Pokręciła głową.
– Potrzebujesz? Nie wierzę ci. Dziś odeszło nasze dziecko, a ty nie pocieszyłeś mnie ani słowem. Jesteś daleki. Sama leżałam tyle godzin.
– Były powody, Catherine. Wszystko ci wyjaśnię, tylko daj mi chwilę czasu.
– Nic nie wyjaśniaj, mam dość twoich wyjaśnień. Umiesz mnie brać na miłe słówka i ciągniesz do łóżka, ale potem. Nie chcę dalej małżeństwa bez miłości, ja tak nie umiem. To nie jest życie dla mnie. Odchodzę, bo wierzę, że jest na świecie ktoś, kto mnie pokocha, tak jak na to zasługuję.
– Tak jak zasługujesz? No to po prostu zostań, bo…
– Chwycił ją za rękaw żakietu i spróbował przyciągnąć do siebie.
Wyrwała się i ruszyła w stronę schodów.
Dopadł ją jednym susem.
– Cathy!
– Rico, dosyć. Nie – Zaczęła schodzić.
Była już na zakręcie, gdy znowu się namyślił.
– Nie, to wszystko jest bez sensu – zamruczał i zbiegi, wyrywając jej z ręki torbę.
Catherine straciła równowagę i już miała runąć w dół, gdy zorientował się, puścił torbę i złapał w objęcia zagrożoną żonę.
Przez chwilę stali, gwałtownie łapiąc powietrze i patrząc sobie z bliska w oczy.
Rico pokręcił głową.
– Więc, aż tak bardzo chcesz się stąd wyrwać, że gotowa byłaś przypłacić to kalectwem?
Oczywiście nie miała ochoty na kalectwo. Ale też nie miała ochoty na żadne dalsze wyjaśnienia.
– Odchodzę, Rico. To wszystko.
Tym razem nie ruszył za nią.
– Trudno – powiedział głucho – Przecież nie będę cię błagał na kolanach.
– Jasne. Jesteś na to zbyt dumny – Zeszła kilka stopni w dół i wzięła swoją torbę. – Ucałuj ode mnie Lily. Zadzwonię, jak się już gdzieś urządzę.
– Zadzwonisz?
Skinęła głową.
Gdy była na dole, odwróciła się. Objęła spojrzeniem tego, którego kochała, lecz musiała porzucić, bo choć miał wiele zalet, to nie umiał kochać. Był piękny, lecz obcy i daleki. I nie zmienił tego papierek podpisany wspólnie w Urzędzie Stanu Cywilnego.
– Miałeś rację, Rico – powiedziała, że byłeś taki ostrożny w stosunku do Antonii. I miałeś też rację, co do Janey. One obie bardzo kochały pieniądze. Jednak pomyliłeś się, co do mnie. Mnie nigdy nie zależało na twoim koncie ani na samochodach, ani na tym boga tym domu, w którym uwija się tyle służby. Jedynym bogactwem, które kochałam, byłeś ty. I tylko ciebie nadal kocham. Ale ponieważ ja jestem dla ciebie niczym, odchodzę. Nie zdobyłam tego, po co tak naprawdę tu przybyłam, nie zdobyłam twojego serca. Więc żegnaj.
– Catherine, zaczekaj – Popędził w dół, lecz była szybsza. Zwinnym ruchem uchyliła drzwi i zaraz za trzasnęła je za sobą.
Na zewnątrz postała chwilę, czekając, co będzie dalej.
Ale dalej nic nie było.
Rico nie wybiegł za nią. I tak jest lepiej, pomyślała. Gra się skończyła.
Jakże często nasze życie okazuje się tylko grą
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Wyczerpanie, smutek i ból nie miały teraz znaczenia. Było tak, jakby dotarła do pewnej granicy i znalazła się po drugiej stronie, odrętwiała, niemal nieczuła, jakby Rico wycisnął z niej ostatnią kroplę krwi i pozostawił ją w dziwnej pustce, w której odtąd miała żyć.
Prowadziła samochód, nie zastanawiając się, dokąd jedzie. Ledwie dostrzegała lśnienie oceanu w dole zatoki Port Phillip. Ten sam księżyc, który zaglądał do jej okna, stał teraz nad atramentową wodą otoczony gwiazdami. Wszystko to było piękne, ale i posępne.
Nagle Catherine uświadomiła sobie, że już wie, dokąd jedzie. Było pewne miejsce, które ją wzywało: cmentarz nad zatoką, z podwójnym grobem Janey i Marca.
Skręciła w alejkę wiodącą do cmentarza. Zaparkowała pod drzewami herbacianymi i poszła dróżkami wśród kamiennych nagrobków. Wkrótce dotarła do świeżego kopca ziemi. Tu leżała jej piękna, młoda siostra. Nikt dotąd nie usunął kwiatów złożonych w czasie pogrzebu. Wszystkie powiędły, ale zieleniła się świeża trawa porastająca grób. Catherine przyklękła i pogłaskała ją. Spomiędzy zwiędłych, osypanych wieńców wysunęła się jedna z szarf. Było na niej napisane:
Śpijcie w pokoju.
Zrobimy wszystko dla Waszej małej Lily.
Rico i Catherine
Łzy popłynęły jej po twarzy. Opadła w tył, przysiadając na piętach, i zaczęła łkać bez pohamowania. Płacz był pierwotny, z powodu całego, nieudanego życia: wczesnego sieroctwa zmarłej siostry i straconego dziecka.
Płakała też z powodu Rica, którego utraciła. A może raczej nigdy go nie miała, bo nie udało jej się tego pięknego człowieka oswoić, przeciągnąć na swoją stronę, nauczyć miłości.
W pewnej chwili do jej uszu dotarły ciche słowa:
– Catherine, dosyć.
Zamarła. A więc nie była na cmentarzu sama? Zerknęła ostrożnie w bok i ujrzała Rica, który przyklęknął niedaleko niej.
– Zostaw mnie – Zaczęła płakać dalej, ale Rico, jak to on, nie zamierzał jej posłuchać. Przeciwnie, zbliżył się i objął ją ramieniem.
Spróbowała się odsunąć.
– Zostaw…
Trzymał ją mocno, a jej nagle zrobiło się jakoś dziwnie dobrze w jego objęciach.
– Catherine, dosyć – powtórzył.
Już się nie wyrywała. Zupełnie przestała myśleć i zastanawiać się, dlaczego ją śledził i jest tu przy niej na cmentarzu. Ważne, że,był blisko, że ją obejmował, ochraniał, że wydobył z otchłani. Nawet, jeśli to było na krótko.
– Janey cię kochała – odezwał się Rico.
Najwyraźniej próbuje ją pocieszać. Po cóż jednak zaprzeczać faktom?
– Ona mnie nienawidziła, Rico. Taka jest prawda.
– Jesteś tego absolutnie pewna?
Zaskoczył ją ton jego głosu.
Sięgnęła do torebki po chusteczkę, aby otrzeć oczy.
– Dziś wieczorem coś odkryłem – podjął Rico. – Do wiedziałem się, co było prawdziwą przyczyną wypadku, i nie mogłem się po tym pozbierać. Dlatego nie przyszedłem do ciebie. – Zamrugał szybko powiekami.
Catherine przysięgłaby, że spojrzenie męża zaszkliło się. I wzruszyło ją to, że jest poruszony.
– Ale co się stało – zapytała miękko – Powiedz.
– Nie tutaj – Zaczął się podnosić. – Chodź.
Dała się poprowadzić. Ruszyli do głównej alejki oświetlonej rzędem latarń. Catherine po paru krokach przystanęła.
– Rico, powiedz.
– Chodźmy do samochodu, tu jest za zimno. A ty nie jesteś jeszcze zdrowa.
– Nie chcę do samochodu.
Spojrzał na nią, po czym ściągnął z ramion marynarkę i okrył nią żonę. Zaczęli iść w przeciwną stronę, do wyjścia na brzeg morski.
Zeszli po kamiennych schodkach na plażę. Znaleźli zwalone drzewo, na którym przysiedli.
– Poczekaj – powiedział Rico i zaczął zbierać chrust, badyle i liście, z których ułożył ognisko. Podpalił je firmową zapalniczką.
Catherine wpatrywała się w tańczące płomyki jak zahipnotyzowana. Szumiało morze, odzywały się gdzieś nocne ptaki i potrzaskiwał ogień. Zaczęło się robić ciepło.
Rico otrzepał ręce i przysiadł obok niej.
– Wiesz tamtego dnia Marco i Janey nie byli pijani.
Spojrzała, unosząc brwi w zdziwieniu.
– I nie byli też na prochach – ciągnął. – Dowiedziałem się tego od Sellersa, który wraz z wynikami twoich badań przywiózł kopię protokołu z sekcji Marca.
– Byli trzeźwi – Catherine w zdziwieniu uniosła ramiona – Ale przecież portier z restauracji twierdził, że Marko był tak pijany, że nie mógł mówić…
– On miał wylew.
– Co miał – Catherine szeroko otworzyła oczy i nakryła sobie dłonią usta. Jej serce zaczęło łomotać.