– Nie, to nie ma znaczenia – przyznał Brunetti.
– A co tu może mieć znaczenie? – spytała zrzędliwie Elettra.
Normalnie Brunetti zwróciłby jej uwagę, że prawo jest takie samo dla Cyganów, jak dla wszystkich innych ludzi, ale nie chciał ponownie zepsuć nastroju. Zamiast tego spytał:
– W jakim wieku jest ten chłopiec, jej syn?
– Według matki ma piętnaście lat, ale oczywiście nie potwierdza tego żaden dokument, nie ma metryki ani świadectw szkolnych, więc dzieciak może mieć równie dobrze osiemnaście lat. Dopóki matka będzie się upierać przy piętnastu, nie można go aresztować. Przez parę dobrych lat smarkacz może bezkarnie robić, co mu się spodoba.
Oczy Elettry znów zabłysły gniewem.
– Hmm – mruknął Brunetti, zamykając teczkę z dokumentami. Postanowił zmienić temat. – Czy może domyśla się pani, o czym chce ze mną rozmawiać vice-questore? – spytał.
– Prawdopodobnie o czymś, co wynikło podczas jego spotkania z questore – odrzekła Elettra obojętnym tonem.
Brunetti westchnął głośno i wstał. Mimo że problem Cyganów pozostał nierozwiązany, Elettra uśmiechnęła się.
– Naprawdę, dottore, proszę mi wierzyć, nie mam pojęcia, czego vice-questore może od pana chcieć. Powiedział mi tylko, że chce pana widzieć.
– No to idę zobaczyć, o co chodzi.
Pod drzwiami Brunetti zatrzymał się i przepuścił sekretarkę. Zeszli razem po schodach, kierując się ku gabinetowi Patty. Przed gabinetem znajdowała się niewielka wnęka z oknem, służąca za sekretariat.
Właśnie dzwonił telefon. Elettra sięgnęła po słuchawkę, przechylając się nad biurkiem.
– Biuro vice-questore Patty. Tak, dottore, tak. Już pana łączę. – Nacisnęła jeden z bocznych przycisków aparatu i rozłączyła się. – Burmistrz. Będzie pan musiał zaczekać.
Telefon znów zadzwonił. Z szybkiego spojrzenia, jakie mu rzuciła, Brunetti wywnioskował, że tym razem była to rozmowa prywatna, wziął więc z biurka poranne wydanie „II Gazzettino” i podszedł do okna. Gdy się odwrócił, napotkał spojrzenie Elettry, która się uśmiechnęła, odwróciła razem z krzesłem plecami do niego i przysunęła słuchawkę bliżej ust. Brunetti wyszedł na korytarz.
W rękach miał tę część gazety, której nie zdążył przejrzeć rano. Górna połowa pierwszej strony była poświęcona trwającemu wciąż dochodzeniu w sprawie przydzielania kontraktów na odbudowę teatru La Fenice. Prowadzono je z tak wyraźnie złą wolą, że właściwie nie zasługiwało na miano dochodzenia. Po latach dyskusji i wzajemnych oskarżeń nawet ci nieliczni, którzy jeszcze orientowali się w chronologii wydarzeń, stracili resztę zainteresowania, jak również nadzieję na obiecaną odbudowę. Brunetti rozłożył gazetę i przeniósł wzrok niżej.
Po lewej stronie zobaczył fotografię. Widział już gdzieś tę twarz, ale dopiero kiedy przeczytał podpis, przypomniał sobie, gdzie. „Francesco Rossi, miejski rzeczoznawca budowlany, który nie odzyskał jeszcze przytomności po upadku z rusztowania…”
Rozejrzał się wokół i przebiegł niecierpliwie wzrokiem krótką notatkę pod zdjęciem.
Francesco Rossi, miejski rzeczoznawca budowlany zatrudniony w Ufficio Catasto, spadł w piątek po południu z rusztowania budynku w dzielnicy Santa Croce. Rossi przeprowadzał kontrolę dokonywanych prac restauracyjnych. Natychmiast przewieziono go na oddział pomocy doraźnej w Ospedale Civile, gdzie jego stan ocenia się jako niepewny.
Jeszcze zanim został policjantem, Brunetti przestał wierzyć w tak zwane zbiegi okoliczności. Do wypadków doprowadzały inne wypadki, które wydarzyły się wcześniej. Od kiedy zaczął pracować jako policjant, wzbogacił to przekonanie pewnością, że powiązania między wydarzeniami, a przynajmniej wydarzeniami, którymi zajmował się teraz, rzadko są niewinne. Franca Rossiego właściwie wcale by nie zapamiętał, gdyby nie jego dziwna reakcja na propozycję wyjrzenia przez taras – dziś jeszcze widział, jak młody człowiek w geście paniki zasłania się przed nim podniesioną dłonią. Dzięki temu zresztą na moment zmienił się z nijakiego urzędnika beznamiętnie recytującego przepisy w zwyczajnego człowieka, który ma swoje słabości.
W to, że Rossi spadł z rusztowania, Brunetti nie wierzył ani przez chwilę. Nie zamierzał w związku z tym tracić czasu na zastanawianie się, czego konkretnie mógł dotyczyć jego telefon.
W tym stanie ducha wrócił do sekretariatu signoriny Elettry i odłożył gazetę na biurko. Elettra wciąż była odwrócona plecami i śmiała się cicho do kogoś w słuchawce. Właściwie jej nie widząc i zapominając zupełnie o spotkaniu z szefem, Brunetti opuścił komendę, kierując swe kroki do Ospedale Civile.
Rozdział 6
W drodze do szpitala Brunetti zadumał się nad tym, ile razy przez te wszystkie lata przychodził tu służbowo i niby Dante przekraczał te rozwarte odrzwia, za którymi czaiły się ból, cierpienie i śmierć. Nie myślał jednak o poszczególnych pacjentach, raczej o cierpieniach w ogólności, o marności życia i o tym, że często męki psychiczne gorsze są od bólu fizycznego. Otrząsnął się. Nie miał ochoty na te ponure refleksje.
W portierni zapytał, gdzie może znaleźć niejakiego Franca Rossiego, którego przywieziono podczas weekendu, nieprzytomnego po upadku z rusztowania. Czarnobrody portier, którego Brunetti jakby skądś znał, spytał, na jaki oddział przyjęto signora Rossiego. Brunetti przypuszczał, że pewnie na oddział intensywnej terapii. Portier wybrał jeden numer, potem drugi i oznajmił, że signora Rossiego nie ma ani na oddziale intensywnej terapii, ani na oddziale pomocy doraźnej.
– Może neurologia? – podsunął komisarz.
Z zawodowym spokojem portier wybrał jeszcze jeden numer z pamięci, lecz również bez rezultatu.
– Więc gdzie on może być? – spytał Brunetti.
– Czy jest pan pewien, że przywieziono go tutaj? – spytał portier.
– Tak podała „Il Gazzettino”.
Portier spojrzał na niego wymownie i pokiwał głową. Jeśli po akcencie nie można było stwierdzić, czy był wenecjaninem, to spojrzenie, które rzucił Brunettiemu, nie pozostawiało co do tego żadnych wątpliwości. Spytał jednak:
– Czy doznał obrażeń wskutek upadku z rusztowania?
Brunetti skinął głową.
– To sprawdzę jeszcze oddział ortopedyczny – zaproponował portier.
Wybrał numer i podał nazwisko Rossiego. Cokolwiek usłyszał, posłał komisarzowi szybkie spojrzenie, zasłonił słuchawkę dłonią, słuchał jeszcze przez moment, po czym zapytał:
– Czy należy pan do rodziny?
– Nie.
– Więc kim pan jest? Przyjacielem?
Bez chwili wahania Brunetti potwierdził.
Portier powiedział jeszcze parę słów do słuchawki, zamilkł i rozłączył się.
– Przykro mi, ale pański przyjaciel zmarł dziś rano – oznajmił.
Brunetti doznał lekkiego szoku. Ogarnął go dziwny smutek, jakby zmarły był naprawdę jego bliskim. Popatrzył na portiera.
– Oddział ortopedyczny? – spytał.
Portier wzruszył ramionami, jakby dając do zrozumienia, że nie ma nic wspólnego z przekazaną informacją.
– Powiedziano mi, że został przewieziony na oddział ortopedyczny, ponieważ miał złamane obie ręce.
– Ale dlaczego zmarł?
Portier zamilkł na chwilę, tak jak należy w obliczu śmierci.
– Tego mi pielęgniarka nie powiedziała – rzekł wreszcie. – Ale niech pan spróbuje się dowiedzieć bezpośrednio na oddziale. Wie pan, jak tam trafić?
Brunetti skinął twierdząco głową.
– Tak mi przykro z powodu pańskiego przyjaciela, signore – rzucił za nim portier na pożegnanie.