Выбрать главу

Dłoń Niny, którą ciągle trzymała na swojej piersi, zacisnęła się w pięść.

– Skąd więc pochodzi to serce?

– Nie wiem. Może pani się domyśla? – i dodała: – Pani mąż na pewno to wie.

– Skąd?

– On je kupił.

– Ludzie nie mogą tak po prostu kupować sobie serc.

– Jeżeli mają wystarczająco dużo pieniędzy, mogą kupić wszystko. Nina nie odezwała się. Jej milczenie oznaczało, że zgadza się z tym, co powiedziała Abby. Za odpowiednie pieniądze można kupić wszystko.

Limuzyna skręciła w Embankment Road. Jechali teraz na zachód wzdłuż rzeki Charles. Jej powierzchnia była szara i zmącona przez padający deszcz.

Nina zapytała.

– Jak się pani o tym dowiedziała?

– Ostatnio mam sporo wolnego czasu. To zadziwiające, ile można zrobić, kiedy nagle zostaje się zwolnionym z pracy. W przeciągu kilku zaledwie dni dowiedziałam się bardzo wielu rzeczy. Nie tylko o pani sercu, ale też o innych transplantacjach.

A im więcej wiem, pani Voss, tym bardziej się boję.

– Dlaczego zwróciła się pani z tym akurat do mnie? Dlaczego nie do władz?

– Nie słyszała pani o niczym? Od niedawna mam nowy pseudonim. Nazywają mnie doktor Cykuta. Mówią, że z litości zabijam pacjentów. Oczywiście nie jest to prawdą, ale ludzie zawsze są gotowi uwierzyć w najgorsze. – Abby spojrzała na rzekę. – Nie mam już pracy. Straciłam ludzki szacunek. I nie mam dowodów, żeby się bronić.

– W takim razie co pani ma? Abby popatrzyła na Ninę.

– Znam prawdę.

Limuzyna z pluskiem przejechała przez kałużę. Rozpryskana woda zabębniła o podwozie samochodu. Oddalali się teraz od rzeki.

– O dziesiątej wieczorem tej nocy, kiedy miała pani mieć operację, Bayside zawiadomiono, że znalazł się dawca w Burlington, Vermont. Trzy godziny później na naszą salę operacyjną dostarczono serce. Operacja pobrania została rzekomo przeprowadzona w szpitalu Wilcox Memorial przez chirurga, Tima Nichollsa. Zakończono pani transplantację, która w niczym nie różniłaby się od innych przeszczepów przeprowadzanych w Bayside, gdyby nie jedno. Nikt nie wie, skąd pochodzi serce dawcy.

– Mówiła pani, że z Burlington.

– Mówiłam, że rzekomo tam je pobrano. Niestety, doktor Nicholls zniknął. Może się ukrywa. Może nie żyje. W Wilcox Memorial twierdzą natomiast, że tego wieczoru nie było u nich żadnej tego typu operacji.

Nina milczała. Jeszcze głębiej schowała się w swój wełniany płaszcz.

– Pani nie była pierwsza – powiedziała Abby. Blada twarz miała wyraz odrętwienia.

– Byli inni?

– Co najmniej czworo. Widziałam karty pacjentów z ostatnich dwóch lat. Zawsze przeprowadzano to w ten sam sposób. Do Bayside dzwonił ktoś z Burlington z wiadomością, że znalazł się dawca. Serce dostarczano na salę operacyjną w Bayside trochę po północy. Przeprowadzano transplantację i wszystko przebiegało rutynowo. Coś się jednak nie zgadza. Mówimy przecież o czterech sercach, czworo ludzi musiało umrzeć. Moja przyjaciółka i ja sprawdziłyśmy rejestr zgonów z określonych dni w Burlington. Żaden z dawców tam nie figuruje.

– Skąd więc brały się te wszystkie serca?

Abby milczała przez chwilę, patrząc prosto w oczy Niny Voss, w których widziała jeszcze rozpaczliwe niedowierzanie.

– Nie wiem – powiedziała w końcu.

Limuzyna skręciła na północ i znowu jechała wzdłuż Charles River. Wracali ku Beacon Hill.

– Nie mam dowodów – stwierdziła Abby. – Nie mogę połączyć się z Bankiem Organów w Nowej Anglii ani z nikim innym. Wszyscy wiedzą, że w mojej sprawie prowadzone jest śledztwo. Uważają mnie za wariatkę. Dlatego właśnie musiałam spotkać się z panią. Tej nocy, kiedy rozmawiałyśmy na oddziale intensywnej terapii, pomyślałam sobie: Chciałabym mieć taką przyjaciółkę, jak ta kobieta. Potrzebuję pani pomocy, pani Voss.

Przez dłuższą chwilę Nina nie odzywała się, patrzyła tylko prosto przed siebie. Potem nagle podjęła decyzję. Odetchnęła głęboko i powiedziała.

– Musi pani teraz wysiąść. Czy tutaj na rogu będzie w porządku?

– Pani Voss, pani mąż kupił serce. Skoro jemu się udało, mogą to również robić inni. Nie wiemy, kim są dawcy! Nie wiemy, skąd się biorą!

– Tutaj – powiedziała Nina do kierowcy. Limuzyna zatrzymała się.

– Proszę wysiąść – powiedziała Nina.

Abby nie ruszyła się. Siedziała przez chwilę bez słowa. Krople deszczu wystukiwały monotonny rytm o dach samochodu.

– Proszę – szepnęła Nina.

– Sądziłam, że pani mogę zaufać. Myślałam… – Abby powoli pokiwała głową. – Do widzenia, pani Voss.

Poczuła dłoń na swoim ramieniu. Obejrzała się i spojrzała w oczy kobiety.

– Ja kocham mego męża – powiedziała Nina. – A on kocha mnie.

– Czy to ma być usprawiedliwienie?

Nina nie odpowiedziała. Abby wysiadła z samochodu i zatrzasnęła drzwi. Limuzyna odjechała. Nigdy już jej nie zobaczę, pomyślała Abby, patrząc, jak Nina Voss odjeżdża w mrok.

Potem kuląc ramiona, odwróciła się i zaczęła brnąć przez deszcz.

– Jedziemy teraz do domu, pani Voss? – Głos szofera wyrwał Ninę z zadumy.

– Tak – powiedziała. – Zawieź mnie do domu.

Mocniej otuliła się swoim wełnianym szalem i patrzyła na spływające po szybie strugi deszczu. Zastanawiała się, co powie Wiktorowi. Czego nie może i nie powinna mówić? Co się stanie z naszą miłością? – myślała. Pozostały same sekrety i tajemnice. A on nie chce wyjawić mi tych najgorszych.

Pochyliła głowę i zaczęła płakać nad Wiktorem, nad tym, co zostało z ich małżeństwa. Płakała również nad sobą, ponieważ wiedziała, co musi zrobić i obawiała się tego.

Deszcz jak łzy ściekał strumieniami po szybie. Limuzyna wiozła ją do domu. Do Wiktora.

Rozdział dziewiętnasty

Trzeba było wyprać Szu-Szu. Starsi chłopcy już od dawna się tego domagali. Zagrozili nawet, że wrzucą Szu-Szu do morza, jeżeli Aleksiej porządnie go nie wyczyści. Strasznie śmierdzi – mówili – pewnie zawsze wycierasz w niego nos. Aleksiej wcale nie uważał, że Szu-Szu śmierdział. Jemu podobał się zapach wypchanego psa. Nigdy nie był kąpany i jego zapach przywoływał różne wspomnienia. Sos, który Aleksiej rozlał na ogon, przypominał mu o wczorajszej kolacji, kiedy to Nadia dała im podwójne porcje wszystkiego i uśmiechnęła się do niego. Zapach papierosów przypominał natomiast wujka Misze, gburowatego, ale kochanego. Kwaśna woń buraków to była ostatnia Wielkanoc, kiedy wszyscy byli radośni i jedli gotowane jajka, a on niechcący wylał barszcz na głowę Szu-Szu. A kiedy zamykał oczy i wdychał głęboko powietrze, udawało mu się czasem odróżnić jeszcze inny zapach, słabszy, ale ciągle jeszcze obecny po tych wszystkich latach. Nie był to żaden wyraźny zapach, ale rozpoznawał go przeważnie dzięki uczuciom, jakie go ogarniały w tym momencie. To był zapach prawdziwego dzieciństwa, zapach czasów, kiedy ktoś go rozpieszczał, śpiewał mu i kochał go. Na to wspomnienie serce zaczynało mu szybciej bić.