– Odwróciła się i poszła w stronę holu windowego.
– Brawo – zawołał za nią i nawet zaklaskał – Nie wiedziałem, że tak dobrze potrafisz odegrać rolę bolejącej ciotki.
Nie odezwała się. Co za arogant. Właściwie głupiec.
Zaczął za nią iść.
– Cathy, porozmawiajmy. Poczekaj.
Zatrzymała się.
– Porozmawiajmy? O czym? A zresztą jest już bardzo późno.
– Wiesz, że zawsze mamy, o czym pogadać…
Wcisnęła guzik windy. Spojrzała na wyświetlacz pięter. Dlaczego nic się nie rusza? Czemu nic nie jedzie?
– Cathy, nie powiedziałaś mi wszystkiego… W związku z Lily. Na przykład tego, że zgłosiłaś już gotowość opieki prawnej nad nią.
Zaskoczył ją. Więc o to mu chodzi
– To nie tak, jak myślisz – zaczęła tłumaczyć. – Szukano kogoś, kto wyrazi zgodę na ewentualną operację malej. Z rodziny tylko ja byłam pod ręką.
– Tylko tyle? Jesteś pewna?
– Całkowicie. Chyba nie sądzisz, że chciałabym sobie przywłaszczyć dziecko twojego brata? Ale z drugiej strony nie próbuj mnie też od niej odsuwać. W końcu jestem jej pełnoprawną ciotką. Podpisałam tamten papierek bez żadnych podtekstów. Na szczęście operacja chyba nie będzie potrzebna, bo mała czuje się nieźle.
– Okej – Rico skinął głową. – Jednak powiedziałaś im, że jak wypiszą dziecko, to chciałabyś je zabrać do domu.
– I dalej chcę – Wykonała niecierpliwy ruch ręką.
– Bo kto się zaopiekuje tą biedną małą? Ty? Albo twój ojciec? Nie widzę na razie lepszego rozwiązania.
Rico zmarszczył czoło.
– „Biedna mała”, mówisz. Tylko, że ta biedna mała wcale nie jest taka biedna. Jest bardzo bogata. Sporo odziedziczy po ojcu.
– Odziedziczy po ojcu… Co ty sugerujesz – rozgniewała się Catherine – Chyba nie sądzisz, że chciała bym zapolować na majątek Mancinich? I że będę próbowała to zrobić przy pomocy Lily?
Spojrzał na nią zimno.
– Kto wie? Twoja siostra była bardzo sprytna i ty też możesz się taka okazać.
Odsunęła się od niego o krok.
– Jesteś odrażający – Wygięła pogardliwie usta.
– I w ogóle dosyć mam tej rozmowy z tobą- Odwróciła się i ruszyła w stronę klatki schodowej. – Idę do Lily – rzuciła przez ramię.
Pobiegł za nią…
– Nie pójdziesz.
– Co – Zamrugała powiekami – Jak to nie pójdę?
– Po moim trupie – Chwycił ją za rękę.
– Puść!
– Nie. Pojedziesz razem ze mną do hotelu. Wolę cię mieć na oku. I tam sobie jeszcze trochę porozmawiamy.
Stała osłupiała, nadal mrugając powiekami. Nigdy, przenigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Rico jest takim wariatem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jechali w milczeniu.
W Catherine wszystko się gotowało, czuła jednak, że jeśli wybuchnie, nic tym nie wskóra. Dla dobra dziecka może być uległa, czemu nie. Gotowa była paktować z samym diabłem, a cóż dopiero z tym wariatem, byle tylko pomóc swojej malutkiej siostrzenicy.
Srebrzyste sportowe auto Rica niosło ich miękko przez ciepłą noc. A może nie była to już noc tylko przedświt? W każdym razie Catherine zauważyła, że przed kioskami czekają nowe pakiety z prasą. W gazetach napisano coś pewnie o wypadku Janey i Marca. Ile zostaje z człowieka? Krótka wzmianka w dzienniku, nic więcej.
Westchnęła, przymykając oczy. Niedługo potem byli już pod hotelem.
Recepcjonista powitał Rica jak dobrego znajomego.
– Panie Mancini, apartament będzie za chwilę gotów. Pokojowe właśnie zmieniają pościel.
– Za chwilę to dla nas za późno – odburknął Rico.
– Jesteśmy z panią Masters bardzo zmęczeni.
– Rozumiem, oczywiście – Mężczyzna chwycił za telefon – Powiem dziewczynom, żeby się pospieszyły.
Rico, nie słuchając go, ruszył wielkimi krokami do windy. Catherine musiała za mm prawie biec.
– Dlaczego tak obrugałeś tego biedaka – zapytała.
– Myślisz, że jesteś pępkiem świata?
Nie odpowiedział.
Wsiedli i pojechali na ostatnie piętro. Okazało się, że mają apartament z piękną panoramą za oknami i z tarasem. Światła metropolii w dole i gwiazdy w górze łączyły się ze sobą gdzieś na horyzoncie. Po stronie wschodniej niebo zaczynało szarzeć.
– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – Catherine przystanęła w progu.
– Zamknij drzwi – rzucił, podchodząc do barku i nalewając sobie whisky – A więc, o co chodzi? Źle się zachowałem w recepcji, tak?
– Właśnie. Mógłbyś być uprzejmiejszy dla personelu – Wypowiadając te słowa, czuła, że w rzeczywistości chodzi jej o mą samą. Chciałaby, żeby Rico był dobry dla niej.
– Nie wystarczy, że im dobrze płacę – Skrzywił się i upił łyk ze szklanki – Zresztą są tu do mnie przy zwyczajeni. Bywaliśmy tu nieraz z Markiem.
– Bywałeś tu z Markiem?
– Tak. A teraz wolałem, żeby mnie o niego nie wypytywali. Naprawdę nie jestem w nastroju do opowiadania o tej tragedii. Może, dlatego tak zbyłem tego faceta.
Catherine nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rico zaś sięgnął po pilota i włączył telewizor. W paśmie lokalnym nadawano akurat wiadomości. Pod Catherine ugięły się nogi, gdy zobaczyła wrak samochodu i usłyszała o wypadku Marca i Janey. Osunęła się na najbliższy fotel. Spiker beznamiętnie mnożył szczegóły, w rogu ekranu zaś pokazano ślubną fotografię ofiar.
– Są szybcy – Rico osuszył szklankę – A od rana pewnie dobiorą się i do nas. W każdym razie do mnie.
– Do ciebie – Dlaczego właśnie do ciebie?
Spojrzał na nią.
– Żartujesz czy mówisz serio? Nie wiesz?
Wzruszyła ramionami.
– Niby rozumiem, że nazwisko Mancinich coś znaczy, ale…
– I to właśnie wystarczy, panno Masters – uciął Rico. – Ale propos Mancinich: pomówmy wreszcie o Lily Mancini. Otóż powinnaś wiedzieć, że dziadkowie małej, zwłaszcza żona mojego ojca, nigdy nie oddaliby ci dziecka. Nawet na krótko.
Catherine pochyliła się naprzód.
– Dlaczego nie?
– Ponieważ ta kobieta dobrze umie liczyć i liczy na pieniądze po Marcu. Po prostu. Będzie chciała, żeby zostały „w rodzinie”.
– Pieniądze? Zdawało mi się, że Mancini są wystarczająco bogaci.
– Chyba nie znasz bogatych, Catherine. Niektórzy nigdy nie mają dość i do takich właśnie należy moja macocha. To najzimniejszy okaz ludzki, jaki spotkałem w życiu.
– Skrzywił się – Sądzę, że właśnie przez nią Marco wykoleił się w życiu.
– Przez nią – Catherine uniosła brwi – Podobne tłumaczenia słyszałam od Janey, która o każde zadrapanie oskarżała naszych rodziców. Ty też mógłbyś być ofiarą macochy, a jakoś wychowałeś się na normalnego człowieka. Chyba niepotrzebnie szukasz usprawiedliwień dla Marca.
Potarł dłonią podbródek.
– Czy ja wiem? Może i tak. A może było jeszcze inaczej. Bo Marco i ja różniliśmy się bardzo charakterami. Mnie było trudniej złamać, jestem twardszy…
Catherine przyjęła to do wiadomości.
– Tak czy owak, Antonia to nieprzyjemna osoba – podjął Rico. – Zawsze będę ją uważał za współwinną upadku Marca. A w końcu jego śmierci. – Przez chwilę milczał, patrząc niewidzącym wzrokiem. – No a teraz – ciągnął – nie pozwolę jej wtrącić się w wychowanie Lily, tak jak wtrącała się w życie Marca.
Słysząc to ostatnie, Catherine poczuła przypływ nadziei.
– Rozumiem. Ale wobec tego, co ze mną? Dlaczego nie miałabym się zaopiekować małą? I naprawdę nie myśl – odgarnęła włosy, że chodzi mi o czyjeś pieniądze. To nonsens!
Spojrzał w jej stronę, przymrużywszy oczy.
– Nie wiem. Kobiety bywają sprytne… Cóż, w każ dym razie postaram się nie oddać dziecka Antonii.