— Taki, rozumiecie, głęboki emocjonalny kontakt…
Dla białych niedźwiedzi urządzono oddzielne pomieszczenie z klimatyzacją. Do czystego, głębokiego basenu wrzucano lód i wpuszczano ryby; niedźwiedzie niczego szczególnego nie robiły, po prostu spały, kąpały się, a niekiedy mocowały ze sobą. Kangury skakały po obwodzie obszernej zagrody. Ani na niedźwiedzie, ani na kangury Denisowi i Wadikowi nie starczyło na razie sił, a na ostrożną propozycję Wojkowa, żeby zatrudnić asystentów, obaj odpowiedzieli tak lodowatym milczeniem, że Wojkow nigdy więcej o tym nie wspominał.
Posypały się artykuły, reportaże, wywiady w miejskich gazetach. Nie było dnia, żeby przed bramą ogrodu zoologicznego nie zatrzymał się samochód z emblematem jakiejś stacji telewizyjnej na drzwiach. Denis i Wadik wywiadów nie udzielali: w tych dniach bowiem nastąpił nagły przełom w badaniach i młodzi naukowcy zbliżyli się do zrozumienia pewnych istotnych szczegółów w pracy mózgu, i spędzali dnie i noce w swoim roboczym gabinecie, gdzie mogli podłączyć swoje komputery do mocniejszej maszyny, znajdującej się w centrum kierowania lotami kosmicznymi.
Wojkowa niepokoiła niejaka egzaltacja wynalazców, obaj do tego czasu stali się już zastępcami Wojkowa, jeśli chodzi o nadzór nad zwierzętami i otrzymywali zapłatę nie mniejszą niż dyrektor. Krokodyle, znudziwszy się, coraz częściej opuszczały swoją kolejkę „na wyjście”, słonie ruszały się jakby od niechcenia, albo i zupełnie stawały, wbijając oczy w ziemię. Kangury snuły się po całym wybiegu, ciągnąc za sobą bezwładne ogony.
Wojkow długo się zastanawiał, analizując różne warianty następnych działań. Rozmyślał cały dzień i noc, a następnego dnia rankiem wezwał młodą sprzątaczkę, przyjętą do pracy po drobiazgowej selekcji, wręczył jej kalkulator i powierzył niezwykle ważne dla ogrodu zoologicznego badanie: policzyć, ile osób znajduje się równocześnie przed tą lub inną ekspozycją.
— Co każde pół godziny — surowo mówił Wojkow — podliczasz, ile publiki stoi i patrzy. Dodajesz. Dzielisz przez liczbę pomiarów i w ten sposób otrzymujesz średnią arytmetyczną. Nadajesz jej oznaczenie rankingowe i zapisujesz w zeszyciku. Zeszycik — do mnie… Na koniec miesiąca otrzymasz premię.
Sprzątaczka z oddaniem zamrugała króciutkimi jasnymi rzęsami.
— Minęły już czasy — powiedział Wojkow pouczająco — kiedy popularność zwierzęcia mierzyła się uzbieranymi miedziakami! Mamy „Imperium zwierząt” — nie możemy teraz wystawiać, jak wcześniej, skarbonek…
I w ciągu kilku dni podniósł cenę na bilety do „Imperium”.
Wynalazcy dowiedzieli się o rankingach przypadkowo. Najpierw zauważyli nowe zajęcie sprzątaczki. Z ukrycia, a mianowicie przez lornetkę z okna podręcznego składziku zobaczyli, jak dziewczyna prowadzi obliczenia. Potem zobaczyli „zestawienie rankingów” — i zdumieli się podwójnie. Okazało się, że na krokodyle patrzono dwa i pół razy chętniej niż na słonie!
— Krokodyl wywołuje drżenie — z satysfakcją komentował Wadik. — Strach, niebezpieczeństwo, przyciągają bardziej niż cokolwiek innego… A słoń? Co on może? Natrętny symbol, sztampowy znak: „Trzy słonie”, „Różowy słoń”, „Złoty słoń”…
Denis milczał.
Minął tydzień. U słonia Rawi i słonicy Szaszi zaczęły się prawdziwie małżeńskie sceny. Przyczyny ich konfliktów były niekiedy jasne dla publiczności, a niekiedy — nie. Słonie kłóciły się o banany w korycie, o miejsce na ścieżce spacerowej, która mogła przecież zmieścić dziesięć słoni, a nie tylko dwa, ale, co najbardziej interesujące, słonie kłóciły się o uwagę publiczności. Kiedy dla widowni stało się to jasne, zachwytom nie było końca.
— Rawi! Rawi! — Skandował tłum i klaskał w ręce. Rawi kłaniał się, a Szaszi złościła, zamachiwała się na niego trąbą i prowokowała bójkę. Publiczność przez jakiś czas naśmiewała się ze zwierzęcia, potem ktoś najbardziej współczujący wykrzykiwał:
— Szaszi!
— Szaszi! Szaszi! — Skandowali za nim dorośli i dzieci, Szaszi uspokajała się i podchodziła bliżej do barierki z rowem, ale wtedy doganiał ją obrażony Rawi i rodzinne swary zaczynały się od nowa.
Oczywiście kłótnie i przepychanki były przerywane okresami „rozwodu”, kiedy każde odpoczywało w swoim kącie wybiegu, nie zwracając na publiczność uwagi. Jak poprzednio bywały też okresy spokoju, kiedy para przechadzała się w tę i z powrotem, wymieniając ceremonialne gesty powitania. Jednak publiczność, pospacerowawszy po „Imperium”, wciąż powracała do zagrody słoni z nadzieją: czy to już pora? Czy już się zaczęło?
Słonie spełniały oczekiwania i mniej niż pięć kłótni w ciągu roboczego dnia nie organizowały. Sprzątaczka, prowadząca podliczenia, narzekała na obiektywne trudności: taką masę ludzi to idź i sam licz!
Wtedy Wojkow zakupił i zamontował system obserwacyjny złożony z kamer, które miały wbudowaną funkcję podliczania ruchomych obiektów. Od tej pory rankingi pojawiały się przed nim i przed wynalazcami, nie jako bazgroły w szkolnym zeszycie, ale jako słupki i grafiki na ekranie monitora.
Wadik denerwował się. Dużo palił. Wojkow słyszał, jak mówił do Denisa:
— Na oczach dzieci? To świństwo! Krew… Co za naród, żeby ich… Ja rozumiem… Ale na oczach dzieci — niemożliwe… Chrzanić te krokodyle!
I zajął się kangurami, przy czym z takim zapałem i pomysłowością, że ranking słoni został pobity w przeciągu tygodnia.
„Żywe zwierzęta! — Obwieszczała reklama. — Naprawdę żywe!
Szybko stało się jasne, że główne wejście do zoo zostało zaprojektowane bez uwzględnienia tak licznie przybywających ludzi; wszyscy oczekiwali następnej podwyżki cen biletów do „Imperium” — i doczekali się. Odtąd prawo do zobaczenia żyjących pełnią życia zwierząt kosztowało tyle, ile kolacja w dobrej restauracji.
Wreszcie zainteresowanie wykazały władze miejskie. Wojkow był na to przygotowany. Z radością i z honorami przyjął komisję z ratusza. Był szczery, niczego nie ukrywał: oto ogród zoologiczny w znakomitym i jakże odmiennym stanie. Wszędzie czysto, spełnione wszelkie sanitarne normy, słowem wspaniałe warunki utrzymania, a do tego różnorodność zwierząt: kopytne, ptaki, brunatne niedźwiedzie, małpy… Dla miejskich dzieciaków — konie, kozy, świnie, kury, indyki, wszystkie syte i zadbane. Opłata za wejście jest symboliczna; dzieci, emeryci i renciści, żołnierze i studenci — bezpłatnie.
A oto „Imperium zwierząt”, społeczeństwo z ograniczoną odpowiedzialnością szczodrze płaci zwierzyńcowi za dzierżawę placu. Tutaj ceny, niestety, komercyjne — takie życie. Chociaż dzieci zwiedzają z pięćdziesięcioprocentowa zniżką.
Komisja stała się świadkiem kłótni i pojednania słoni Rawi i Szaszi, oprócz tego, po raz pierwszy dla komisji w zagrodzie dla kangurów została przedstawiona zorganizowana nowelka według scenariusza: „Czyje to dziecko?” Wojkow sam dawał konieczne objaśnienia:
— Kangurzyca Zulfija jest przekonana, że kangurzątko będące pod opieką Gulsarii jest tak naprawdę dzieckiem Julii. Zulfija uważa, że dziecko jej siostry Julii zostało skradzione przez Gulsarię. Ojciec kangurzątka odmawia przyznania prawa Gulsarii do syna, a może córki — płciowej przynależności młodego zwierzątka póki co nie określiliśmy… Popatrzcie, teraz Zulfija pragnie zobaczyć kangurzątko, a Gulsaria stwarza przeszkody!…
Orzeczenie komisji miejskiej okazało się korzystne dla Wojkowa; następnego dnia podpisał umowę z międzynarodową stacją telewizyjną: zdjęcia i transmisje z codziennego życia unikalnego jedynego na świecie ogrodu zoologicznego, utrzymującego tak dużo aktywnych i żyjących w naturalnych warunkach zwierząt.