Выбрать главу

Jakow również był nią w pewien sposób zafascynowany, ale nie tak, żeby był w niej zakochany. On się jej bał. A wszystko przez badanie krwi.

W czwartym dniu podróży, kiedy inni chłopcy albo wymiotowali, albo jęczeli na kojach, Gregor i Nadia chodzili z tacą, na której leżały igły i strzykawki. Poczujesz tylko małe ukłucie – mówili – pobierzemy trochę krwi, żeby potwierdzić, że jesteś zdrowy – podchodzili tak do każdego chłopca, a szklane probówki pobrzękiwały na tacy. Sama Nadia wyglądała kiepsko z widocznymi oznakami morskiej choroby. Krew pobierał Gregor. Najpierw pytał o imię, a potem zakładał na rękę plastikową opaskę z numerem. Następnie mocno zaciskał grubą gumę wokół przedramienia, żeby żyły stały się bardziej widoczne. Niektórzy chłopcy płakali, Nadia wtedy trzymała im ręce i pocieszała, podczas gdy Gregor szybko pobierał krew.

Jakow był jedynym pacjentem, którego Nadia nie mogła uspokoić. Nawet starała się, ale nie potrafiła namówić go, żeby siedział spokojnie. Nie życzył sobie, żeby wkłuwano mu jakąś igłę w ramię i ze złością kopnął Gregora. Wtedy Nadia pokazała, co potrafi. Już nie była miłą kobietą. Jedyną rękę Jakowa przycisnęła do łóżka i żelaznym uściskiem wykręciła mu ramię. Kiedy Gregor pobierał krew, Nadia nie spuszczała wzroku z Jakowa, przemawiając do niego spokojnie, nawet dość słodko. Do wszystkich pozostałych dochodziły tylko słowa pociechy Nadii. Jakow patrzył w jej blade oczy i widział coś zupełnie innego. Kiedy było już po wszystkim, ze złością zerwał swoją plastikową opaskę, a Aleksiej posłusznie nosił swoją. Numer 307. Świadectwo tego, że był zdrowy.

Teraz schowany w kryjówce Jakowa, Aleksiej spytał.

– Myślisz, że ona ma własne dzieci? Jakow wzruszył ramionami.

– Mam nadzieję, że nie – powiedział i podczołgał się do otworu skrzyni. Jeszcze raz spojrzał w górę, na puste teraz schody pnące się w górę jak wąż. Niebieskie drzwi były zamknięte.

Otrzepując ubranie z trocin, wygramolił się z kryjówki.

– Jestem głodny – powiedział.

Tak jak przewidywał kucharz, po szarym, przygnębiającym popołudniu pogoda pogorszyła się jeszcze bardziej. Sztorm nie był bardzo silny, ale wygonił wszystkich pasażerów do ich kabin. Aleksiej nawet nie pomyślał, żeby wyjść ze swej koi. Żadne cuda świata nie mogłyby go przekonać, żeby stamtąd wyszedł. Na zewnątrz było mokro i zimno, pokład kołysał się, a on nie znosił błądzić po mrocznych i wilgotnych kątach, które tak fascynowały Jakowa. Aleksiej najlepiej czuł się w swoim łóżku. Lubił, kiedy ciepły koc otulał mu ramiona, podobało mu się, że gdy będzie miał ochotę, może powiercić się i poczuć na twarzy ciepłe powietrze wydobywające się spod przykrycia, lubił też czuć bliskość i zapach Szu-Szu leżącego obok niego na poduszce.

Przez cały ranek Jakow próbował wyciągnąć Aleksieja z koi, skusić go na kolejną wyprawę w krainę cudów. W końcu zrezygnował i poszedł sam. Wracał raz czy dwa razy, aby sprawdzić, czy Aleksiej przypadkiem nie zmienił zdania, ale ten przespał całe popołudnie i wieczór.

Nocą Jakow przebudził się. Od razu poczuł, że coś jest inaczej. Początkowo nie mógł zorientować się, co to było. Może po prostu tylko sztorm przeszedł? Kołysanie zmniejszyło się znacznie. Potem zdał sobie sprawę, że nie pracowały silniki. Nieustający dotąd rumor przeszedł w przytłumiony zaledwie szmer. Wstał i podszedł do Aleksieja.

– Zbudź się – szepnął i potrząsnął go za ramię.

– Idź sobie.

– Posłuchaj. Przestaliśmy płynąć.

– No i co z tego.

– Idę zobaczyć, co się dzieje. Idziesz ze mną?

– Ja śpię.

– Spałeś przez cały dzień i całą noc. Nie chcesz zobaczyć lądu? Na pewno jesteśmy już blisko. Po co statek miałby się zatrzymywać pośrodku oceanu? – Jakow pochylił się nad Aleksiejem, zachęcając go szeptem. – Chodź! Może zobaczymy Amerykę. Przegapisz to, jeżeli ze mną nie pójdziesz.

Aleksiej westchnął i przez chwilę nie był pewien, co chce robić. Jakow próbował go przekupić.

– Mam jeszcze ziemniaka z kolacji – powiedział. – Dam ci go, jeżeli pójdziesz ze mną na górę. – Aleksiej poprzedniego dnia przegapił i kolację, i obiad. Propozycja Jakowa była dla niego bardzo kusząca. – No dobrze. – Aleksiej usiadł i zaczął sznurować buty. – Gdzie jest ten ziemniak?

– Najpierw pójdziemy na górę.

– Jesteś głupi, Jakow.

Przeszli na palcach obok koi, w których spali inni chłopcy i po schodach wyszli na pokład. Na zewnątrz wiał lekki wiatr. Patrzyli ponad relingiem, starając się dojrzeć światła miasta, ale na horyzoncie nie było nic prócz gwiazd.

– Nic nie widzę – powiedział Aleksiej. – Teraz daj mi tego ziemniaka. Jakow wyciągnął swój skarb z kieszeni. Aleksiej przykucnął i łapczywie zjadł zimnego ziemniaka jak wygłodniały zwierzak.

Jakow spojrzał w kierunku mostka. Widział zielonkawy blask ekranu radaru za oknem i sylwetkę mężczyzny. To był nawigator. Ten to wszystko widzi z tamtej wysokości – pomyślał Jakow. Aleksiej skończył i wstał.

– Wracam do łóżka – powiedział.

– Możemy poszukać jeszcze trochę jedzenia w kuchni.

– Nie chcę znaleźć tam jeszcze jednej myszy. – Aleksiej ruszył w kierunku swojej kabiny. – Poza tym jest mi zimno.

– A mnie nie jest zimno.

– To możesz tu sobie zostać.

Właśnie dochodzili do schodków, kiedy usłyszeli głośny warkot. Nagle na pokładzie rozbłysły światła. Chłopcy zamarli w bezruchu oślepieni lampami.

Jakow schwycił Aleksieja za rękę i pociągnął pod schodki prowadzące na mostek kapitański. Przykucnęli i zdumieni przyglądali się temu, co działo się na pokładzie. Słyszeli jakieś głosy, i widzieli, jak dwaj mężczyźni podeszli w białych fartuchach do jakiejś pokrywy, która ze zgrzytem została podniesiona. Pod nią niebieskie światło tkwiło w kręgu innych lamp jak źrenica oka.