Выбрать главу

– Co takiego? – Mark spojrzał na nią zaskoczony.

– Chce chyba przenieść się do małego miasteczka. Zaśmiał się.

– Nigdy do tego nie dojdzie. Elaine to dziewczyna z Bostonu.

– To nie Elaine. To Aaron o tym wspomniał. Mark prowadził przez chwilę w zupełnym milczeniu.

– Pewnie źle zrozumiałaś – powiedział w końcu. Wzruszyła ramionami.

– Może.

– Światło, proszę – powiedziała Abby.

Pielęgniarka poprawiła ustawienie górnej lampy, kierując strumień światła na klatkę piersiową pacjenta. Miejsca cięć zaznaczono na skórze czarnym flamastrem, dwa małe krzyżyki połączone linią idącą wzdłuż piątego żebra. To była mała klatka piersiowa. Mała kobieta. Mary Allen, osiemdziesiąt cztery lata, wdowa, przyjęta do Bayside tydzień temu. Skarżyła się na bóle głowy i utratę masy ciała. Prześwietlenie wykazało obecność licznych guzów w obu płucach. Przez sześć dni pacjentka poddawana była najrozmaitszym badaniom. Do klatki piersiowej wprowadzono wziernik oskrzelowy, wielokrotnie ją nakłuwano. Mimo tych wysiłków trudno było postawić ostateczną diagnozę. Dziś już ją znali.

Doktor Wettig wziął skalpel i ustawił go ostrzem w kierunku zaznaczonego miejsca, gdzie miało być nacięcie. Abby czekała, aż doktor zacznie. On jednak nie zaczynał. Spojrzał na Abby poważnie, niebieskie oczy badawczo świdrowały ją sponad chirurgicznej maski.

– Przy ilu chirurgicznych biopsjach płuc pani asystowała, DiMatteo?

– Przy pięciu, o ile dobrze pamiętam.

– Zna pani historię choroby pacjentki? Widziała pani prześwietlenie jej klatki piersiowej?

– Tak.

Wettig wręczył jej skalpel.

– Obejmuje pani dowodzenie, pani doktor.

Abby spojrzała zaskoczona. Generał rzadko przekazywał skalpel innym, nawet najbardziej doświadczonym stażystom.

Ujęła skalpel, poczuła, jak ten kawałek stali układa się wygodnie w jej dłoni. Spokojnie zrobiła nacięcie, rozciągając skórę i przesuwając ostrze wzdłuż zaznaczonej linii. Pacjentka była szczupła, niemal wychudzona. Miała niewiele podskórnej tkanki tłuszczowej przesłaniającej widok. Następne, nieco głębsze nacięcie oddzieliło mięśnie międzyżebrowe. Abby była teraz w jamie opłucnej. Wsunęła palec przez nacięcie i dotknęła powierzchni płuca. Była miękka i gąbczasta.

– Wszystko w porządku? – zapytała anestezjologa.

– Jak najbardziej.

– Proszę rozwieracz – powiedziała Abby.

Przestrzeń między żebrami została rozszerzona. Respirator wpompował następną porcję powietrza i fragment tkanki płucnej został wypchnięty przez nacięcie. Abby chwyciła go, kiedy był wciąż jeszcze wypełniony powietrzem.

Znowu spojrzała na anestezjologa.

– W porządku?

– Żadnych problemów.

Abby skupiła uwagę na widocznym fragmencie tkanki płucnej. Wystarczyło krótkie spojrzenie, a już zauważyła jeden z guzów. Dotknęła go.

– Wydaje się dość twardy – powiedziała – to niedobrze.

– Nie ma się czemu dziwić – stwierdził Wettig. – Na prześwietleniu wyglądał jakby był specjalnie wyhodowany do chemioterapii. Musimy tylko potwierdzić typ komórek.

– Bóle głowy? Przerzuty na mózg? Wettig skinął głową.

– Ten jest bardzo aktywny. Osiem miesięcy temu prześwietlenie nie wykazało nic szczególnego, a teraz płuca wyglądają jak plantacja raka.

– Ma osiemdziesiąt cztery lata – powiedziała jedna z pielęgniarek. – Przynajmniej trochę pożyła.

Ale jakie to było życie? – zastanawiała się Abby, wycinając kawał płuca razem z guzem. Wczoraj po raz pierwszy zetknęła się z Mary Allen. Pacjentka siedziała spokojnie w szpitalnym pokoju, gdzie zasłony były zaciągnięte i panował półmrok. „To przez te bóle głowy” – tłumaczyła Mary. „Słońce boleśnie razi mnie w oczy. Tylko kiedy śpię ból ustaje. Znam już tyle różnych rodzajów bólu… Proszę, pani doktor, czy mogłabym dostać silniejszy środek nasenny?”

Abby zakończyła resekcję i założyła szew na rozcięty brzeg płuca. Wettig nie miał żadnych uwag. Obserwował pracę Abby ze zwykłym spokojem i opanowaniem. Jego milczenie było wystarczającym komplementem. Już dawno zorientowała się, że brak krytyki ze strony generała był sukcesem.

W końcu klatka piersiowa została zamknięta, wcześniej umieszczono w niej sączek. Abby ściągnęła zakrwawione rękawiczki i wrzuciła do kubła oznaczonego napisem „Skażone”.

– Teraz czeka nas najtrudniejsze zadanie – powiedziała, kiedy pielęgniarki wywoziły pacjentkę z sali operacyjnej – przekazanie jej złych wieści.

– Ona już wie – powiedział Wettig – pacjenci zawsze wiedzą. Weszli na salę pooperacyjną. Czworo pacjentów w różnym stanie przytomności zajmowało przedzielone zasłonami kabiny. Mary Allen za ostatnią przegrodą właśnie zaczynała się przebudzać. Poruszyła stopą. Jęknęła. Próbowała uwolnić rękę z krępujących pasów.

Abby wzięła stetoskop i osłuchała płuca pacjentki.

– Proszę jej podać pięć miligramów morfiny, kroplówka – zarządziła. Pielęgniarka wstrzyknęła dawkę leku, wystarczającą, aby złagodzić ból ale jednocześnie na tyle małą, aby pacjentka powoli odzyskiwała przytomność. Mary przestała jęczeć. Wykres pracy serca na ekranie pozostawał spokojny i regularny.

– Jakieś zalecenia pooperacyjne, doktorze Wettig? – spytała pielęgniarka.

Na chwilę zapadła cisza. Abby spojrzała na Wettiga, który powiedział:

– Tutaj polecenia wydaje doktor DiMatteo – i wyszedł z sali. Pielęgniarki wymieniły znaczące spojrzenia. Wettig zawsze zapisywał własne zalecenia pooperacyjne. To był kolejny wyraz zaufania wobec Abby.

Wzięła więc kartę, usiadła przy biurku i napisała: „Przeniesienie na V Oddział Wschodni, Kardiochirurgia; Diagnoza: Chirurgiczna biopsja tkanki licznych guzów płucnych. Stan pacjenta: stabilny”.

Pisała spokojnie, zalecenia co do diety, leków, czynności. Doszła do linijki, w której należało podać sposób reanimacji. Automatycznie wpisała: Pełen zakres. Potem spojrzała na Mary Allen leżącą bez ruchu na łóżku. Zaczęła się zastanawiać, jak może się czuć ktoś, kto ma osiemdziesiąt cztery lata, rozległego raka, niewiele dni przed sobą, z których każdy niósł ze sobą głównie ból. Czy pacjent nie wolałby wybrać szybszej i łagodniejszej śmierci? Abby nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.