Выбрать главу

Wyczerpana, skuliła się i starała zmusić do myślenia.

Tarasoff. Jak to się stało, że Tarasoff jest w to wszystko zamieszany?

Powoli fragmenty układanki trafiały na swoje miejsca jeden po drugim. Leżąc w ciemnościach, zaczynała wszystko rozumieć. Tarasoff był szefem jednego z najlepszych na Wschodnim Wybrzeżu zespołów przeprowadzających transplantacje serca. Jego sława przyciągała z całego świata śmiertelnie chorych pacjentów, którzy mieli wystarczająco dużo pieniędzy na opłacenie każdego chirurga, jakiego tylko chcieli. Żądali najlepszych i mogli sobie na nich pozwolić. Nie mogli kupić tylko czegoś, co było im niezbędne do życia: serca. Ludzkiego zdrowego serca. Tego nie dało się zrobić oficjalnie. I właśnie to zapewniał zespół z Bayside. Pamiętała, co powiedział kiedyś Tarasoff: Wiele razy odsyłałem swoich pacjentów do Bayside.

On był dla Bayside kimś w rodzaju pośrednika. Doprowadzał do skojarzenia obu stron.

Poczuła, że samochód hamuje i skręca. Opony zachrzęściły na żwirze, a za chwilę wóz zatrzymał się. Gdzieś w tle słyszała znajome dudnienie. To był odgłos startującego samolotu. Wiedziała już, dokąd ją przywieziono.

Klapa otworzyła się i Abby została wyjęta z bagażnika. Poczuła gwałtowny wiatr, który niósł ze sobą zapach ropy i morza. Ciągnęli ją po pomoście i trapie. Jej krzyki tłumiła taśma naklejona na usta oraz huk wznoszącego się samolotu. Przez chwilę widziała pokład frachtowca, chwiejną czarną płaszczyznę z geometrycznie układającymi się cieniami. Potem została ściągnięta w dół po klekoczących schodach. Dwa poziomy w dół.

Zaskrzypiały jakieś drzwi i Abby została wepchnięta przez nie do środka.

Nadal miała związane ręce, nie mogła wyhamować upadku. Brodą uderzyła o metalową podłogę, co na chwilę ją zamroczyło. Była zbyt oszołomiona, żeby próbować się poruszyć, czy nawet jęknąć. Ból przeszywał jej czaszkę. Czyjeś kroki zadudniły w dół po schodach. Jak przez mgłę usłyszała słowa Tarasoffa.

– Przynajmniej nie zmarnuje się zupełnie. Zdejmijcie jej taśmę. Nie możemy pozwolić, żeby się udusiła.

Przewróciła się na plecy i próbowała dostrzec cokolwiek. Widziała tylko słaby zarys sylwetki Tarasoffa stojącego w drzwiach. Cofnęła się, kiedy jeden z mężczyzn pochylił się nad nią i zerwał taśmę.

– Dlaczego? – zdołała wyszeptać. Tylko to jedno pytanie przychodziło jej na myśl. – Dlaczego?

Ledwo dostrzegła, że postać wzruszyła ramionami, tak jakby jej pytanie było zupełnie bezsensowne. Dwaj pozostali mężczyźni wycofali się z pomieszczenia. Zaczęli zamykać drzwi.

– Czy chodzi o pieniądze? – krzyknęła. – Czy sprawa jest aż tak banalna?

– Pieniądze nic nie znaczą – powiedział Tarasoff – jeżeli nie można za nie kupić tego, co jest potrzebne.

– Na przykład serca?

– Na przykład życia swego jedynego dziecka. Swojej żony, siostry czy brata. Właśnie ty, ty jedna powinnaś rozumieć to najlepiej, DiMatteo. Wiemy o małym Pete i o wypadku. Miał tylko dziesięć lat, prawda? Wiemy, że to było dla ciebie straszne przeżycie. Pomyśl tylko, co mogłabyś oddać za to, żeby uratować życie swego brata.

Nie odezwała się.

– Czy nie oddałabyś wszystkiego? Nie zrobiłabyś wszystkiego?

Tak – pomyślała – nie zastanawiając się nawet. Tak. Domyślił się odpowiedzi.

– Wyobraź sobie, jak to jest, gdy umiera twoje własne dziecko. Mieć wszystkie pieniądze świata i wiedzieć, że ono i tak będzie musiało czekać na swoją kolej. Po alkoholikach i narkomanach, czubkach i nierobach. – Umilkł, a potem dodał cicho. – Wyobrażasz to sobie?

Drzwi zamknęły się. Usłyszała szczęk zasuwy.

Leżała w zupełnych ciemnościach. Schody zadudniły pod krokami trzech mężczyzn wchodzących na górę, z powrotem na pokład. W końcu rozległ się głuchy odgłos zamykanej pokrywy luku. Potem słyszała już tylko wiatr i czuła, jak kadłub porusza się, napinając cumy.

Zamknęła oczy i starała się nie myśleć o bracie. Nie mogła jednak odpędzić obrazu Pete’a dumnie prezentującego swój mundurek skauta. Przypomniała sobie, że kiedy miał pięć lat, mówił, że Abby jest jedyną dziewczyną, z którą chce się ożenić. Pamiętała, jaki był zawiedziony, kiedy się dowiedział, że nie można poślubić własnej siostry…

Co zrobiłabym, żeby cię uratować? Wszystko – mówiła w myślach.

W ciemnościach coś się poruszyło. Abby zamarła. Znowu dobiegł ją cichy szmer. Szczury?

Odczołgała się dalej od miejsca, skąd słyszała szuranie i próbowała podnieść się na kolana. Nic nie widziała, mogła jedynie wyobrazić sobie wielkie gryzonie biegające po podłodze wokół niej. Z trudem wstała. Rozległ się cichy trzask.

Nagle oślepiło ją światło. Uskoczyła do tyłu. Pod sufitem wisiała żarówka bez osłony. To nie szczury słyszała przedtem. To był mały chłopiec.

Patrzyli na siebie dłuższą chwilę w ciszy. Chociaż Abby stała bardzo spokojnie, widziała niepokój w oczach chłopca. Jego chude nogi w krótkich spodenkach były gotowe do ucieczki. Ale tu nie miały dokąd uciekać. Wyglądał na jakieś dziesięć lat, był jasnowłosy i bardzo blady. W świetle kiwającej się żarówki jego czupryna miała kolor srebra. Abby zauważyła niebieską smugę na policzku, i uświadomiła sobie, że to był siniak. Głęboko osadzone oczy chłopca były podkrążone i przypominały również dwa siniaki na bladej twarzy malca.

Zrobiła krok w jego kierunku. Cofnął się.

– Nic ci nie zrobię – powiedziała. – Chcę tylko z tobą porozmawiać. Zmarszczył czoło. Pokręcił głową.

– Obiecuję, że nic ci nie zrobię.

Chłopiec powiedział coś, ale jego słowa były niezrozumiałe. Teraz ona zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. Patrzyli na siebie zdezorientowani. Nagle oboje spojrzeli w górę. Silniki statku zostały uruchomione.

Abby w napięciu przysłuchiwała się odgłosom łańcuchów. Kilka chwil później poczuła kołysanie. Płynęli. Opuścili prawdopodobnie przystań i byli w drodze dokądś. Nawet jeżeli uda mi się wydostać z tych więzów i z tego pomieszczenia, nie mam dokąd uciekać. Z rozpaczą spojrzała na chłopca.