Выбрать главу

– Nie wiedziałyśmy – wyszeptała – nie miałyśmy pojęcia, że jej stan jest krytyczny…

– Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, co się teraz stanie? Czy potrafi pani wyobrazić to sobie?

– Chłopiec – Abby odwróciła się do Aarona – chłopiec żyje.

– A co z życiem tej kobiety?

Na to Abby nie miała odpowiedzi. Wszystko jedno, co by powiedziała, w jaki sposób próbowałaby bronić się, usprawiedliwiać, nie umniejszało to cierpienia tej kobiety za szybą.

W jej kierunku, od stanowiska pielęgniarek zmierzał mężczyzna, którego prawie nie zauważyła. Dopiero kiedy spytał: – Czy to jest doktor DiMatteo? – Abby spojrzała na niego. Mógł mieć około sześćdziesięciu lat, był wysoki i dobrze ubrany. Należał do tych osób, które nie mogły być niezauważone.

– Tak, to ja jestem Abby DiMatteo – odpowiedziała cicho. Dopiero kiedy to powiedziała, zdała sobie sprawę, że mężczyzna patrzy na nią z nienawiścią. Lekko cofnęła się, kiedy zbliżył do niej poczerwieniałą od gniewu twarz.

– A więc jest i ta druga. To pani i ta skośnooka lekarka! – wrzasnął.

– Panie Voss, bardzo proszę… – powiedział Aaron.

– Wydaje się pani, że można mnie lekceważyć? – krzyczał dalej Voss – będzie pani musiała ponieść tego konsekwencje, szanowna pani doktor! Już ja dopilnuję, żeby tak się stało! – z zaciśniętymi pięściami zbliżył się o krok do Abby.

– Panie Voss – wtrącił Aaron – proszę mi wierzyć, rozprawimy się z doktor DiMatteo w odpowiedni sposób.

– Chcę, żeby została wyrzucona z tego szpitala! Nie chcę jej tutaj więcej widzieć!

– Panie Voss – powiedziała Abby – bardzo mi przykro. Nie potrafię wyrazić tego, jak bardzo.

– Zabierzcie ją stąd do cholery! – ryknął Voss.

Aaron szybko stanął między nimi. Chwycił Abby mocno za ramię i odciągnął od drzwi sali.

– Lepiej będzie, jak już pani stąd pójdzie – powiedział.

– Gdybym tylko mogła z nim porozmawiać, wyjaśnić…

– Najlepszą rzeczą, jaką może pani teraz zrobić jest opuszczenie tego oddziału.

Abby spojrzała na Vossa stojącego przed salą żony, jakby zamierzał ochronić ją przed jakimś atakiem z zewnątrz. W spojrzeniu miał tyle nienawiści, że żadne rozmowy czy wyjaśnienia nie dotarłyby teraz do niego. Abby przytaknęła Aaronowi.

– Dobrze – powiedziała – wyjdę stąd. – Odwróciła się i opuściła oddział.

Trzy godziny później Stewart Sussman zaparkował samochód przy Tanner Avenue 1451 i jeszcze raz sprawdził, czy to ten numer. Dom był skromny, z ciemnymi okiennicami i krytą frontową werandą. Działkę otaczał biały płot. Chociaż było już za ciemno, żeby dokładnie przyjrzeć się ogrodowi, Sussman domyślał się, że trawa była równo przystrzyżona, a grządki kwiatowe dokładnie wypielone. W powietrzu unosiła się delikatna woń róż. Sussman zostawił samochód, przeszedł przez furtkę, a potem po schodach wszedł na werandę. Domownicy byli w środku. Paliły się światła, za zasłoniętymi oknami Sussman dostrzegł jakieś poruszenie. Zadzwonił. Otworzyła kobieta. Miała zmęczoną twarz, jej ramiona wydawały się dźwigać niewidzialny ciężar.

– Tak? – zwróciła się do przybysza.

– Przykro mi, że państwu przeszkadzam. Nazywam się Stewart Sussman. Czy mógłbym zamienić kilka słów z Josephem Terrio?

– On chyba wolałby nie rozmawiać teraz z nikim. Widzi pan, właśnie straciliśmy… kogoś z rodziny.

– Rozumiem, pani…

– Terrio. Jestem matką Joego.

– Wiem o pani synowej, pani Terrio. Bardzo państwu współczuję, ale to jest niezwykle ważne. Muszę porozmawiać z pani synem. To ma właśnie związek ze śmiercią Karen Terrio.

Kobieta wahała się przez chwilę.

– Przepraszam na chwilę – powiedziała, po czym zamknęła drzwi. Usłyszał, jak woła Joego. Moment później drzwi otworzyły się ponownie i stanął w nich mężczyzna. Miał zaczerwienione oczy, a z jego postaci bił smutek.

– Jestem Joe Terrio – powiedział. Sussman wyciągnął rękę.

– Panie Terrio, zostałem tutaj przysłany przez kogoś, kto jest zaniepokojony okolicznościami śmierci pańskiej żony.

– Jakimi okolicznościami?

– Była pacjentką w Centrum Medycznym Bayside, prawda?

– Tak, ale o co chodzi?

– Chodzi o opiekę medyczną pańskiej żony i o to, czy nie popełniono żadnych błędów. Błędów, które okazały się fatalne w skutkach.

– Kim pan jest?

– Jestem adwokatem z firmy Hawks, Craig i Sussman. Naszą specjalnością jest dochodzenie, czy były błędy w opiece medycznej.

– Nie potrzebuję prawnika. Nie chcę, żeby jakiś poganiacz karetek zawracał mi głowę dziś wieczór.

– Ależ panie Terrio…

– Proszę się stąd wynosić – Joe zaczął zamykać drzwi, ale Sussman wyciągnął rękę, aby go powstrzymać.

– Panie Terrio – powiedział cicho. – Mam powód podejrzewać, że lekarze popełnili błąd, straszliwy błąd. Możliwe, że pana żona nie musiała umierać. Jeszcze nie jestem tego całkowicie pewien, ale za pańską zgodą mogę przyjrzeć się aktom. Dotrzeć do wszystkich faktów.

Powoli Joe otworzył znowu drzwi.

– Kto pana przysłał? Wspomniał pan, że ktoś kazał panu tu przyjechać. Kto to taki?

Sussman spojrzał na niego z wyrazem współczucia w oczach.

– Przyjaciel.

Rozdział szósty

Nigdy przedtem Abby nie bała się iść do pracy, ale kiedy tego ranka wchodziła do szpitala Bayside, miała wrażenie, że wchodzi prosto w ogień. Zeszłego wieczoru Jeremiah Parr groził jej, dziś musiała stawić mu czoło. Postanowiła wrócić do swych zwykłych obowiązków i spokojnie wypełniać je. Miała pacjentów i kilka zaplanowanych na ten dzień operacji. W nocy wypadał jej dyżur. Zamierzała robić to, co do niej należy. I robić to jak najlepiej, głównie ze względu na swoich pacjentów, a także na Vivian. Godzinę wcześniej rozmawiały przez telefon. Vivian powiedziała jej na pożegnanie.

– Ktoś w tym szpitalu musi trzymać stronę Josha O’Daya. Trzymaj się tego, DiMatteo. Ze względu na nas obie.

Kiedy Abby weszła na oddział intensywnej terapii, zauważyła, że wszyscy na jej widok w jednej chwili zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami. Pewnie każdy już wiedział, co się wydarzyło. Słyszała ciche uwagi pielęgniarek, zauważyła ich spojrzenia. Wzięła karty swoich pacjentów potrzebne podczas obchodu. Była trochę zdenerwowana, więc musiała skupiać całą uwagę na tak prostej czynności. Wszystkie karty umieściła na specjalnym wózku i zabrała na salę, gdzie leżał jeden z jej pacjentów. Poczuła ulgę, kiedy zaciągnęła zasłony i nikt z korytarza nie mógł jej obserwować. Podeszła do pacjentki. Mary Allen miała zamknięte oczy. Leżała, a chude ramiona i nogi podciągnęła jak w pozycji embrionalnej. Dwa dni wcześniej miała biopsję płuca i dwukrotnie miała podciśnienie, dlatego zatrzymano ją na oddziale intensywnej terapii, by przez cały czas była pod ścisłą obserwacją. Według zapisków pielęgniarki, ciśnienie Mary przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny utrzymywało się na stałym poziomie. Nie zarejestrowano również żadnych odchyleń od normalnej pracy serca. Istniała szansa, że Mary jeszcze tego dnia zostałaby przeniesiona na zwykłą salę oddziału chirurgii.