Przymknęła powieki oślepiona blaskiem. Wzruszyła ramionami.
Przysiadł obok.
– Zresztą płacz, Cathy. Płacz. To ci ulży.
Otarła oczy rękawem jego koszuli.
– Ulży… Co to za ulga. Płacz nie wróci im wszystkim życia.
– Wszystkim? Masz na myśli jeszcze kogoś poza Janey i Markiem? A właściwie, co się dzieje z twoimi rodzicami?
– No właśnie, oni też nie żyją – odrzekła prosto.
– Nie żyją? Od dawna? Może chciałabyś mi o nich opowiedzieć?
Pokręciła głową. Nie miała ochoty zwierzać się temu człowiekowi. Temu mężczyźnie, który nią wzgardził przed rokiem i dziś też ją poniżał.
Jednocześnie jednak czuła potrzebę otwarcia serca. Czuła się tak strasznie samotna, a ten okropny dzień zdawał się nie mieć końca.
Westchnęła.
– Moja mama – odchrząknęła – była bardzo ładna. Ojciec ją uwielbiał. Miała na imię Lily tak jak córeczka Janey.
– Lily? Ach tak. I ojciec ją uwielbiał? Czyli było między nimi trochę jak między Markiem i Janey?
– W pewnym sensie – przytaknęła – Tylko że tata był zawsze bardziej wrażliwy na punkcie dzieci niż twój brat. No i inaczej niż mama – Zaśmiała się, ale jakoś smutno. – Moja mama była za to specjalistą od zachcianek. A tamtego dnia, osiem lat temu, zażyczyła sobie nagle wycieczki w góry, na narty.
– Na narty?
– Tak. Zobaczyła w telewizji jakąś reklamę turystyczną i następnego dnia przymusiła ojca do wyjazdu. To była wariacka improwizacja. Nie mieli nawet łańcuchów, na kołach, choć wiadomo było, że w górach będzie ślisko.
Rico wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Catherine.
Nie cofnęła jej.
– No i nawet nie dotarli w te góry. Nie zdążyli. Policja zadzwoniła po południu i usłyszałam to, co wczoraj tutaj od pielęgniarki: „Przynajmniej nie cierpieli”. Zginęli oboje na miejscu.
– Ale ty cierpiałaś – Wyciągnął drugą rękę i położył swoją dużą dłoń na jej policzku.
Kojące było to dotknięcie. Chętnie przytuliłaby się do jego dłoni, ale coś ją przed tym powstrzymywało.
Rico poruszył się.
– Mów, co było dalej.
– Cóż, życie mi się skomplikowało. Musiałam dużo pracować, żeby utrzymać siebie i Janey.
Ale nie rzuciłaś college”u?
– Nie. Może to był błąd? Gdyby nie nauka i praca, miałabym więcej czasu dla siostry. Może zostałaby wtedy lepiej wychowana. A tak właściwie sama się wychowywała – Catherine westchnęła – Sprzedałyśmy dom po rodzicach, dzieląc pieniądze po połowie. Ona oczywiście od razu zaczęła je wydawać. Kupowała sobie różne fatałaszki, bywała w lokalach, znikała z do mu i ze szkoły, włóczyła się, przemieszkiwała po jakichś motelach… Nie słuchała moich rad.
Catherine poczuła, że znowu chce jej się płakać. Mocniej zacisnęła powieki.
– Wiele przeszłaś, Cathy – odezwał się Rico. – Nie wstydź się płakać.
Znów westchnęła.
– Łzy nic nie dają. Nauczyłam się tego przez te osiem lat.
– Z tym bym się tak całkiem nie zgodził – zamruczał Rico. – Na pewno przynoszą ulgę. Po co dusić w sobie ból.
Znów poczuła chęć przytulenia się do niego. Tak ładnie mówił…
A on ciągnął:
– Sam bym się nieraz chętnie rozpłakał, gdybym umiał. Ale nie umiem. Kochałem brata, a nawet nie mogę go opłakać.
Otworzyła lekko oczy i śledziła poruszenia jego ust.
– Tak, kochałem go – powtórzył. – A teraz nigdy więcej już go nie zobaczę.
Impulsywnie ścisnęła jego dłoń, ale on jakby tego nie zauważył. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem.
– Marco urodził się już w tym kraju – powiedział.
– Patrzyłem, jak dorasta. Było mu tutaj i lepiej, i gorzej niż mnie, bo jemu tak wcześnie zabrakło matki. A ja… Cóż. Nawet nie znałem angielskiego, gdy zacząłem tu chodzić do szkoły. Czułem się obcy. Byłem szczęśliwy, gdy bocian przyniósł mi braciszka – Z uśmiechem spojrzał na Catherine. – Nie byłem już sam.
Odpowiedziała mu na ten uśmiech uśmiechem. Jednocześnie dotarło do niej, że Rico siedzi obok prawie nagi; był tylko w spodenkach. Górował nad nią – taki dorodny, śniady, pięknie wyrzeźbiony. W oczach miał zamyślenie, łagodność, nic zaczepnego w tym momencie.
Obróciła głowę.
– Ja też się cieszyłam, kiedy Janey przyszła na świat. Nie musiałam się już bawić lalkami, dostałam żywą lalkę – Zajrzała mu w oczy, szukając zrozumienia.
– Nauczyłam się matkować Janey w zastępstwie mojej mamy, która, jak już mówiłam, nie przepadała za dziećmi… No tak – westchnęła. – Ale teraz nie ma już i mojej Janey.
Rico pochylił się i objął Catherine. Przyciągnął ją do siebie i zaczął kołysać.
– Nie myśl o tym wszystkim – powiedział cicho.
– Tak czy owak musimy żyć dalej. Bo czy mamy jakieś inne wyjście?
Instynktownie wtuliła się w niego. Nagle jej ciało przypomniało sobie jego ciało, tamto sprzed roku. I była mu wdzięczna za tę chwilową bliskość. Była wdzięczna, że usłyszawszy ją, wstał, przyszedł do niej, zapalił lampę, rozproszył mrok i pocieszył ją.
Poddając się, wiedziała, że może będzie tego żałowała, bo ten mężczyzna bywał nieobliczalny. Potrafił być tak samo miły jak i nieczuły. Jednak nie dbała o szczegóły. Garnęła się teraz do niego całą sobą, bo był blisko. Bo w ogóle był. A tego właśnie najbardziej w tej chwili potrzebowała: żeby ktoś z nią był. Dlatego nie protestowała, kiedy Rico zaczął ją gładzić i całować. Po chwili całowali się prawie tak, jak tamtej nocy, mocno i zachłannie.
Pozwoliła ściągnąć z siebie koszulę i pomogła Ricowi zrzucić bokserki. Oplotła nogami jego biodra i po czuła jego twardą męskość. Kiedy ukląkł nad nią, nie mogła odwrócić od niej wzroku. Przerażała ją i fascynowała jednocześnie. Czuła suchość w gardle, gdy ujął w dłonie jej pośladki i uniósł je nieco do góry. Całe jej ciało skierowało się ku niemu, a wtedy wszedł w nią z taką mocą, że wydała z siebie okrzyk.
Rico pochylił się i pieścił jej piersi, a ona wdychała aromat jego śniadej skóry. Objęła go za szyję i przyciągnęła, tak żeby się na niej położył, przygniótł ją swoim ciężarem i osłonił przed światem. 0, jak błogo było nareszcie niczego się nie bać i tylko trwać w oczekiwaniu przybliżającej się rozkoszy.
Potem Rico wyciągnął rękę i zgasił lampkę. Jednak w pokoju nie zrobiło się ciemno, bo w duszy Catherine trwała jasność. A poza tym za oknami też już było jasno. Spojrzała na budzik stojący na szafce. Dochodziła piąta. Równo dwanaście godzin temu zaczynała być zrozpaczona. A teraz miała szansę zasnąć pocieszona.
Postanowiła, że będzie dobrze spała. I już po chwili tak się stało.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Obudzili się późno – Catherine jeszcze później niż Rico, który zaskoczył ją tym, że podał jej kawę do lóżka.
– Proszę – powiedział, stawiając kubek na szafce nocnej.
Uniosła się na poduszkach, okręcając nagie ciało prześcieradłem. Sącząc aromatyczny napój, czuła, jak wstępuje w nią życie.
– Odebrałem telefon od ojca – odezwał się Rico.
– On i Antonia mają tu być jutro.
Skinęła głową. Równocześnie dotarło do niej, że przybycie starszych państwa oznacza nieuniknione kłopoty. Odstawiła kawę.
– Myślałam, że wrócą dopiero na pogrzeb?
Rico oparł się ramieniem o framugę drzwi. Był jeszcze nieogolony, choć już po prysznicu. Biodra miał okręcone białym ręcznikiem.
– Ojciec przyspieszył przylot ze względu na Lily. Tak się wyraził.
A więc będą kłopoty, upewniła się Catherine.
Zajrzała w oczy Ricowi.