– Pamiętajcie o swoim wuju – wyszeptał Misza. – Jak już będziecie bogaci w tej Ameryce. Pamiętajcie, że się wami opiekowałem.
– Ja nie chcę jechać do Ameryki – powiedział Jakow.
– Tak będzie najlepiej dla was wszystkich.
– Ale ja chcę zostać z tobą wujku! Chcę zostać tutaj.
– Musisz jechać.
– Dlaczego?
– Ponieważ tak zadecydowałem. – Wujek Misza ujął go za ramiona i potrząsnął mocno. – Tak zadecydowałem.
Jakow spojrzał na pozostałych chłopców, którzy uśmiechali się, i pomyślał: Im się to wszystko podoba, dlaczego tylko ja mam wątpliwości? Kobieta wzięła Jakowa za rękę.
– Zaprowadzę ich do samochodu. Gregor zostanie i skończy całą papierkową robotę.
– Wujku! – zawołał Jakow. Ale Misza już się odwrócił i patrzył przez okno.
Nadia poprowadziła chłopców na korytarz i schodami w dół. Od ulicy dzieliły ich tylko dwa piętra. Tupanie i hałas, jaki robili chłopcy, zbiegając w dół, wydawał się odbijać echem od ścian pustej klatki schodowej. Byli już na parterze, kiedy Aleksiej zatrzymał się gwałtownie.
– Zaczekajcie! Zapomniałem o Szu-Szu! – krzyknął i rzucił się z powrotem.
– Wracaj! – zawołała Nadia. – Nie możesz tam iść!
– Nie mogę go zostawić! – krzyknął Aleksiej.
– Wracaj natychmiast!
Aleksiej nie zareagował. Wbiegał po schodach, nie zważając na wołanie. Nadia właśnie miała za nim pobiec, kiedy Piotr powiedział:
– On nie pojedzie bez Szu-Szu.
– Kim, do cholery, jest ten Szu-Szu? – spytała zdenerwowana.
– To wypchany pies. Aleksiej ma go od dawna.
Nadia popatrzyła w górę klatki schodowej, w kierunku czwartego piętra i w tym właśnie momencie Jakow dojrzał w jej oczach coś, czego nie rozumiał: niepokój. Zatrzymała się w pół kroku, jakby nie wiedziała, czy ma biec za chłopcem, czy zostawić go w spokoju. Kiedy Aleksiej dołączył do nich, ściskając w rękach zniszczonego Szu-Szu, kobieta oparła się o poręcz schodów i odetchnęła z ulgą.
– Mam go! – krzyknął Aleksiej, obejmując wypchanego zwierzaka.
– No to idziemy – powiedziała Nadia, popędzając chłopców. Wszyscy czterej wepchali się na tylne siedzenia samochodu, ale było tam zbyt mało miejsca i Jakow musiał siedzieć częściowo na kolanach Piotra.
– Nie mógłbyś posadzić tego kościstego tyłka gdzie indziej? – burknął Piotr.
– Niby gdzie? Na twojej gębie? – Zaczęli się poszturchiwać.
– Przestańcie! – powiedziała Nadia, odwracając się z przedniego siedzenia. – Zachowujcie się porządnie.
– Tu jest za mało miejsca – poskarżył się Piotr.
– To postarajcie się, żeby było go więcej. I bądźcie cicho! – spojrzała w kierunku bloku, gdzie na czwartym piętrze było mieszkanie Miszy.
– Dlaczego czekamy? – zapytał Aleksiej.
– Czekamy na Gregora. On jeszcze podpisuje dokumenty.
– Jak długo to będzie trwało?
Kobieta oparła głowę o siedzenie i patrząc przed siebie, powiedziała.
– Niezbyt długo.
Mało brakowało – pomyślał Gregor, kiedy Aleksiej wrócił do mieszkania po wypchanego psa. Gdyby chłopak pojawił się chwilę później, mogłoby się zrobić gorąco. Co ta głupia Nadia sobie wyobrażała? Puściła tego gówniarza z powrotem na górę! Od początku był przeciwny, żeby zatrudniać Nadię. Reuben uparł się jednak, że musi być kobieta. Ludzie bardziej ufają kobiecie. Odgłos kroków oddalał się w miarę, jak chłopiec zbiegał po schodach. Potem było głuche trzaśnięcie drzwi wejściowych. Wtedy Gregor odwrócił się do Miszy. Stary stał przy oknie, patrząc w dół na ulicę, gdzie w samochodzie siedzieli jego czterej chłopcy. Przycisnął dłonie do szyby, grube palce rozstawił szeroko. Kiedy odwrócił się, miał łzy w oczach. Pierwsze, co powiedział, dotyczyło jednak pieniędzy.
– Są w walizce?
– Tak – potwierdził Gregor.
– Cała suma?
– Dwadzieścia tysięcy dolarów amerykańskich. Pięć tysięcy za każdego dzieciaka. Zgodził się pan na taką sumę.
– Tak – Misza westchnął i przesunął dłonią po twarzy pooranej głębokimi bruzdami. Widać było, że często zaglądał do kieliszka i dużo palił. – Zostaną adoptowani przez porządne rodziny – powiedział, uspokajając sam siebie.
– Nadia już tego dopilnuje. Ona kocha dzieciaki. To dlatego wybrała taką pracę.
Misza zdobył się na słaby uśmiech.
– Może mogłaby znaleźć amerykańską rodzinę dla mnie?
Gregor musiał go jakoś odciągnąć od okna. Wskazał walizkę leżącą na stole.
– Proszę sprawdzić, jeżeli pan chce.
Misza podszedł do walizki i otworzył zamek. W środku znajdowały się równo poukładane banknoty. Dwadzieścia tysięcy dolarów. Wystarczy na tyle wódki, żeby sobie zupełnie rozwalić wątrobę. Jak tanio w dzisiejszych czasach można kupić ludzką duszę – pomyślał Gregor. Teraz w Rosji można było dostać wszystko. Skrzynię izraelskich pomarańczy, amerykański telewizor, chwilę przyjemności z kobietą. Okazje były wszędzie, szczególnie dla tych, którzy chcieli je wykorzystać. Misza stał, gapiąc się na pieniądze. Należały teraz do niego, ale nie czuł z tego powodu satysfakcji, raczej obrzydzenie. Zamknął walizkę i stał nadal z opuszczoną głową. Jego dłonie spoczywały na czarnym, twardym plastiku.
Gregor stanął za Miszą i popatrzył na jego łysinę. Szybko podniósł pistolet automatyczny z tłumikiem i wystrzelił dwukrotnie prosto w głowę. Krew prysnęła na ścianę. Misza, zanim upadł twarzą na podłogę, zahaczył o stół i walizka z głuchym hukiem upadła na dywan. Gregor zdążył ją chwycić, zanim rozpływająca się krew zdołała jej dosięgnąć. Na plastiku pozostały ślady krwi. Gregor poszedł do łazienki i wytarł walizkę papierem toaletowym. Wrzucił go do klozetu i spuścił wodę. Kiedy wrócił do pokoju, w którym leżał Misza, kałuża krwi rozlała się szerzej po podłodze i zaczęła już wsiąkać w drugi dywan.