Выбрать главу

– Witaj ślicznotko – Abby odwróciła się i zobaczyła, że niebieskooki brunet, doktor Mark Hodell, uśmiecha się do niej. Ten uśmiech był przeznaczony tylko dla niej. Abby tęskniła za tym uśmiechem przez cały dzień. Zwykle Abby i Mark znajdowali chwilę na wspólny lunch czy chociaż na wymianę kilku słów. Tego dnia jednak nie spotkali się przez cały dzień i teraz na widok ukochanego mężczyzny Abby poczuła, jak ogarnia ją radość. Schylił się, żeby ją pocałować. Potem cofnął i przyjrzał się jej rozczochranym włosom i wymiętemu fartuchowi.

– Musiałaś mieć ciężką noc – powiedział ze współczuciem. – Spałaś trochę?

– Może z pół godziny.

– Doszły mnie pogłoski, że dzisiaj rano wyszłaś zwycięsko ze starcia z generałem.

Wzruszyła ramionami.

– Powiedzmy, że nie udało mu się całkiem mnie pogrążyć.

– To już sukces.

Uśmiechnęła się. Potem raz jeszcze spojrzała w kierunku łóżka numer 11 i uśmiech zniknął z jej twarzy. Karen Terrio niemal ginęła wśród całego sprzętu otaczającego jej łóżko. Respirator, kroplówki, rurki odprowadzające i monitory przedstawiające wykresy pracy serca, ciśnienia krwi i ciśnienia wewnątrzczaszkowego. Instrumenty do mierzenia każdej funkcji życiowej. Po co więc w nowej erze techniki szukać pulsu czy kłaść dłonie na piersi chorego? Po co w ogóle są lekarze, skoro maszyny wykonują całą skomplikowaną pracę.

– Przyjęłam ją zeszłej nocy – powiedziała Abby. – Ma trzydzieści cztery lata, męża i dwójkę dzieci. Dziewczynki bliźniaczki. Były tutaj. Widziałam je niedawno. To było dziwne, Mark. Zauważyłam, że bały się dotknąć matki. Stały tak i patrzyły, tylko patrzyły, ale nie chciały jej dotknąć. W myślach mówiłam do nich: musicie, musicie zrobić to teraz, bo to może być ostatni raz. Ostatnia szansa, jaką jeszcze macie. Ale one jej nie dotknęły. I myślę, że kiedyś będą żałowały. – Potrząsnęła głową. Nerwowo przesunęła ręką po oczach. – Słyszałam, że wypadek spowodował pijany facet, który jechał pod prąd. Wiesz, co mnie wkurza, Mark? Naprawdę mnie to wkurza. On będzie żył. Właśnie teraz siedzi na górze na oddziale ortopedycznym, jęcząc z powodu kilku połamanych kości. – Abby wzięła głęboki oddech i wydawało się, że cały jej gniew uleciał razem z westchnieniem. – Jezu, jestem tu po to, żeby ratować ludzkie życie, a chciałabym, żeby z tego gościa została mokra plama na autostradzie. – Odwróciła się od łóżka. – Chyba już czas, żebym poszła do domu. Mark pogłaskał ją po ramionach.

– Chodź – powiedział – odprowadzę cię do wyjścia.

Opuścili oddział intensywnej terapii i wsiedli do windy. Kiedy drzwi zasunęły się, Abby wtuliła się w fartuch Marka. Od razu otoczył ją ciepłymi, silnymi ramionami. Tu zawsze czuła się bezpiecznie. Zawsze. Jeszcze rok temu nawet o tym nie marzyła. Ona była stażystką, a Mark Hodell – specjalistą-chirurgiem w zakresie klatki piersiowej – i to nie byle jakim, bo czołowym chirurgiem zespołu transplantacyjnego szpitala Bayside. Spotkali się na sali operacyjnej przy nagłym przypadku. Pacjent, dziesięcioletni chłopiec, został przywieziony na sygnale. Z jego klatki piersiowej sterczała strzała – rezultat kłótni z bratem oraz fatalnego doboru prezentów urodzinowych. Mark już umył ręce i był ubrany, kiedy Abby weszła na salę operacyjną. To był pierwszy tydzień jej stażu. Była zdenerwowana i onieśmielona na samą myśl o tym, iż będzie asystowała słynnemu doktorowi Hodellowi. Podeszła do stołu. Z obawą spojrzała na mężczyznę stojącego naprzeciwko niej. Nad maską chirurgiczną zauważyła wysokie czoło i piękne niebieskie oczy przyglądające się jej badawczo.

Operowali razem. Chłopiec przeżył. Miesiąc później Mark zaprosił Abby na randkę. Odmówiła mu dwukrotnie. Nie dlatego, że nie miała ochoty. Po prostu wydawało jej się, że nie powinna zgadzać się od razu.

Minął kolejny miesiąc. On znowu poprosił ją o spotkanie. Tym razem Abby przyjęła zaproszenie. Potem Abby wprowadziła się do domu Marka w Cambridge. Na początku nie było jej łatwo. Musiała nauczyć się żyć z czterdziestojednoletnim mężczyzną, który nigdy dotąd nie dzielił życia ani mieszkania z kobietą. Teraz jednak, czując jak Mark ją obejmuje i podtrzymuje na duchu, nie potrafiła już sobie wyobrazić życia bez niego. Wiedziała, że nie umiałaby pokochać nikogo innego.

– Biedactwo – wyszeptał Mark. Poczuła we włosach jego ciepły oddech. – To okrutne, prawda?

– Chyba nie jestem stworzona do takiej pracy. Co ja, do cholery, tutaj robię?

– To, o czym zawsze marzyłaś. Tak mi kiedyś mówiłaś.

– Już nawet nie pamiętam, czego dokładnie dotyczyły tamte marzenia. Zaczynam o nich zapominać.

– Czy nie było w nich czegoś o ratowaniu życia?

– Prawda. No i teraz właśnie życzę śmierci temu pijakowi, który spowodował wypadek. – Potrząsnęła głową zdumiona własnymi myślami.

– Abby, przechodzisz teraz przez najtrudniejszy etap. Jeszcze tylko dwa dni na oddziale pourazowym. Musisz wytrzymać jeszcze tylko dwa dni.

– Wielka mi rzecz. Potem zaczyna się chirurgia klatki piersiowej.

– W porównaniu z pourazowym to pestka. Pourazowy zawsze wykańcza psychicznie. Przetrzymasz to, tak jak inni.

Jeszcze głębiej wtuliła się w jego ramiona.

– Gdybym przerzuciła się na psychiatrię, czy straciłabym cały twój szacunek?

– Cały. Co do tego nie ma wątpliwości.

– Jesteś wstrętny.

Śmiejąc się pocałowała go w czubek głowy.

– Wiele osób tak myśli, ale tylko tobie wolno powiedzieć to głośno. Na parterze wysiedli z windy i wyszli ze szpitala. Boston już prawie tydzień kąpał się w fali wrześniowego słońca. Kiedy szli przez parking, Abby czuła, jak opuszczają ją resztki energii. Ledwie powłóczyła nogami po płytach chodnika. Właśnie tak z nami jest – pomyślała – trzeba przejść przez ogień, żeby zostać chirurgiem. Całe dnie umysłowego i emocjonalnego wyczerpania, godziny mozolnych siłowań ze świadomością, że pcha się naprzód fragmenty życia, które nieodwracalnie zostają za nami. Wiedziała, że to było bezwzględnie konieczne. Mark przeszedł przez to wszystko, więc dlaczego ona miała nie wytrzymać. Przytulił ją i pocałował jeszcze raz.