– Nie chcę żadnego pieprzonego hot-doga.
– To po prostu stąd wyjdź, chłopcze. No już.
Vince pchnął jeden z kartonów piwa po ladzie, który spadł i roztrzaskał się o podłogę. Miał właśnie zrobić to samo z drugim, kiedy mężczyzna za ladą wyciągnął broń. Vince zamarł w pół drogi zaskoczony i gapił się na pistolet.
– No już, wynoś się stąd – powiedział sprzedawca.
– Dobra – Vince cofnął się, podnosząc obie ręce w górę w geście poddania – dobra, już mnie nie ma. – Wychodząc znowu potknął się o ten sam cholerny próg.
– No, gdzie to masz? – spytał Chuck, kiedy Vince wsiadł z powrotem do samochodu.
– Skończyło im się piwo.
– To niemożliwe. Nie mogło im zabraknąć piwa.
– Jak mówię, kurwa, że się skończyło, to się skończyło! – Vince włączył silnik i wcisnął pedał gazu. Z piskiem opon wyjechali z parkingu.
– Dokąd teraz? – spytał Chuck.
– Do innego sklepu – Vince wpatrywał się w ciemność. – Gdzie jest ten wjazd? Powinien być gdzieś tutaj.
– Człowieku, daj sobie z tym spokój. Nie dasz rady wypić więcej i nie porzygać się.
– Gdzie jest ten pieprzony wjazd?
– Chyba minęliśmy go.
– Nie, tutaj jest. – Vince gwałtownie skręcił w lewo, opony zapiszczały po asfalcie.
– Hej! – zaczął Chuck – to chyba nie…
– Mam jeszcze dwadzieścia dolców. Wezmą je. Ktoś je przyjmie.
– Vince, jedziesz złą drogą!
– Co? Chuck wrzasnął.
– Jedziesz pod prąd!
Vince potrząsnął głową i starał się skoncentrować na drodze. Oślepiały go jakieś światła. Świeciły mu prosto w oczy. Zdawało się, że stają się coraz jaśniejsze.
– Zjedź na prawo! – krzyczał Chuck. – To samochód! Zjedź naprawo! Vince gwałtownie skręcił w prawo. Światła skierowały się w tę samą stronę. Usłyszał nieziemski wrzask. Nie Chucka, swój własny.
Doktor Abby DiMatteo jeszcze nigdy nie czuła się tak zmęczona. Nie spała od dwudziestu dziewięciu godzin, jeżeli nie brać pod uwagę dziesięciominutowej drzemki w sali prześwietleń. Czuła, że widać po niej, iż jest wyczerpana. Na oddziale intensywnej terapii, w łazience spojrzała w lustro i z przerażeniem zobaczyła swoje podkrążone oczy i włosy w smętnym nieładzie. Była już dziesiąta rano, a nie zdążyła jeszcze ochlapać się pod prysznicem czy nawet umyć zębów. Na śniadanie, które przyniosła jej godzinę temu pielęgniarka oddziałowa, musiało wystarczyć gotowane jajko i kubek słodkiej kawy. Abby wiedziała, że będzie musiała mieć trochę szczęścia, aby znaleźć wolną chwilę na lunch, a jeszcze więcej, żeby wyjść ze szpitala koło piątej i na szóstą być w domu. W tej chwili zagłębienie się w fotel było szczytem jej marzeń.
Podczas poniedziałkowego porannego obchodu nikt nie odpoczywał, zwłaszcza gdy obchód robił doktor Colin Wettig, przewodniczący programu stażowego chirurgii szpitala Bayside. Były generał armii, doktor Wettig, znany był z tego, że zadawał krótkie, ale bezlitosne pytania. Abby bała się go, podobnie jak wszyscy pozostali stażyści na chirurgii. Jedenastu z nich zebrało się teraz półkolem na oddziale intensywnej terapii. Część miała na sobie białe fartuchy, część – zielone kitle. Wszyscy patrzyli na Wettiga. Wiedzieli, że każdego z nich mógł zaskoczyć pytaniem. Brak odpowiedzi oznaczał długi okres upokorzeń ze strony przełożonego.
Zespół odwiedził już czterech pacjentów na sali pooperacyjnej oddziału intensywnej terapii. Omówiono diagnozy i leczenie. Teraz wszyscy zebrali się przy łóżku numer 11, gdzie leży nowa pacjentka stażystki Abby. Przyszła więc kolej na nią, musiała przedstawić przypadek chorej. Chociaż trzymała przed sobą notatnik, nie patrzyła na swoje zapiski. Mówiła wszystko z pamięci, uważnie obserwując poważną twarz generała.
– Pacjentka ma trzydzieści cztery lata, przyjęta została dziś o pierwszej nad ranem, przywieziona z wypadku, czołowe zderzenie przy dużej prędkości na Dziewięćdziesiątej. Intubowana i stabilizowana na miejscu wypadku. Po przewiezieniu na ostry dyżur stwierdzono liczne urazy. Skomplikowane złamanie czaszki, złamania lewego obojczyka i kości ramienia oraz poważne rany na twarzy. Przy wstępnym badaniu opisałam pacjentkę jako dobrze odżywioną, białą kobietę średniej budowy. Stwierdziłam brak reakcji na wszystkie bodźce za wyjątkiem wątpliwej reakcji prostownika.
– Wątpliwej? – spytał doktor Wettig. – Co to znaczy? Prostownik reagował czy nie?
Abby poczuła, jak jej serce zaczęło walić. Do licha, już przyczepił się do jej przypadku. Przełknęła ślinę i wyjaśniła.
– Czasami kończyny pacjentki prostowały się pod wpływem bolesnych bodźców, a czasami nie.
– Jak należy to odczytywać w skali Glasgow uwzględniającej reakcje motoryczne podczas śpiączki?
– Skoro brak reakcji przypisany jest wartości jeden, a reakcja prostownika – dwóm punktom, to sądzę, że w przypadku tej pacjentki można przyjąć… jeden i pół.
Szmer tłumionego śmiechu przeszedł przez salę.
– Nie ma takiego wyniku, jak jeden i pół – stwierdził Doktor Wettig.
– Wiem – powiedziała Abby. – Ale ta pacjentka nie pasuje do…
– Proszę kontynuować przedstawianie przypadku – przerwał jej doktor Wettig.
Abby zamilkła na chwilę i rozejrzała się po twarzach. Czyżby już zdołała wszystko zepsuć? Nie była pewna. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała:
– Oznaki życia były następujące: ciśnienie dziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt, puls – sto. Była już intubowana. Nie mogła oddychać samodzielnie. Została poddana sztucznej wentylacji z szybkością dwudziestu pięciu oddechów na minutę.
– Dlaczego akurat dwadzieścia pięć?
– Żeby utrzymać ją na poziomie hiperwentylacji.
– Dlaczego?
– Aby obniżyć poziom dwutlenku węgla we krwi. To zminimalizowałoby obrzęk mózgu.
– Proszę dalej.
– Jak już wspomniałam, podczas oględzin głowy stwierdzono wgniecenia i pęknięcia lewej kości ciemieniowej i skroniowej. Groźne opuchlizny i rany twarzy utrudniały dokładną ocenę złamań kości twarzy. Źrenice ustawione centralnie nie wykazują reakcji na bodźce. Nos i gardło…
– Odruch zwrotu oczu i głowy w kierunku bodźca?
– Nie sprawdzałam.
– Nie?