Выбрать главу

– Ale to ja wylądowałam na podłodze na oczach wszystkich.

– On cię popchnął. Możesz ten fakt wykorzystać. To atut wobec jakiegokolwiek zwariowanego pozwu przeciwko tobie.

– Chodzi ci o to, że mogłabym go oskarżyć o napaść?

– Coś w tym rodzaju. Pokręciła głową.

– Nie chcę nawet myśleć o Wiktorze Vossie. W ogóle nie chcę mieć z nim do czynienia.

– Było co najmniej pół tuzina świadków, którzy widzieli, jak cię popchnął.

– Mark, zapomnijmy o całej tej sprawie. – Ugryzła ciastko i odłożyła je z powrotem. Siedziała, wpatrując się w talerzyk. Nie chciała więcej rozmawiać na ten temat.

– Czy Aaron zgodził się, że należało zacząć podawanie antybiotyków? – zapytała.

– Nie widziałem go przez cały dzień. Spojrzała na Marka, marszcząc brwi.

– Sądziłam, że przyjechał do szpitala.

– Kilka razy dzwoniłem na jego pager, ale ani razu nie odpowiedział.

– Dzwoniłeś do niego do domu?

– Tak. Rozmawiałem z gosposią. Elaine wyjechała na weekend w odwiedziny do dziecka, do Dartmouth. – Mark wzruszył ramionami. – Jest sobota. W tym tygodniu Aaron i tak nie miał planowanych obchodów. Może zdecydował się na mały odpoczynek od nas wszystkich.

– Odpoczynek – westchnęła Abby i potarła dłonią twarz. – O Boże, właśnie tego mi teraz potrzeba. Plaża, kilka palm i pina colada.

– Brzmi nieźle. – Mark sięgnął przez stół i ujął jej rękę. – Miałabyś coś przeciwko temu, gdybym się do ciebie przyłączył?

– Ja nawet nie lubię pina colady.

– Ale ja lubię plaże i palmy. I ciebie. – Uścisnął lekko jej dłoń. Właśnie tego w tej chwili potrzebowała. Jego dotyku. Poczuła, że w rzeczywistości ma w nim oparcie. Mark pochylił się i lekko ją pocałował. Właśnie na oczach wszystkich. – Spójrz tylko. Dajemy publiczne przedstawienie – szepnął. – Lepiej jedź do domu, zanim zaczną się na nas gapić.

Spojrzała na zegarek. Była dwunasta. Wreszcie zaczął się dla niej weekend.

Wyszli razem i Mark odprowadził ją szpitalnym korytarzem. Kiedy otwierał drzwi, powiedział.

– Bym zapomniał, Archer dzwonił do Wilcox Memoriał i rozmawiał z jakimś kardiochirurgiem o nazwisku Nicholls. Okazuje się, że Nicholls asystował przy pobraniu. Potwierdził, że pacjent był od nich. I że to doktor Mapes przeprowadzał eksplantację.

– To dlaczego Mapesa nie ma na liście personelu szpitala Wilcox?

– Ponieważ przyleciał on prywatnym samolotem z Houston. Nic o tym nie wiedzieliśmy. Najwidoczniej Voss nie chciał, żeby jakiś jankeski chirurg zajmował się sprawą jego żony. Sprowadził więc własnego specjalistę.

– Aż z Teksasu?

– Z jego pieniędzmi mógłby sobie pozwolić na ściągnięcie całego zespołu Baylora.

– Więc operacja odbyła się w Wilcox Memorial?

– Nicholls twierdzi, że był przy tym. Ta pielęgniarka, z którą wczoraj rozmawiałaś, musiała sprawdzać w złych rejestrach. Jeżeli chcesz, mogę tam zadzwonić i jeszcze raz wszystko potwierdzić.

– Zapomnijmy już o tym. Teraz wszystko wydaje się takie głupie. Nie mam pojęcia, o czym wtedy myślałam. – Westchnęła i spojrzała w stronę swego samochodu stojącego na parkingu, na samym końcu. Daleka Syberia, tak stażyści nazywali przydzielone im miejsca parkingowe. Zresztą mieli szczęście, że w ogóle mogli zostawiać samochody tutaj. – Do zobaczenia w domu – powiedziała Abby. – Jeżeli jeszcze nie będę spała.

Otoczył ją ramieniem, odchylił lekko jej głowę i pocałował.

– Jedź ostrożnie – szepnął. – Kocham cię.

Szła zmęczona przez parking ale szczęśliwa i wzruszona ostatnimi słowami Marka, które jeszcze dźwięczały jej w uszach. „Kocham cię”. Odwróciła się, żeby jeszcze raz pomachać mu ręką, ale on zniknął już w drzwiach wejściowych szpitala.

– Ja też cię kocham – powiedziała cicho i uśmiechnęła się.

Gdy wyciągnęła z torebki kluczyki od samochodu zauważyła, że drzwi nie były zamknięte. Jezu, co za idiotka ze mnie – pomyślała. Zostawiłam otwarty samochód. Wewnątrz od razu uderzył ją okropny zapach. Zasłoniła dłonią usta i nos. Na przednim siedzeniu zobaczyła kupę gnijących jelit owinięte wokół dźwigni biegów, a jeden koniec zwisał z kierownicy jak makabrycznie groteskowa serpentyna. Jakaś maź została rozsmarowana na siedzeniu po stronie pasażera. Na fotelu kierowcy leżało zakrwawione serce.

Na kartce miał podany adres w Dorchester, w południowo-wschodnim Bostonie. Zaparkował na ulicy i popatrzył na niezgrabny dom i niezbyt zadbany trawnik. Na podjeździe jakiś dzieciak bawił się piłką, raz po raz rzucając ją do kosza zawieszonego nad drzwiami garażu. Za każdym razem pudłował. Raczej nie miał szans na jakiekolwiek sportowe stypendium. Sądząc po marnym samochodzie w garażu, oraz że musiało minąć dużo czasu od ostatniego remontu domu, trochę pieniędzy bardzo by się przydało jego mieszkańcom. Przybysz wysiadł ze swojego wozu i przeszedł przez ulicę. Kiedy podszedł do podjazdu, chłopiec nagle przestał kozłować piłkę i patrzył na gościa podejrzliwie.

– Szukam domu państwa Flyntów.

– To tutaj – powiedział chłopak.

– Czy twoi rodzice są w domu?

– Mój tato jest. A o co chodzi?

– Czy mógłbyś mu powiedzieć, że ktoś do niego przyszedł?

– To znaczy kto?

Podał chłopcu swoją wizytówkę. Mały bez wyraźnego zainteresowania przeczytał ją i chciał oddać z powrotem.

– Pokaż to ojcu.

– Teraz?

– Jeżeli nie jest zajęty, to tak.

– Dobra. – Chłopak wszedł do domu, trzaskając drzwiami. Chwilę później na progu pojawił się gruby i ponury mężczyzna.

– Chciał pan coś ode mnie?

– Panie Flynt, nazywam się Stuart Sussman. Jestem z firmy adwokackiej Hawkes, Craig i Sussman.

– Tak?

– Wiem, że był pan pacjentem Centrum Medycznego Bayside sześć miesięcy temu.

– To był wypadek, to nie była moja wina.

– Miał pan usuniętą śledzionę, prawda?

– Skąd pan o tym wie?

– Jestem tutaj, żeby bronić pana interesów, panie Flynt. Czy zdaje pan sobie sprawę, że miał pan poważną operację?

– Mówili mi, że mogłem umrzeć. To chyba była poważna.

– Czy nie zajmowała się panem przypadkiem doktor Abigail DiMatteo?

– Tak. Przychodziła do mnie codziennie. Bardzo miła lekarka.