało znaczenie, ale powiedziała, że tego popołudnia, kiedy się do niej włamano, widziała trzy Cyganki na Campo San Fantin.