Выбрать главу

– Trudno uwierzyć, że doktora Leviego już nie ma wśród nas.

– Tak – cicho mruknęła Abby.

– A do tego jeszcze oba te nazwiska pod jednym artykułem. – Kobieta jeszcze raz pokręciła głową.

– Co takiego?

– Doktor Kunstler i Doktor Levi.

– Nie znam doktora Kunstlera.

– Ach, on był u nas, jeszcze zanim pani zaczęła tu pracować. – Bibliotekarka zamknęła rejestr kserokopii i wsunęła go na półkę. – To wydarzyło się jakieś sześć lat temu.

– Co się wydarzyło sześć lat temu?

– To był taki przypadek, jak tego Charlesa Stuarta. Wie pani, tego, który skoczył z mostu Tobin Bridge. Stamtąd właśnie skoczył także doktor Kunstler.

Abby raz jeszcze spojrzała na nagłówek i na nazwiska wydrukowane na samej górze strony.

– Popełnił samobójstwo? Bibliotekarka skinęła głową.

– Tak jak doktor Levi.

Odgłos przesuwanych po stole elementów chińskiej gry mah-jong był dość głośny i utrudniał rozmowę. Vivian zamknęła drzwi kuchenne i wróciła do zlewu, w którym stał durszlak z fasolką szparagową. Odcinała zeschnięte końce, a resztę wrzucała do miski. Abby nie znała nikogo innego, kto odcinałby korzonki fasoli. Tylko cholernie dokładna Chinka mogła zawracać sobie tym głowę, jak mówiła sama Vivian. Chińczycy spędzali całe godziny, przygotowując dania, które potem połykano w przeciągu kilku minut. Zresztą, kto zauważyłby nieodcięte końcówki? Babcia Vivian oraz przyjaciółki babci.

Postaw przed tymi babami talerz z fasolką szparagową, której nie obcięto końców, a wszystkie zaraz zaczną marszczyć te swoje małe noski. Posłuszna wnuczka, utalentowana pani chirurg, która wkrótce już miała rozpocząć własną praktykę, musiała skupić się na niezwykle ważnym zadaniu przygotowania fasoli. Vivian robiła to zręcznie i szybko. Jej drobne dłonie ani na chwilę nie przestawały się poruszać. Ale przez cały czas słuchała uważnie tego, co mówiła Abby.

– Boże – powtarzała Vivian raz po raz. – Boże, jesteś załatwiona. W sąsiednim pokoju hałas towarzyszący grze ustał na chwilę. Zaczynała się nowa runda. Co jakiś czas ich plotki przerywał stukot rzucanego jakiegoś elementu gry przez którąś z uczestniczek.

– Co według ciebie powinnam zrobić? – spytała Abby.

– Wszystko jedno, co zrobisz, DiMatteo, on i tak już cię dorwał.

– Dlatego właśnie chciałam z tobą pomówić. Ciebie też załatwił. Wiesz, do czego jest zdolny.

– Tak. – Vivian westchnęła. – Wiem to aż za dobrze.

– Sądzisz, że powinnam z tym pójść na policję? A może zostawić to tak, jak jest i modlić się, żeby nie zaczęli kopać głębiej?

– A co o tym sądzi Mark?

– On uważa, że powinnam milczeć.

– Zgadzam się z nim. Możesz to nazwać moją wrodzoną nieufnością w stosunku do władzy. Pewnie bardziej ufasz policji niż ja, skoro zastanawiasz się nad oddaniem się w ich ręce z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. – Vivian sięgnęła po ścierkę i wytarła w nią ręce. Spojrzała na Abby. – Naprawdę wierzysz, że twoja pacjentka została zamordowana?

– Jak inaczej można wytłumaczyć taki poziom morfiny?

– Dostawała ją już przez jakiś czas. Być może jej organizm przyzwyczaił się na tyle, że aby uśmierzyć ból, trzeba jej było podawać kosmicznie wysokie dawki. Może po prostu doszło do ich kumulacji.

– Mogłoby tak być tylko w przypadku, gdyby dostała dodatkową dawkę. Przypadkiem lub celowo.

– Tylko po to, żeby ciebie wrobić?

– Nikt nigdy nie sprawdza poziomu morfiny u pacjentów w końcowym stadium raka! Ktoś musiał się upewnić, że to morderstwo nie pozostanie niezauważone. Ktoś, kto wiedział, że to było morderstwo. Wysłał anonim do Brendy Hainey.

– Skąd wiadomo, że był to Wiktor Voss?

– To on chciał, żeby mnie wyrzucono z Bayside.

– Czy tylko on jeden? Abby spojrzała na Vivian.

– Kto jeszcze chciał się mnie pozbyć? – zastanawiała się.

W jadalnym głośny stukot gry mah-jong zwiastował koniec kolejnej rundy. Ten hałas obudził Abby z zamyślenia. Zaczęła chodzić po kuchni między garnkami z ryżem i garnkami z egzotycznie pachnącymi potrawami.

– To jakieś szaleństwo. Nie wierzę, żeby ktokolwiek inny zrobił coś takiego tylko po to, żeby doprowadzić do zwolnienia mnie ze szpitala.

– Jeremiah Parr chce ocalić własną głowę. A Voss pewnie zatruwa go tam swoim własnym oddechem. Sama pomyśl, szpitalna rada napakowana jest bogatymi kolesiami od Vossa. Mogliby wywalić Parra bez trudu. Chyba że on zwolniłby właśnie ciebie. Nie jesteś chyba głupia, ktoś naprawdę zamierza cię dostać.

Abby opadła na krzesło przy kuchennym stole. Głośna gra w sąsiednim pokoju przyprawiała ją o ból głowy. Podobnie jak gadatliwość starszych pań. Ten dom był pełen hałasu, goście rozmawiali między sobą niemal krzycząc, przyjacielskie pogawędki brzmiały jak wrzaskliwe kłótnie. Jak Vivian mogła znieść to, że mieszkała z nią babcia? Abby miała wrażenie, że za chwilę zwariuje od całej tej wrzawy.

– Wszystkie nitki i tak prowadzą do osoby Wiktora Vossa – stwierdziła. – Tak czy inaczej, on zamierza dopiąć swego i zemścić się na mnie.

– Dlaczego więc zrezygnował z tych pozwów? Ten element nie ma według mnie najmniejszego sensu. Facet najpierw wysyła przeciwko tobie całą armię, a potem nagle ją wstrzymuje.

– Będą za to pozwy z oskarżeniem o morderstwo. Co za wspaniały obrót sprawy, nieprawdaż?

– Ale czy zdajesz sobie sprawę, że to nie ma sensu? Voss prawdopodobnie sporo zapłacił, żeby doprowadzić do złożenia tych pozwów. Przecież nie mógł ot tak po prostu z nich zrezygnować. To niemożliwe, chyba że pojawiły się jakieś kłopoty. Na przykład twój pozew. Czy planowałaś coś w tym rodzaju?

– Rozmawiałam o tym z moją prawniczką, ale odradziła mi.

– Dlaczego więc Voss zrezygnował z pozwów?

Abby również uważała, że nie miało to najmniejszego sensu.

Jadąc z domu Vivian w Melrose do siebie, zastanawiała się nad tym. Było późne popołudnie i ruch na drodze Route był dość duży, tak jak zwykle. Pomimo mżawki uchyliła okno. Ciągle jeszcze nie mogła pozbyć się koszmarnego zapachu w swoim samochodzie. Wydawało jej się, że zostanie tu już zawsze. Czy zawsze miał jej przypominać Wiktora Vossa?