Выбрать главу

Chwycił papier zębami i przedarł na dwie części. To nie wystarczyło. Oddychał ciężko. Był bliski płaczu, ale nie mógł wydobyć z siebie nawet jednej łzy. Podarł kartkę jeszcze raz i jeszcze raz, szarpiąc ją zębami jak drapieżnik ciało ofiary. Strzępki papieru odfrunęły z wiatrem.

W dłoni pozostał mu jeszcze mały skrawek. Było na nim oko. Tuż pod nim zgniecenie w kształcie małej gwiazdki. Wyglądało jak ślad po samotnej łzie.

Wrzucił skrawek do morza i patrzył, jak znika w wodzie.

Rozdział piętnasty

Miała czterdzieści parę lat i szczupłą, wysuszoną twarz. Lata młodzieńczej świeżości były już poza nią, ale Bernard Katzka wcale nie uważał, że przez to kobieta stawała się mniej atrakcyjna. Uroda nie polegała tylko na pięknym wyglądzie, młodej skórze i włosach. Dla niego uroda tkwiła w oczach. Nieraz spotykał wiele fascynujących siedemdziesięciolatek, jak na przykład jego ciotka, Margaret. Od śmierci Annę bardzo się zbliżył do ciotki. Naprawdę cieszył się na cotygodniowe pogawędki z nią przy kawie, co z pewnością było niezrozumiałe dla jego zawodowego partnera. Lundquist wyznawał raczej teorię, która głosiła, że na kobietę, która przekroczyła pewną granicę wieku, nie warto nawet spojrzeć. Takie podejście miało bez wątpienia swoje biologiczne uzasadnienie. Mężczyźni nie powinni marnować swojej energii na kobiety niezdolne już do reprodukcji. Dlatego Lundquist odetchnął z ulgą, kiedy Katzka zgodził się porozmawiać z Brendą Hainey. Lundquist uważał, że kontakty zawodowe z kobietami w średnim i starszym wieku to działka Katzki. Oznaczało to, że Katzka był jedynym detektywem w wydziale zabójstw, który miał wystarczająco dużo cierpliwości i spokoju, żeby wysłuchać tego, co miały do powiedzenia.

Dokładnie tym Katzka zajmował się przez ostatnie piętnaście minut, cierpliwie słuchał dziwacznych zarzutów Brendy Hainey. Trudno było podążyć za jej tokiem myślenia. Kobieta mieszała mistykę z konkretami, jednocześnie opowiadając mu o znakach z nieba i strzykawkach morfiny. Gdyby Brenda należała do przyjemniejszych osób, Katzkę zapewne śmieszyłby zagmatwany tok jej myślenia. Jednak Brenda Hainey nie była osobą przyjemną. W jej niebieskich oczach nie było śladu dobroci i ciepła, bo była zła, a ludzie źli nie przyciągają innych.

– Już powiadomiłam o wszystkim szpital – powiedziała. – Poszłam prosto do ich dyrektora, pana Parra. Obiecał, że dowie się wszystkiego w tej sprawie, ale to było pięć dni temu i od tamtej pory nie słyszałam, żeby coś zrobili w tej sprawie. Dzwonię tam codziennie. W jego biurze ciągle mi mówią, że dyrektor Parr cały czas zajmuje się tą sprawą. Dzisiaj zdecydowałam, że cierpliwość ma swoje granice. No i zadzwoniłam do pana ludzi. Oni też próbowali mnie zbyć, kazali mi rozmawiać z jakimś oficerem żółtodziobem. Nie lubię się rozdrabniać, wierzę w odwoływanie się do najwyższego autorytetu. Robię to zawsze, kiedy się modlę. W tym jednak przypadku, najwyższym autorytetem jest pan.

Katzka powstrzymał się od śmiechu.

– Widziałam pana nazwisko w gazetach – powiedziała Brenda. – To było w związku z jakimś zmarłym lekarzem z Bayside.

– Chodzi pani o doktora Leviego?

– Tak. Pomyślałam, że skoro pan już jest zorientowany w tym, co się tam dzieje, to właśnie do pana powinnam się zwrócić.

Katzka w porę się opanował, żeby nie westchnąć ciężko. Wiedział, że jego rozmówczyni odebrałaby to westchnienie za oznakę tego, czym byłoby w rzeczywistości – znudzeniem.

– Czy mógłbym zobaczyć ten list – poprosił.

Wyciągnęła z torebki złożony papier i podała mu. Na kartce widniała tylko jedna linijka napisana na maszynie: „Pani ciotka nie umarła śmiercią naturalną. Przyjaciel”.

– Czy to było w jakiejś kopercie?

Brenda wyjęła również kopertę, gdzie na maszynie napisano „Brenda Hainey”. Kopertę dostarczono zaklejoną.

– Czy domyśla się pani, kto mógł to wysłać?

– Nie mam pojęcia. Może któraś z pielęgniarek. Ktoś, kto wiedział wystarczająco dużo, żeby mi o tym powiedzieć.

– Mówiła pani, że pani ciotka była w końcowym stadium raka. Mogła umrzeć z przyczyn naturalnych.

– W takim razie po co ktoś miałby mi wysyłać taką wiadomość? Ktoś wiedział, że było inaczej. Ktoś chce, żeby zostało to dokładnie sprawdzone. Ja chcę, żeby zostało to sprawdzone.

– Gdzie obecnie znajduje się ciało pani ciotki?

– W kostnicy o nazwie „Ogród Spokoju”. Szpital dość szybko je tam wysłał, jeżeli chce pan znać moje zdanie.

– Czyja to była decyzja? Pani jest pewnie jej najbliższą krewną.

– Moja ciotka zostawiła instrukcje, zanim zmarła. Tak przynajmniej powiedziano mi w szpitalu.

– Czy rozmawiała pani z lekarzami swojej ciotki? Może oni potrafiliby to wyjaśnić.

– Wolałabym z nimi nie rozmawiać.

– Dlaczego?

– Biorąc pod uwagę obecną sytuację, nie bardzo mogę im ufać.

– Rozumiem. – Teraz Katzka już nie powstrzymywał westchnienia. Wziął długopis i przewrócił stronę swego notatnika. – Może podać mi pani nazwiska wszystkich lekarzy zajmujących się pani krewną?

– Lekarzem prowadzącym był doktor Colin Wettig. Ale tak naprawdę, to wszystkie decyzje podejmowała chyba jedna ze stażystek. Sądzę, że właśnie jej powinien pan przyjrzeć się bliżej.

– Jak się nazywa?

– Doktor DiMatteo.

Katzka spojrzał na Brendę zaskoczony.

– Abigail DiMatteo?

Na chwilę umilkli. Katzka widział wyraz konsternacji na twarzy Brendy. Spytała ostrożnie.

– Pan ją zna?

– Rozmawiałem z nią. Chodziło o zupełnie inną sprawę.

– To chyba nie wpłynie na pana sąd w tym przypadku, prawda?

– W żadnym razie.

– Na pewno? – Spojrzała na niego wyzywającym wzrokiem, który go zdenerwował. A niełatwo go było zirytować. Zastanawiał się więc, co było w tej kobiecie takiego, że działało mu na nerwy. W tej właśnie chwili Lundquist przeszedł obok biurka Katzki i posłał w jego stronę coś, co można byłoby nazwać uśmiechem współczucia. To Lundquist powinien przesłuchiwać tę kobietę. Dla niego byłaby to doskonała lekcja, ćwiczenie cierpliwości, której mu zawsze brakowało.