– Zadrapania?! Dobre sobie!
– Nie ma się czym przejmować. Pewnie nie będę sobie radził z widłami, ale z powodzeniem mogę prowadzić samolot. I właśnie to będę robił.
– Dobrze, synu, dobrze. Niedługo pojedziesz z nami do domu. Wszyscy tu przyjechaliśmy. Agnes, niańka, piastunka, twoje dzieci.
Billie zauważyła, że słowo „dzieci” z trudem przeszło teściowi przez gardło.
– Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu zobaczę dziewczynki. Niektóre zdjęcia były fantastyczne. Thad ma dwa w swoim samolocie. Właściwie mają je wszyscy. Rozdawałem je przyjaciołom. Tylko ja jestem żonaty. Podzieliłem się wami. Chyba nie masz nic przeciwko temu, Billie?
– Skądże. To bardzo piękny gest. Seth się żachnął.
Kłopoty. Coś jest nie tak między Billie a ojcem. Moss znał staruszka na tyle, by wyczuwać problemy, a tym razem wszystko wskazywało na duże problemy. Postanowił jednak nie zwracać na to uwagi. Ojciec i Billie sobie poradzą. Na świecie dzieje się zbyt wiele, by się przejmować domowymi nieporozumieniami. Przecież właśnie dlatego zamieszkała z nimi Agnes, aby łagodzić wszelkie konflikty. A gdzie się teraz, do cholery, podziewa?
– Co u twojej mamy, Billie?
– Och, wszystko w porządku. Uznała, że Seth i ja chcemy być z tobą sami. Wpadnie jutro lub pojutrze. Och, Moss, pomyśl, niedługo zobaczysz dziewczynki! Bardzo urosły. Maggie już mówi.
I znowu pogardliwe prychnięcie Setha, który właśnie wydobył z kieszeni kawałek tytoniu. Aha, pomyślał Moss, mamy bardzo duże kłopoty. Seth żuł tytoń tylko w sytuacjach ekstremalnych, gdy tracił kontrolę nad przebiegiem wydarzeń. Trudno, nie będzie się tym martwił.
– Przecież nawet nie wiedzą, kim jestem – burknął.
– Ależ kochany, oczywiście, że wiedzą! Codziennie opowiadałam im o tobie i pokazywałam zdjęcia, i czytałam w kółko listy. Maggie wie doskonale. Nawet o ciebie pytała, wyobrażasz sobie? Nie bardzo rozumie, czym się różni samolot od ptaka. Pomyślałam, że sam jej to wytłumaczysz.
– Czy macie jakieś wiadomości od Amelii?
– Tak, dostałam od niej list tuż przed wyjazdem. Przyniosłam go, żebyś mógł sobie przeczytać.
– Amelia jest w porządku, prawda, tato? Czasami tylko trochę przesadza. – Chciał wciągnąć ojca do rozmowy. Fakt, że w tej chwili zniknął uśmiech z twarzy Billie, nie uszedł jego uwagi. A więc poszło o Amelię. Powinien był się tego domyślić. Ojciec zachowywał się jak koń z bolcem pod siodłem.
– A więc, tato, co nowego na ranchu? Klacze się oźrebiły? Ile sztuk bydła wyekspediowałeś w świat w tym miesiącu?
Seth poruszał ustami, przesuwał prymkę tytoniu w drugi policzek. Miał minę, jakby chciał splunąć, ale nie wiedział gdzie. Mówiąc ledwo otwierał usta:
– W zeszłym miesiącu przydałbyś mi się, chłopcze. Dawno nie miałem tyle roboty. Armia żąda coraz większych dostaw. Przybyło nam sześć źrebaków w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Nessie choruje. Szkoda, przejechałem na starowince setki mil. Weterynarz wmawia mi, że powinienem ją uśpić, że tak będzie dla niej lepiej. Nie ma mowy. Nessie umrze ze starości, jak ludzie.
Billie zdumiała łagodność w jego głosie, gdy mówił o koniu. Ani razu nie słyszała, by z taką czułością wspominał żonę. I wątpiła, by zdarzyło się to chociaż raz za życia Jessiki. Odwróciła głowę. Więc to tak, ocenił Moss, Amelia to punkt zapalny, ale chodzi o coś więcej, dużo więcej.
– Chyba jesteś zmęczony, synu. Pójdziemy już. Wrócimy jutro. Nie powinieneś się przemęczać. Zdrzemnij się i wracaj szybko do zdrowia. Chodźmy, dziewczyno. Niech śpi.
Billie podniosła głowę:
– Wiesz, Seth, ja zostanę. Jeśli Moss chce spać, poczytam sobie. Mam książkę. – Nie patrzyła mu w oczy, pozornie zajęta szukaniem powieści, którą zabrała w ostatniej chwili.
Łypnął na nią groźnie i przesunął tytoń w drugi policzek.
– Jak wrócisz do domu? Znasz adres?
– No pewnie. Numer telefonu też. Idź już. Trafię z powrotem. Na brak taksówek nie można tu narzekać.
– A co z dziewczynkami?
– A co miałoby być? – odpowiedziała pytaniem. – Sam zadbałeś o wszystko. Nie wiem, co mogłabym dla nich zrobić, czego nie zrobiła już niania czy piastunka. W razie czego pomoże moja mama. I Seth, nie czekajcie na mnie z kolacją. Przekąszę coś w bufecie na dole albo podwędzę co nieco z tacy Mossa.
Seth gotował się ze złości:
– Kolacja? Przecież to dopiero za kilka godzin! Do której chcesz tu siedzieć?
Ku zachwytowi Mossa, Billie roześmiała się perliście:
– Dopóki pielęgniarka albo mąż mnie nie wyrzucą. Nie martw się o mnie.
– Wcale się nie martwię. To najgłupsza rzecz pod słońcem! Marnować cenną benzynę, kiedy mogłabyś jechać ze mną! Głupota!
Billie skwitowała jego słowa uśmiechem. Usiadła na krześle, jedynym, które stało obok łóżka.
– Chyba się zdrzemnę – mruknął Moss, udając zmęczenie. Już po chwili wyglądał, jakby smacznie spał.
– Kobiety! – żachnął się Seth. Przestępował z nogi na nogę. Kiedy zobaczył, że syn zasnął, odwrócił się i wyszedł bez słowa.
Moss uniósł jedną powiekę i uśmiechnął się do Billie. Zachichotała.
– Staruszek poszedł? – Kiedy twierdząco skinęła głową, zaproponował: – proszę bliżej, pani Coleman. Oczekuję prawdziwego powitania.
Nie trzeba było jej powtarzać tego dwa razy. W jednej chwili znalazła się na łóżku, obejmowała go i całowała, wynagradzała sobie i jemu miesiące rozstania. Wichrzyła palcami jego grube, ciemne włosy, jej piersi nabrzmiewały od pieszczot. Moss wrócił do niej. Wystarczy, by zrozumiał, jak bardzo go potrzebuje, by raz jeden przytulił córeczki, a wojna, piekło czy niebo nie rozdzielą ich. Teraz, kiedy go zdobyła, nie pozwoli mu odejść.
Rodzina czekała na werandzie: ojciec, Agnes, Billie i dwie małe dziewczynki. Moss wysiadł z karetki, opierając się na ramieniu sanitariusza.
Choć patrzył na nich wszystkich, jego uwaga skupiała się na Maggie i Susan. Wzruszenie ściskało mu gardło, gdy pokonywał tuzin stopni wiodących na werandę.
– Witajcie! Jestem w domu! – zawołał energicznie.
Billie obserwowała, jak na twarzy męża uczucia zmieniają się jak w kalejdoskopie. Uznała, że miesiące cierpienia i bolesne porody były tego warte. Miłość w oczach Mossa poruszyła ją do głębi. Ukucnęła i szepnęła coś do Maggie. Dziewczynka z wahaniem puściła jej spódnicę i dała krok do przodu. Pochyliła główkę, obserwowała ojca spod niewiarygodnie długich rzęs. Billie wstrzymała oddech.
– Cześć, tatusiu.
Moss wpatrywał się w córkę. Poczuł pieczenie pod powiekami. Już-już wyciągał ramiona do Maggie, kiedy Seth wepchnął się pomiędzy nich. Poklepał syna po plecach i zaciągnął do domu.
Nastrój prysł jak bańka mydlana. Billie chciało się płakać. Mocniej przytuliła Susan do siebie. Agnes patrzyła w inną stronę. Moss odwrócił się i spoglądał na Maggie. Ssała palec. Dziwne uczucie w jego oczach zniknęło. Miał świadomość, że utracił coś bardzo ważnego, i dlatego nie chciał tracić dziewczynki z oczu.
– Czekaliśmy na ciebie z lunchem – oznajmiła radośnie Agnes. – Mamy dzisiaj wołowinę z pieczarkami. Jeśli dobrze pamiętam, to jedno z twoich ulubionych dań. I specjalnie dla ciebie kucharz upiekł tort cytrynowy.
– To świetnie. Czy mógłbym prosić o zimne piwo? Prawie zapomniałem, jak smakuje.
– Zaraz przyniosę – zaoferowała się Billie. – Potrzymaj Susan, dobrze? Nie wierci się, więc chyba nie urazi twojego ramienia.
– On nie chce trzymać płaczącego dziecka.
– Owszem, chcę, tato. Chcę potrzymać obie córeczki. Chodź, Maggie, usiądź koło mnie. Poczekaj, Billie, usiądę wygodniej i wezmę od ciebie Susan.