Выбрать главу

– Posprzątałyście?

– Mary wyrwała sobie kroplówkę, na podłodze było trochę krwi i płynów fizjologicznych. – Charlotte otworzyła drzwi sali i obie weszły do środka.

W świetle lampy stojącej przy łóżku Mary Allen leżała nieruchomo, jakby pogrążona była we śnie. Ramiona miała wyciągnięte wzdłuż tułowia, koc równo przykrywał jej pierś. Ona jednak nie spała i to było widać. Powieki miała na wpół otwarte. Mały zwinięty ręczniczek włożono jej pod brodę, żeby nie opadała jej szczęka.

Stwierdzenie zgonu nie zabrało wiele czasu. Abby przyłożyła palce do tętnicy szyjnej. Brak pulsu. Podciągnęła szpitalną koszulę i na chwilę przyłożyła stetoskop do piersi zmarłej. Słuchała przez kilka sekund. Brak oddechu i czynności serca. Zaświeciła latareczką w oczy. Źrenice ustawione centralnie, nieruchome. Potwierdzenie zgonu było jedynie formalnością. Pielęgniarki już wcześniej rozpoznały oczywiste oznaki śmierci; rola Abby polegała jedynie na dokonaniu zapisu w karcie. Był to jeden z obowiązków, których nigdy nie omawiano w trakcie nauki na studiach medycznych. Świeżo upieczeni lekarze poproszeni pierwszy raz o stwierdzenie zgonu zwykle nie wiedzieli, co mają zrobić. Niektórzy wygłaszali jakieś mowy nad zmarłym albo cytowali Biblię. Takie zachowania były przyczyną powstawania wielu anegdot i historyjek z serii o lekarzach.

Śmierć w szpitalu nie jest okazją do przemówień, trzeba tylko podpisać rozmaite dokumenty. Abby wzięła kartę Mary Allen i zakończyła tę część zadania. Napisała: „Brak samoczynnego oddechu i pulsu. Osłuchiwanie nie wykazało akcji serca. Źrenice nieruchome, w pozycji centralnej. Zgon pacjenta stwierdzono o godzinie 03:05”. – Zamknęła kartę i odwróciła się, żeby wyjść.

Brenda Hainey stała w drzwiach.

– Przykro mi, panno Hainey – powiedziała Abby. – Pani ciotka odeszła we śnie.

– O której to się stało?

– Trochę po północy. Jestem pewna, że odeszła spokojnie.

– Czy ktoś był przy niej, kiedy to nastąpiło?

– Pielęgniarki dyżurowały na oddziale.

– Ale tutaj nie było nikogo. To znaczy na tej sali.

Abby zawahała się. Zdecydowała, że mówienie prawdy jest zawsze najlepszym wyjściem.

– Nie. Była sama. Jestem pewna, że to się stało, kiedy spała. Odeszła spokojnie. – Abby odsunęła się od łóżka. – Może pani przy niej zostać przez chwilę, jeżeli pani chce. Poproszę pielęgniarki, żeby dały pani trochę czasu. – Ruszyła w kierunku drzwi.

– Dlaczego nic nie zostało zrobione, żeby ją uratować? Abby odwróciła się i spojrzała na Brendę.

– Nic nie można było zrobić.

– Można przecież przywrócić pracę serca, prawda? Sprawić, żeby znowu zaczęło bić?

– Tylko w pewnych okolicznościach.

– Czy próbowaliście tego?

– Nie.

– Dlaczego nie? Ponieważ była za stara, żeby ją ratować?

– Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Ona była w ostatnim stadium raka.

– Przecież do szpitala przyjęto ją zaledwie dwa tygodnie temu. Tak mi powiedziała.

– Była już wtedy bardzo chora.

– Sądzę, że wy tutaj tylko zaszkodziliście jej.

Abby czuła, że żołądek podjeżdża jej do gardła. Była zmęczona, chciała wrócić do łóżka, a ta kobieta nie dawała jej spokoju. Trzeba było to jakoś znieść. Musiała zachować spokój.

– Nie mogliśmy nic już dla niej zrobić – powtórzyła Abby.

– Dlaczego przynajmniej nie spróbowano pobudzić jej serca elektrowstrząsami?

– Została zapisana jako pacjentka, której nie należy poddawać reanimacji. U takich pacjentów nie stosuje się elektrowstrząsów. Nie podłączyliśmy jej do respiratora na jej własną prośbę. Uszanowaliśmy jej wolę. Pani również powinna to zrobić, panno Hainey. – Po tych słowach Abby szybko wyszła, zanim jeszcze zdążyła powiedzieć coś, czego mogła później żałować.

Mark ciągle jeszcze spał tak, jak go zostawiła. Wgramoliła się na łóżko, ułożyła obok niego, starając się schować w to bezpieczne, ciepłe miejsce u boku najdroższej osoby. Ale nie mogła zapomnieć o Mary Allen, o ręczniku wepchniętym pod opadającą brodę, o powiekach przesłaniających szklistą rogówkę oczu, o jej ciele w pierwszej fazie po śmierci. Uświadomiła sobie, że prawie nic nie wiedziała o życiu Mary Allen i co myślała, kogo kochała. Abby była jej lekarzem, a wszystko, co o niej wiedziała to tylko, w jaki sposób pacjentka zmarła. Zmarła spokojnie w szpitalnym łóżku. Ale niezupełnie tak. Przecież jakiś czas przed śmiercią Mary Allen wyrwała sobie kroplówkę. Pielęgniarki znalazły krew i płyny ustrojowe na podłodze. Czy Mary coś obudziło? Czy była czymś zaniepokojona? Dlaczego wyciągnęła igłę kroplówki? Tego Abby nigdy nie będzie miała możliwości dowiedzieć się.

Mark westchnął i przysunął się bliżej niej. Wzięła jego rękę i przycisnęła do swojego serca. Tak. Mimo tych smutnych spraw w życiu zawodowym uśmiechnęła się. To był początek ich nowego życia. Jej i Marka. Życie Mary Allen dobiegło końca, a ich dopiero się zaczynało. Śmierć każdego pacjenta jest rzeczą smutną, ale szpital to miejsce, gdzie jedno życie się kończy, a inne zaczyna.

Dochodziła dziesiąta rano, kiedy taksówkarz wysadził Brendę Hainey przed jej domem w Chelsea. Jeszcze nie jadła śniadania. Od tamtego telefonu ze szpitala nie zmrużyła nawet oka. Nie czuła jednak ani głodu, ani zmęczenia. Była niezwykle spokojna.

Modliła się przy łóżku swojej ciotki do piątej nad ranem, kiedy to pielęgniarki przyszły zabrać ciało do kostnicy. Wyszła ze szpitala z zamiarem udania się prosto do domu, ale jadąc taksówką, przez cały czas czuła się tak, jakby czegoś nie dokończyła. Miało to związek z duszą ciotki Mary i jej obecną podróżą po wszechświecie. Jeżeli oczywiście w ogóle dokądś leciała. Może po prostu utknęła gdzieś, tak jak winda między piętrami. Brenda nie była pewna, czy dusza ciotki leciała w dół czy w górę i to właśnie ją gnębiło. A sama ciotka Mary nie ułatwiała jej zadania. Nie przyłączyła się do jej modlitw, nie prosiła Boga o przebaczenie, nawet nie spojrzała na Biblię, którą Brenda zostawiła przy jej łóżku. Ciotka Mary była zbyt obojętna – myślała Brenda. W sytuacji ostatecznej człowiek nie jest przecież obojętny.