Выбрать главу

W grę wchodziły również jej własne interesy. Fakt, że ciągle jeszcze uważano, że należała do zespołu, był dobrym znakiem. To jest dla niej szansa pozostania tutaj i zakończenia stażu. Wyglądało to jak umowa z diabłem. Miała siedzieć cicho i trzymać się swych dążeń, o ile Wiktor Voss jej na to pozwoli. I jeżeli pozwoli jej na to sumienie. Tego wieczoru wiele razy była o krok od tego, żeby podnieść słuchawkę i zadzwonić do Helen Lewis. Wystarczyłby jeden telefon, wprowadzenie Banku Organów w całą sprawę. Jeden telefon, żeby krętactwa Wiktora Vossa wyszły na jaw. Wracając do dyżurki, ciągle jeszcze zastanawiała się, jak powinna postąpić. Otworzyła drzwi i weszła do środka.

Najpierw uwagę jej zwrócił niezwykły zapach. Jeszcze zanim zapaliła światło. Był to zapach róż i lilii. Włączyła lampę i ze zdziwieniem zauważyła wazon z kwiatami stojący na biurku. Szelest prześcieradeł sprawił, że odwróciła się w kierunku łóżka.

– Mark? – Obudził się i przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Potem uśmiechnął się i powiedział.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

– O Boże. Zupełnie zapomniałam.

– Ale ja nie.

Podeszła do łóżka i usiadła obok niego. Zasnął w swoim szpitalnym kitlu i kiedy Abby pochyliła się, żeby go pocałować, poczuła znajomy zapach szpitalnych mikstur i środków dezynfekcyjnych.

– Auu. Musisz się ogolić.

– Muszę pocałować cię raz jeszcze. Uśmiechnęła się i posłuchała.

– Od jak dawna tutaj jesteś?

– A która jest godzina?

– Północ.

– To od dwóch godzin.

– Czekałeś tyle czasu?

– Niezupełnie. Po prostu zasnąłem. – Posunął się, robiąc jej miejsce na wąskim materacu. Zdjęła buty i położyła się obok. Od razu poczuła się lepiej. Zastanawiała się, czy powiedzieć mu o popołudniowym spotkaniu i o kolejnym pozwie, ale teraz nie miała ochoty o tym rozmawiać. Chciała tylko, żeby ją przytulił.

– Przepraszam, ale zapomniałem o torcie – powiedział.

– Nie mogę uwierzyć, że nie pamiętałam o własnych urodzinach. Może po prostu nie chciałam o nich pamiętać. Dwadzieścia osiem lat.

Śmiejąc się objął ją ramieniem.

– Moja ty staruszko.

– Naprawdę czuję się staro. Zwłaszcza dzisiejszego wieczora.

– W takim razie ja powinienem czuć się wiekowo – pocałował ją delikatnie w ucho. – I nigdy już nie będę młodszy. Może więc nadszedł właściwy czas.

– Czas na co?

– Na to, co powinienem był zrobić wiele miesięcy temu.

– To znaczy?

Odwrócił ją ku sobie i wziął w dłonie jej twarz.

– Zapytać cię, czy za mnie wyjdziesz.

Patrzyła na niego, nie mogąc wydobyć z siebie jednego słowa. Była tak szczęśliwa, że właściwie nie musiała odpowiadać. Odpowiedź widać było w jej oczach. Nagle poczuła jego obecność z niezwykłą intensywnością; jego dłoń na policzku, twarz, zmęczoną i choć niemłodą, ale przez to jeszcze bardziej dla niej drogą.

– Kilka nocy temu zdałem sobie sprawę, że tego właśnie pragnę – powiedział. – Ty byłaś na dyżurze, a ja siedziałem w domu, jedząc odgrzewaną kolację. Poszedłem do łóżka i na toaletce zobaczyłem twoje rzeczy. Szczotkę do włosów, pudełko z biżuterią. Ten stanik, który zawsze zapominasz schować w odpowiednie miejsce. – Zaśmiał się cicho. Ona również. – Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że nie chcę już nigdy żyć gdziekolwiek bez twoich rzeczy na mojej szafce nocnej. Chyba bym już nie potrafił.

– Och, Mark.

– Śmieszna rzecz, bo ciebie prawie nigdy nie ma w domu. A kiedy jesteś, to z kolei ja mam dyżur. Najczęściej spotykamy się na szpitalnym korytarzu. Czasem, o ile dopisze nam szczęście, możemy potrzymać się za ręce w windzie. Dla mnie ma ogromne znaczenie to, że kiedy wracam do domu, widzę twoje rzeczy na tej toaletce. Wiem, że tu byłaś albo że jeszcze przyjdziesz. To mi wystarcza.

Przez łzy wzruszenia zauważyła, że się uśmiechnął. Poczuła szybkie bicie jego serca, tak jakby się czegoś obawiało.

– No to co pani na to, doktor Di? – szepnął. – Czy uda nam się wcisnąć ślub w nasze napięte terminarze?

Odpowiedziała mu, płacząc i śmiejąc się.

– Tak, tak, tak, tak! – Podniosła się lekko i położyła na nim, obejmując za szyję i ustami szukając jego ust. Oboje całowali się i śmiali, słysząc, jak sprężyny materaca trzeszczały straszliwie. Łóżko było o wiele za małe. Nigdy nie zdołaliby zasnąć w nim we dwójkę. Za to kochać się można było z powodzeniem.

Kiedyś była piękną kobietą. Czasami, kiedy Mary Allen patrzyła na swoje dłonie, na pomarszczoną skórę i brązowe plamy, świadczące o wieku, zastanawiała się. Czyje to ręce? Na pewno nie moje. Przecież to są dłonie starej kobiety. Tak nie mogą wyglądać dłonie Mary Hatcher. Potem ten stan mijał i Mary znowu śniła. Nie były to marzenia senne przychodzące z prawdziwym snem, raczej jej prawdziwe myśli jakby przesłonięte mgłą, która nie odchodziła, nawet kiedy Mary w pełni się budziła. Takie są skutki morfiny. Była wdzięczna za to, że mogła ją dostawać. Morfina uśmierzała ból i otwierała jakąś tajemną furtkę w jej głowie, wpuszczając przez nią obrazy z życia, które zapamiętała. Z życia, które się już kończyło. Słyszała, że ludzkie istnienie na ziemi porównywano do kręgu, w którym powraca się do początku. Ale jej własne życie nie było tak zorganizowane. Przypominało raczej tkaninę z nieposłusznych nici. Niektóre były zerwane, inne splątane, żadna nie była prosta i prawidłowa. Za to cała tkanina była bardzo kolorowa.

Mary zamknęła oczy i tajemna furtka w jej myślach znowu otworzyła się. Ścieżka nad morzem. Po obu jej stronach wspaniałe słodko pachnące róże. Ciepły i miękki piasek pod stopami, fale od strony zatoki. Dłonie Geoffreya wcierające olejek w jej ciało.

Furtka otworzyła się szerzej i wszedł on. Dokładnie zapamiętała ten obraz. Nie wyglądał jak wtedy na plaży. Był taki, jak po raz pierwszy, w mundurze, z włosami w nieładzie, z uśmiechem na twarzy. Wtedy na ulicy w Bostonie ich oczy spotkały się. Ona niosła siatki z zakupami. Wyglądała jak prawdziwa gospodyni, która śpieszy się do domu, żeby przyrządzić swemu mężowi kolację. Miała na sobie sukienkę o niezbyt ładnym brązowym kolorze. Była wojna i w sklepach nie wszystko można było dostać. Tego dnia nie spięła włosów i wiatr okropnie je potargał. Czuła, że wyglądała niezbyt atrakcyjnie. Ale ten młody mężczyzna uśmiechał się właśnie do niej, patrzył właśnie na nią, kiedy przechodziła obok.