Выбрать главу

Postanowiła postać przez chwilę przy kiosku z gazetami. Udawała, że ogląda książki i myślała intensywnie. Mężczyzna najprawdopodobniej nie miał przy sobie broni. Musiałby ją jakoś wnieść przez kontrolę lotniska. Tak długo, jak długo znajdowała się na terenie chronionym, nic jej nie groziło. Ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. Mężczyzna zniknął. Odeszła od stoiska i rozejrzała się wokoło. Nigdzie go nie było. Jesteś idiotką, Chao. Nikt cię nie śledzi – uspokajała się.

Przeszła przez punkt kontrolny i zeszła schodami w dół do punktu odbioru bagażu. Walizki pasażerów lotu z Burlington właśnie wjeżdżały na taśmę. Zauważyła swoją czerwoną torbę. Już miała przepchnąć się bliżej taśmy, kiedy znów zobaczyła mężczyznę w płaszczu. Stał przy wyjściu z lotniska, czytając gazetę.

Natychmiast odwróciła się w drugą stronę. Jej puls zwariował. Mężczyzna czekał, aż ona odbierze swój bagaż. Jej torba robiła już drugie kółko. Nie podniosła jej. Niby od niechcenia zaczęła iść wzdłuż taśmy. Kiedy znalazła się po drugiej stronie, mężczyznę w płaszczu przesłonił jej tłum ludzi.

Vivian rzuciła swoją podręczną torbę i zaczęła uciekać. Miała przed sobą jeszcze dwie taśmy, obie stały w tej chwili nieużywane. Przebiegła obok i wybiegła drzwiami znajdującymi się za nimi.

Na zewnątrz było ciemno i wiał chłodny wiatr. Z lewej strony usłyszała jakiś hałas. Mężczyzna w płaszczu właśnie wybiegł drugim wyjściem. Drugi pojawił się kilka kroków za nim. Jeden z nich wskazał Vivian i krzyknął coś niezrozumiałego.

Vivian rzuciła się do ucieczki. Wiedziała, że mężczyźni za nią biegli. Dobiegł ją rumor przewracanego wózka z bagażem i gniewne krzyki bagażowego.

Potem rozległ się cichy trzask i coś przeleciało przez jej włosy.

Pocisk! Jej serce waliło jak oszalałe, płuca z trudem pracowały przy tej mieszance powietrza i spalin. W pewnej odległości przed nią dostrzegła drzwi. Wpadła przez nie do środka i rzuciła się do najbliższej windy. Ruchome schody jechały w dół. Wbiegała po dwa stopnie. Kiedy dostała się na wyższy poziom, usłyszała kolejny trzask. Tym razem ból zaświdrował w jednej skroni i poczuła, że coś ciepłego spływa jej po policzku.

Kasa biletowa American Airlines znajdowała się na wprost przed nią. Wokół było sporo ludzi. Ustawili się w kolejkę.

Znowu usłyszała za sobą kroki dudniące po schodach. Jeden z mężczyzn krzyczał coś, czego nie rozumiała. Pędem ruszyła w kierunku kasy biletowej, wpadła na mężczyznę z walizką i wskoczyła na biurko. Nie mogąc wyhamować, wylądowała po drugiej stronie, spadając na taśmę, po której jechały bagaże.

Czterech pracowników lotniska patrzyło na nią w zdumieniu. Kiedy się podnosiła, czuła, że trzęsą się pod nią nogi. Ostrożnie wyjrzała znad blatu. Zobaczyła tylko tłum zdziwionych ludzi. Mężczyźni zniknęli.

Vivian spojrzała na pracowników lotniska, którzy ciągle jeszcze stali jak zamurowani.

– Może ktoś by tak zadzwonił po strażników? Jedna z kobiet sięgnęła po telefon.

– Skoro już to robisz – powiedziała Vivian – to zadzwoń od razu na policję.

Ciemny mercedes wolno jechał ulicą. Zatrzymał się przy budce telefonicznej. Abby widziała jedynie profil kierowcy na tle świateł przejeżdżającego drugą stroną samochodu. To był Tarasoff. Podbiegła do drzwi i wsiadła do środka.

– Nareszcie pan przyjechał.

– Na pewno zmarzłaś. Może weźmiesz mój płaszcz? Jest na tylnym siedzeniu.

– Jedźmy już! Chciałabym jak najszybciej opuścić to miejsce.

Kiedy Tarasoff ruszał, Abby obejrzała się, sprawdzając, czy nikt za nimi nie jedzie. Ulica była ciemna.

– Widzisz kogoś? – zapytał.

– Nie. Chyba nikogo za nami nie ma. Tarasoff nerwowo odetchnął.

– Nie jestem w tym zbyt dobry. Nie lubię nawet oglądać kryminałów.

– Idzie panu świetnie. Niech pan jedzie na policję. Stamtąd możemy zadzwonić do Vivian.

Tarasoff niespokojnie zerknął w lusterko.

– Wydaje mi się, że przed chwilą widziałem samochód.

– Co takiego? – Abby obejrzała się, ale niczego nie dostrzegła.

– Skręcę tutaj, zobaczymy, co się stanie.

– Dobrze, ja będę patrzyła do tyłu.

Kiedy mijali zakręt, Abby skoncentrowała się na obserwowaniu drogi za nimi. Nie zauważyła żadnych świateł, żadnych innych samochodów. Dopiero kiedy zatrzymali się, odwróciła się do przodu i spytała.

– Co się stało?

– Nic się nie stało – Tarasoff wyłączył reflektory.

– Dlaczego pan… – Słowa ugrzęzły jej w gardle.

Tarasoff zwolnił blokadę zamków. Drzwi po jej stronie otworzyły się. Przerażona spojrzała w prawo. Do środka wdarł się powiew zimnego wiatru. Nagle jakieś ręce chwyciły ją i wyciągnęły na zewnątrz. Włosy opadły jej na twarz, nic nie widziała. Na ślepo stawiała opór swoim przeciwnikom, ale nie dała rady wyrwać się. Jej ręce szarpnięto do tyłu i związano razem w nadgarstkach. Usta zaklejono taśmą. Potem ktoś ją podniósł i wsadził do bagażnika stojącego obok samochodu. Zatrzaśnięto klapę, pozostawiając ją w całkowitych ciemnościach.

Ruszyli.

Jakimś cudem udało jej się przekręcić na plecy. Kopnęła w klapę. Raz po raz uderzała stopami w pokrywę bagażnika, kopała tak długo, aż zaczęły ją boleć mięśnie ud i z trudem mogła podnieść nogi. To było beznadziejne. Nikt nie mógł jej przecież usłyszeć.