– Tak mi przykro, Elaine – powiedziała Abby. – Gdybym mogła powiedzieć coś, co mogłoby ci pomóc zrozumieć.
– Chciałabym to jakoś pojąć. On nigdy nic nie mówił. Nigdy nie wspominał, że… – Przełknęła łzy. Tacę z jedzeniem wsunęła na półkę lodówki i zamknęła drzwiczki. Spojrzała na Abby. – Ty z nim rozmawiałaś tamtej nocy. Czy wspominał o czymś?
– Rozmawialiśmy o jednej z jego pacjentek. Aaron chciał się upewnić, czy zrobiłam wszystko właściwie.
– I rozmawialiście tylko o tym?
– Tylko o tym. Aaron był taki, jak zwykle. Był wyłącznie zaniepokojony pacjentką. Elaine, nawet nie przyszło mi do głowy, że mógłby… – Abby zamilkła.
Elaine przeniosła wzrok na następną tacę. Patrzyła na przybranie z zielonej cebuli, na misternie powycinane liście i poukładane w koronkowy wzór.
– Czy kiedykolwiek słyszałaś o Aaronie coś… czego byś mi nie powiedziała?
– Co masz na myśli?
– Czy kiedykolwiek plotkowano o tym, że spotykał się z innymi kobietami?
– Nigdy. – Abby przecząco pokręciła głową i powtórzyła z naciskiem. – Nigdy.
Po Elaine widać było, że zapewnienie Abby przyniosło jej ulgę.
– Tak naprawdę to nie myślałam, że chodzi o inną kobietę. – Wzięła jeszcze jedną tacę i zaniosła do lodówki. Kiedy zatrzasnęła drzwiczki chłodziarki powiedziała: – Moja teściowa wini mnie za śmierć Aarona. Uważa, że ja coś zrobiłam. Pewnie wiele osób tak myśli.
– Przecież nie można zmusić drugiej osoby do popełnienia samobójstwa.
– Nie było żadnych znaków, które by mnie zaniepokoiły. Wiem tylko, że nie był zadowolony z pracy. Ciągle mówił o wyjeździe z Bostonu. Nawet zastanawiał się, czy nie powinien zupełnie zrezygnować z medycyny.
– Skąd wiesz, że był niezadowolony?
– Bo nigdy nie mówił o pracy. Kiedy miał własną praktykę w Natick, ciągle rozmawialiśmy o jego pracy. Potem przyszła propozycja z Bayside, była zbyt dobra, żeby ją odrzucić. Przenieśliśmy się tutaj i od tamtej pory miałam wrażenie, że stał się zupełnie innym człowiekiem. Stał się jakiś obcy. Wracał do domu i siedział uporczywie przed ekranem swego komputera. Grał w gry całymi wieczorami. Czasem późno w nocy budziłam się i słyszałam te odgłosy elektroniczne. To Aaron ciągle nie spał, grał w coś na komputerze. – Opuściła głowę i spojrzała bezmyślnie na jeszcze jeden talerz z kanapkami. – Ty jesteś ostatnią osobą, która rozmawiała z nim tuż przed śmiercią. Czy pamiętasz jeszcze coś?
Abby wyjrzała przez kuchenne okno, starając się przypomnieć swoją ostatnią rozmowę z Aaronem. Nie było nic, co różniłoby ją od innych rozmów, które musiała przeprowadzać ze szpitala w środku nocy. Wszystkie były podobne, dotyczyły pacjentów i zmuszały do myślenia jej zmęczony umysł.
Na zewnątrz, trzej panowie wracali ze spaceru po ogrodzie. Abby patrzyła, jak idą przez taras w kierunku drzwi kuchennych. Zwick niósł opróżnioną do połowy butelkę szkockiej. Weszli do domu i podeszli do Abby.
– Ładny ogród – powiedział Archer. – Powinnaś się trochę przejść.
– Czemu nie – odparła. – Elaine, może chciałabyś pokazać mi… – umilkła nagle. Rozejrzała się po kuchni.
Przy lodówce nikogo nie było, tylko odwinięty kawałek folii okrywającej tacę z jedzeniem wolno kiwał się poruszany powietrzem. Elaine wyszła.
Przy łóżku Mary Allen modliła się jakaś kobieta. Siedziała tak już od pół godziny. Miała pochyloną głowę i złożone dłonie. Głośno mamrotała prośby do Pana Jezusa, błagając go o dokonanie cudu na Mary Allen.
– Uzdrów ją, dodaj jej sił, oczyść jej ciało i jej grzeszną duszę, tak aby w końcu mogła przyjąć słowo Pana i całą jego łaskę.
– Bardzo przepraszam – odezwała się Abby. – Nie chcę przeszkadzać, ale muszę zbadać panią Allen.
Kobieta chyba nie słyszała, bo nie przestawała się modlić. Abby właśnie miała powtórzyć prośbę, kiedy kobieta w końcu powiedziała: Amen – i podniosła głowę. Miała oczy bez wyrazu i matowe brązowe włosy z pierwszymi śladami siwizny. Popatrzyła z irytacją na Abby.
– Doktor DiMatteo – przedstawiła się Abby. – Zajmuję się panią Allen.
– Ja również – powiedziała kobieta, wstając i przyciskając Biblię do piersi. – Nazywam się Brenda Hainey. Jestem siostrzenicą Mary.
– Nie wiedziałam, że Mary ma siostrzenicę. Cieszę się, że mogła pani ją odwiedzić.
– Dopiero dwa dni temu dowiedziałam się o jej chorobie. Nikt nie pofatygował się, aby mnie wcześniej powiadomić. – Sposób, w jaki to powiedziała, świadczył, że za to przeoczenie winiła właśnie Abby.
– Sądziliśmy, że pani Allen nie miała żadnych bliższych krewnych.
– Ciekawe dlaczego. W każdym razie jestem tu. – Brenda spojrzała na ciotkę. – I wszystko będzie w porządku.
Poza tym, że umiera – pomyślała Abby. Podeszła do łóżka i powiedziała cicho:
– Pani Allen? Mary otworzyła oczy.
– Nie śpię, tylko odpoczywam.
– Jak się pani dzisiaj czuje?
– Cały czas mam mdłości.
– To może być efekt uboczny działania morfiny. Damy pani coś na żołądek.
Brenda wtrąciła się:
– Podajecie jej morfinę?
– Żeby uśmierzyć ból.
– Czy nie ma innych sposobów na to? Abby odwróciła się do siostrzenicy.
– Pani Hainey, czy mogłaby pani teraz wyjść z pokoju? Muszę zbadać panią Allen.
– Panno Hainey – poprawiła Brenda. – Jestem pewna, że ciocia wolałaby, żebym została.
– Mimo to muszę panią przeprosić, proszę opuścić salę.
Brenda spojrzała na ciotkę, spodziewając się, że ta zaprotestuje. Mary Allen jednak milczała. Brenda mocniej zacisnęła dłonie na Biblii.
– Będę obok, ciociu Mary.
– Dobry Boże – szepnęła Mary, kiedy za Brendą zamknęły się drzwi. – To chyba jest kara dla mnie.
– Ma pani na myśli siostrzenicę?
Mary spojrzała na Abby zmęczonymi oczami.
– Czy uważa pani, że moja dusza potrzebuje zbawienia?
– Powiedziałabym, że to pani prywatna sprawa. Nikt więcej nie powinien się do tego wtrącać. – Abby wyjęła stetoskop. – Muszę posłuchać pani płuc.