Выбрать главу

Mark prowadził samochód przy gęstniejącej mgle i przelotnym deszczu. Odgłos pracujących wycieraczek zastępował rozmowę. Abby przypomniała sobie, jak Mark powiedział: „Właśnie w takich momentach ludzie tracą nadzieję. Kiedy nie widzą już swojej przyszłości”.

Przecież ja właśnie zbliżam się do tego punktu. Nie widzę już nic przed sobą. Nie wiem, co się stanie ze mną. Z nami – myślała, wpatrując się w mgłę.

– Chcę ci coś pokazać, Abby. Chcę wiedzieć, co o tym sądzisz. Może pomyślisz, że jestem szalony. A może też zapalisz się do tego pomysłu.

– Jakiego pomysłu?

– Chodzi o coś, o czym od dawna marzyłem. Od bardzo dawna. Jechali na północ, minęli granice Bostonu, potem Revere, Lynn i Swampscott. Na przystani Marblehead Marina Mark zaparkował samochód.

– To już tutaj. Przy samym końcu molo – powiedział. To był jacht.

Abby stała drżąc z zimna i patrząc, jak Mark chodził to w jedną, to w drugą stronę wzdłuż zacumowanej przy pomoście łodzi. Mówił z ożywieniem, gestykulował z entuzjazmem, jakiego Abby nie zauważyła u niego wcześniej przez cały wieczór.

– Jest piękna, prawda? Była rejsowym jachtem morskim. Szesnaście metrów długości, pełne wyposażenie, wszystko, czego tylko moglibyśmy potrzebować. Nowiuteńkie żagle, nowe przyrządy do nawigacji. Do diabła, ta łódź jest prawie nie używana. Może nas zabrać, dokąd tylko będziemy chcieli popłynąć. Na Karaiby. Pacyfik. Stoisz przed wolnością, Abby! – Uniósł rękę, niby salutując łodzi. – Absolutną wolnością!

Pokręciła głową.

– Nie rozumiem.

– To doskonałe rozwiązanie! Pieprzyć to cholerne miasto. Pieprzyć szpital. Kupimy tę łódź. Potem możemy się stąd ulotnić.

– Dokąd?

– Dokądkolwiek.

– Ja nie chcę płynąć dokądkolwiek.

– Nie ma żadnego powodu, dla którego mielibyśmy tu zostać. Teraz już nie.

– Ależ tak. Dla mnie jest powód. Nie mogę tak po prostu spakować się i wyjechać! Zostały mi jeszcze trzy lata, Mark. Muszę skończyć staż teraz, albo nigdy nie zostanę chirurgiem.

– Ja nim jestem, Abby. Jestem tym, czym ty chcesz zostać. Albo tym, czym ci się wydaje, że chcesz być. Mówię ci, nie warto.

– Tak ciężko na to pracowałam. Nie zamierzam teraz zrezygnować.

– A co ze mną?

Spojrzała na niego. Po raz pierwszy doszło do niej, że to właśnie o niego chodziło. Ten jacht i ucieczka w poszukiwaniu wolności. Mężczyzna, który wkrótce miał się ożenić, nagle poczuł potrzebę ucieczki z domu. Była to metafora, której on prawdopodobnie nawet nie dostrzegał.

– Chcę tego, Abby – powiedział. Podszedł do niej. Jego oczy błyszczały gorączkowo. – Już złożyłem ofertę w sprawie tej łodzi. Dlatego właśnie tak późno wróciłem do domu. Spotkałem się z agentem.

– Złożyłeś ofertę, nic mi o tym nie mówiąc? Nawet nie zadzwoniłeś?

– Wiem, że to brzmi jak szaleństwo.

– Jak możemy sobie na to pozwolić? Ja siedzę po uszy w długach! Całe lata zabierze mi spłacanie pożyczek. A ty chcesz teraz kupić łódź?

– Możemy postarać się o hipotekę. To będzie jak kupienie drugiego domu.

– To nie jest dom.

– Ale jest to inwestycja.

– Ja nie zainwestowałabym w coś takiego.

– Dlatego też nie mówimy o twoich pieniądzach. Cofnęła się o krok i spojrzała na niego.

– Masz rację – powiedziała cicho. – Tu nie chodzi o moje pieniądze.

– Abby – jęknął Mark. – O Boże, Abby.

Znowu zaczęło padać. Czuła na twarzy zimne krople deszczu. Podeszła do samochodu i wsiadła do środka. Mark również wrócił. Przez jakiś czas nie odzywali się. Słychać było jedynie deszcz bębniący w dach wozu. W końcu Mark powiedział cicho.

– Wycofam ofertę.

– Nie o to mi chodzi.

– Więc o co?

– Sądziłam, że więcej rzeczy będzie nas łączyło. Nie chodzi mi o pieniądze. Nie dbam o nie. Boli mnie tylko to, że mówisz o nich moje pieniądze. Czy tak właśnie ma być? Twoje czy moje? Może powinniśmy od razu wezwać prawników i sporządzić intercyzę, z góry podzielić meble i dzieci?

– Nie rozumiem – powiedział. W jego głosie Abby usłyszała jakąś dziwną nutę rozpaczy. Uruchomił silnik. Połowę drogi do domu przejechali w milczeniu.

Potem Abby powiedziała:

– Może powinniśmy się zastanowić jeszcze raz nad naszymi zaręczynami. Może ślub ze mną nie jest tym, czego naprawdę chcesz, Mark.

– A czy ty tego chcesz? Popatrzyła przez okno i westchnęła.

– Nie wiem. Już nie wiem.

To była prawda. Już nie wiedziała.

„Tragedia zabiera trzyosobową rodzinę Podczas gdy doktor Alan Hennessy i jego rodzina spokojnie spali w nocy, zabójca pełzał w górę po piwnicznych schodach. Śmiertelny tlenek gazu ulatniający się z wadliwej instalacji był przyczyną śmierci trzydziestoczteroletniego Hennessy’ego, jego trzydziestotrzyletniej żony Gail i sześciomiesięcznej córeczki Lindy. Przyjaciele zaproszeni przez Hennessych na kolację, znaleźli ich ciała późnym popołudniem…”

Abby włożyła kolejny mikrofilm i na ekranie pojawiły się zdjęcia Hennessy’ego i jego żony. Lekarz miał nieco pucołowatą, poważną twarz, kobieta uśmiechała się lekko. Nie było zdjęcia dziecka. Być może pismo Globe uznało, że wszystkie sześciomiesięczne dzieci wyglądają jednakowo.

Abby wzięła mikrofilm z datą o trzy i pół roku wcześniejszą. Artykuł, którego szukała znajdował się na pierwszej stronie.

„Ciało zaginionego lekarza odnalezione w Zatoce.

Ciało, które odnaleziono we wtorek na wodach Zatoki Bostońskiej zostało dziś zidentyfikowane. Jest to Doktor Lawrence Kunstler, kardiochirurg z miejscowego szpitala. Samochód doktora Kunstlera został odnaleziony w zeszłym tygodniu w pobliżu zjazdu z mostu Tobin Bridge. Policja podejrzewa, że było to samobójstwo. Nie ma jednak żadnych świadków zdarzenia, śledztwo trwa…”

Abby przesunęła fotografię Kunstlera na środek ekranu. Zdjęcie było nieco upozowane: biały fartuch, stetoskop i wzrok skierowany prosto w obiektyw aparatu. Oczy patrzyły teraz również prosto na nią.

Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego zdecydowałeś się skoczyć? – zastanawiała się. Nie mogła powstrzymać kolejnej myśli: Czy rzeczywiście ty sam się na to zdecydowałeś?