– Nie przejmuj się tym – powiedziała Vivian. – Twoje serce było bardzo chore i nie biło jak trzeba. Wtedy do mózgu dopływało za mało krwi. Dlatego niektórych rzeczy nie pamiętasz. – Dotknęła jego ramienia. Jak na nią to był bardzo serdeczny gest. Sama się sobie dziwiła. – Przynajmniej nie zapomniałeś mnie, choć pewnie próbowałeś – dodała ze śmiechem.
Josh opuścił głowę i powiedział cicho.
– Nigdy nie będę chciał zapomnieć o pani.
Chwilę milczeli lekko zakłopotani. Vivian ciągle trzymała dłoń na jego ramieniu. Chłopiec nie podnosił głowy, jego twarz była schowana pod daszkiem czapki.
Abby dyskretnie odwróciła się i zaczęła oglądać odznaki sportowe Josha. Wszystkie były tu przyniesione i ułożone pieczołowicie na nocnym stoliku. Ale teraz nie był to już ołtarzyk umierającego chłopca, tylko zachęta do nowego życia.
Ktoś zapukał do drzwi i zawołał:
– Joshie?
– Mamo – odpowiedział Josh.
Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła liczna rodzina Josha: rodzice, rodzeństwo, ciotki i wujkowie. Naprzynosili baloników i jakichś smakołyków od McDonalda. Otoczyli kręgiem łóżko, zasypali Josha całusami i radosnymi okrzykami:
– Popatrzcie świetnie dziś wygląda, prawda, że dobrze wygląda? Josh siedział trochę ogłupiały, ale z zachwytem w oczach. Nie zauważył, kiedy Vivian odsunęła się na bok, żeby zrobić miejsce hałaśliwej familii O’Dayów.
– Josh, kochanie, przyjechał z nami wujek Harry z Newbury. On wie wszystko o odtwarzaczach video. Podłączy ci, jak trzeba, prawda Harry?
– No pewnie. Robię to wszystkim sąsiadom.
– Czy wziąłeś ze sobą wszystkie potrzebne druty, Harry? Jesteś pewien, że masz wszystko, co trzeba?
– Sądzisz, że mógłbym zapomnieć?
– Masz, Josh, trzy super porcje frytek. To chyba ci nie zaszkodzi, prawda? Doktor Tarasoff nic nie mówił, że nie możesz jeść frytek.
– Mamo, zapomnieliśmy wziąć aparat! Chciałem zrobić zdjęcie blizny Josha.
– Po co ci zdjęcie jego blizny?
– Moja nauczycielka na pewno powiedziała, że byłoby fajowo.
– Twoja nauczycielka na pewno nie używa słowa fajowo. Nie będzie żadnych zdjęć blizny. To naruszanie prywatności.
– Josh, pomóc ci zjeść te frytki?
– To co, Harry, myślisz, że uda ci się to podłączyć?
– No nie wiem. To dość stary telewizor…
Vivian w końcu udało się przecisnąć do Abby. Znowu ktoś zapukał do drzwi, kolejna grupa krewnych wtłoczyła się do pokoju i na nowo rozległy się okrzyki zachwytu. W tym tłumie O’Dayów Abby obserwowała Josha. Popatrzył w ich stronę, uśmiechnął się bezradnie i pomachał dłonią. Abby i Vivian wyszły z pokoju. Stały chwilę w korytarzu, słuchając głosów za drzwiami.
– I co, Abby? To jest właśnie odpowiedź na twoje pytanie. Warto było, prawda? – powiedziała Vivian.
W pokoju pielęgniarek zapytały, gdzie znajdą doktora Iwana Tarasoffa. Oddziałowa poradziła im, żeby sprawdziły w pokoju lekarskim. Tam go zastały. Pił kawę i zapisywał coś w kartach. Z okularami na końcu nosa, w tweedowej marynarce przypominał raczej angielskiego dżentelmena, a nieznanego kardiochirurga.
– Właśnie widziałyśmy się z Joshem – powiedziała Vivian. Tarasoff spojrzał znad swoich poplamionych kawą notatek.
– No i co pani sądzi, doktor Chao?
– Dzieciak wygląda fantastycznie. Świetna robota.
– Cierpi na niegroźną amnezję. Poza tym szybko wraca do zdrowia, tak jak to zwykle bywa u dzieci. Jeszcze z tydzień i będzie go można wypisać, o ile pielęgniarki wcześniej go stąd nie wyrzucą. – Tarasoff zamknął kartę i spojrzał na Vivian. Już się nie uśmiechał. – Muszę z panią omówić pewną ważną sprawę, pani doktor.
– Ze mną?
– Pani wie, o czym mówię. O drugiej pacjentce czekającej na transplantację w Bayside. Kiedy przysłała nam pani chłopca, nie powiedziała mi pani wszystkiego. Dopiero potem dowiedziałem się, że serce było już przeznaczone dla kogo innego.
– Nie było. Była zgoda na przekazanie serca Joshowi.
– Pozwolę sobie zauważyć, że zdobyta w pewnym sensie podstępnie. – Rzucił spojrzenie znad okularów na Abby i zmarszczył brwi. – Dyrektor waszego szpitala, pan Parr, przedstawił mi wszystko ze szczegółami. To samo zrobił adwokat pana Vossa.
Vivian i Abby spojrzały na siebie.
– Jego adwokat?
– Tak. – Tarasoff znowu zwrócił się do Vivian. – Czy pani wie, że przez panią mogą postawić mnie przed sądem?
– Próbowałam ocalić życie chłopca.
– Zatrzymała pani dla siebie istotne informacje.
– A teraz chłopak żyje i ma się dobrze.
– Powiem krótko. Niech pani więcej tego nie robi.
Vivian chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się. Zamiast tego skinęła tylko poważnie głową. Był to jej gest wyrażający szacunek; spuszczone w dół oczy i lekki ukłon. Tarasoff nie dał się na to nabrać. Spojrzał na nią karcąco. Potem, zupełnie niespodziewanie roześmiał się. Odwracając się z powrotem do swoich kart, powiedział:
– Powinienem był wyrzucić panią z Harvardu, kiedy miałem taką okazję.
– Gotowi! No to na wiatr! – krzyknął Mark i pchnął rumpel.
Dziób „Gimmie Shelter” odwrócił się do wiatru. Żagle jeszcze przez chwilę łopotały i szarpały się, liny uderzały o pokład. Raj Mohandas szybko przeniósł się na prawą burtę i zaczął wciągać fok. Z głośnym łopotem wiatr dmuchnął w żagiel i „Gimmie Shelter” przechylił się na prawą stronę. Z kabiny dobiegł hałas przewracających się puszek z napojami.
– Na nawietrzną, Abby! – krzyknął Mark. – Przejdź na nawietrzną! Abby wgramoliła się po nachylonym pokładzie na lewą burtę, gdzie uczepiła się trapezu i po raz kolejny przysięgła sobie, że nigdy więcej nie da się namówić na te rzeczy. Co tak fascynuje mężczyzn w tych łodziach? – zastanawiała się. Co jest tak niezwykłego w morzu, że wszyscy są podnieceni i zaczynają krzyczeć? Bo oni właśnie krzyczeli, wszyscy czterej: Mark, Mohandas, i osiemnastoletni syn Mohandasa, Hank, i Pete Jaegly, stażysta z trzeciego roku. Krzyczeli cały czas: Wyluzować żagle! Podać spinaker-bom! Nie tracić wiatru! Krzycząc wymieniali uwagi o jachcie Archera, „Red Eye”, który płynął przed nimi. Czasem krzyczeli również na Abby. Ona też miała swoją rolę w tym wyścigu. Nazywano to uprzejmie balastowaniem. Tego samego można było wymagać od worków z piaskiem. Abby była właśnie takim workiem, tyle że miała ręce i nogi. Kiedy krzyczeli, przenosiła się po prostu na drugą burtę, gdzie z pewną regularnością niestety wymiotowała. Mężczyznom jakoś nic nie dolegało. Byli zbyt zajęci krzykiem i skakaniem po pokładzie w swoich drogich butach na specjalnych podeszwach.