Выбрать главу

— Tak — apatycznie zgodził się Maks. — Parę lat popracuję — mieszkanie normalne kupimy… Słuchaj, a co ty tam mówiłaś na temat gości?

* * *

Małżeńskie łóżko Markowów było wąskie jak koja na statku. Ale nawet gdyby było rozmiarów kortu tenisowego, Igrejna i tak nie mogłaby zasnąć, słysząc, jak wzdycha w ciemnościach Maksym.

Przez lata małżeństwa zdążyła nauczyć się wszystkich jego westchnień. Dzięki temu było dla niej całkowicie jasne, że Maks, który nigdy przed żoną niczego nie ukrywał, teraz nosi w duszy żmiję i krępuje się, albo, co gorsza, boi podzielić się ciężarem.

Igrejna nie spała, ale o nic nie pytała. Za cienką ścianą zegar sąsiadów wybił pierwszą w nocy, potem drugą. Falowała zasłonka. Maksym wzdychał.

— Nie mogę. — Igrejna usiadła, spuszczając nogi na podłogę. — Nie mogę już dłużej… Co się stało?

— Nic.

Igrejna podniosła się i boso podreptała do kuchni. Postawiła na płytę czajnik — nie dlatego, że chciała się napić herbaty, ale dlatego, że ta prosta czynność zawsze ją uspokajała.

— Wiesz — powiedział Maksym z sypialni. — Bez prawa zwolnienia w ciągu pięciu lat. I jeszcze dziesięć podpisów. O tajemnicy zawodowej, braku kontaktów z prasą… Słowem: nie widzę, nie słyszę, krok w prawo, krok w lewo…

— Te wszystkie brednie są wbrew konstytucji — autorytatywnie zauważyła Igrejna. — Wojkow jest paranoikiem. Nie należy przejmować się jego fanaberiami na poważnie.

— Chciałem się z tobą wcześniej naradzić — po krótkiej przerwie powiedział Maksym. — Ale oni tak wszystko ustawili — albo podpisuję od razu, albo do widzenia…

Igrejna wróciła do sypialni. Usiadła na łóżku, dotknęła nagiego, wilgotnego ramienia męża:

— On po prostu boi się, że straci monopol na tę swoją „pilotażową metodę tresury”. Dlatego zatrudnił ochronę, prawników… Dlatego też straszy nowicjuszy, nakazując im podpisać wszelkie lojalki i inne bzdury. Oczywiście wszystkich tych śmieci lepiej nie podpisywać… Ale przecież to nie koniec świata, prawda? Jesteś przecieżoperatorem, a nie przemysłowym szpiegiem, co cię mogą obchodzić cudze tajemnice.

— Przecież nawet nie w zoo przyjąłem pracę, a w studio — wymamrotał Maks.

— Tym bardziej nie zaprzątaj sobie tym głowy — powiedziała Igrejna twardo. — Ciebie to nie dotyczy.

W głębi duszy jednak wcale nie była o tym przekonana.

* * *

Maksym Markow był dobrym operatorem. Rzecz nawet nie w nagrodach otrzymanych na studenckich i młodzieżowych festiwalach. Markow łączył w sobie niewątpliwy talent z rozwagą i pewnością operatorskiego spojrzenia, a to zdarza się bardzo rzadko.

Reżyser Korowko, z którym przyszło Maksowi pracować w „Zwierz TV”, cenił profesjonalizm nowego operatora i nawet czuł sympatię do Markowa, ale na zewnątrz tej sympatii starał się nie okazywać.

— Samicę zbliż. Jeszcze… Ruszaj się, Maks, nie stój tak, podejdź bliżej, ona nie gryzie… Tak…

Te, które „nie gryzły” były wilkami. Wielkimi, szarymi, bardzo energicznymi i nerwowymi — nienormalnie nerwowymi, z punktu widzenia Maksa. Wilki prowadziły skomplikowane życie, tylko bardzo dalece przypominające dzikie bytowanie ich wolnych współbraci. Markow już zrozumiał: jeśli na początku „konikiem” dyrektora Wojkowa było „naturalne życie zwierząt”, to z czasem szala przechyliła się na korzyść „cudów tresury”.

O żadnej tresurze, jak mógł zauważyć Markow, nie było jednak mowy. Nikt nie wchodził do wybiegu dla wilków, nikt nie karmił ich cukrem w nagrodę za prawidłowe wykonanie zadania, nikt nie strzelał batem, nikt niczego od wilków nie chciał — żyły same, bez ingerencji ludzi. Postępowały jakby z własnej woli: inna sprawa, że wola ta była bardzo dziwna. Wilki grały w skomplikowaną, czasami brutalną grę. Gra-współzawodnictwo; na wybiegu zbudowano dwa kamienne „trony” — widok których żywo przypomniał Markowowi starą kreskówkę „Mowgli” — a dwóch samców walczyło o miejsce Alfy w stadzie. Pojedynek, sprzężenie zwrotne, „głosowanie”; który z przywódców zbierze wokół siebie więcej zwolenników. Ustalanie hierarchii, ukaranie nieposłusznych, nagrodzenie oddanych zwolenników, znowu sprzężenie zwrotne, nowy pojedynek. Ogólna awantura. Wylizywanie ran. Sprzężenie zwrotne. „Głosowanie”…

Szczyt wilczej aktywności zawsze przypadał na czas poobiedni, kiedy przy wejściu do „Imperium zwierząt” stała, nie zwracająca uwagi na wysoką cenę biletów, długa kolejka. Markow wraz z dwoma operatorami montował materiał do świtu, otoczony szczelną brygadą asystentów, pomocników i specjalistów od przygotowywania kawy.

Praca podobała się Markowowi. Dawała mu możliwość ujawnienia w pełni swoich talentów. Maks był dobrym operatorem i reżyser Korowko go cenił.

* * *

— To do ciebie — Powiedziała Igrejna i w jej głosie Maksym wyczuł napięcie. Żeby jeszcze o jedenastej wieczorem musieli odbierać telefon…

— Markow?! Bydlaku! Co ty robisz, smarkaczu! — Krzyczała słuchawka głosem reżysera Korowki, wrzeszczała i tak rzucała mięsem, że Maks szybko odsunął ją od ucha. — Co ty w ogóle… Ty tylko… Już, natychmiast do studia! Natychmiast!

— Problemy? — Zapytała Igrejna.

Maksym wpatrywał się w czarne dziurki opuszczonej słuchawki. Reżyser Korowko, chociaż bywał impulsywny, na bezpodstawne wybuchy wściekłości nigdy sobie nie pozwalał. Co takiego on, Maks, mógł nawyrabiać?

— Pojedziesz? — Igrejna była spokojna i skoncentrowana. — Czy wytrzymasz do jutra?

— Pojadę — wymamrotał Maks. — Ostatecznie sam jestem ciekawy.

Wrócił po trzech godzinach. Igrejna nie kładła się spać — czekała. Czytała książkę.

Maks był blady. W przedpokoju zdjął buty, przeszedł do kuchni, napił się wody. Igrejna o nic nie pytając, śledziła ruchy męża patrząc na jego nogi.

— Hm… — Powiedział Maks wreszcie. — Hm, biuro… Nie uwierzysz.

— Uwierzę — zaoponowała Igrejna.

— W skrócie: przychodzę… A tam na monitorze — wilki w labiryncie. Super, szczerze mówiąc… Patrzę dalej…

Maks westchnął. Wytarł mokry podbródek. Igrejna czekała.

— Zatem… Sfilmowali dzisiaj duży fragment. Wilki chodzą po labiryncie, rozwiązują wszystkie zadania — wiesz, nacisnąć dźwignię łapą, sprytnie podejść, przeskoczyć… A na końcu labiryntu — wilczyca. Czeka, kto pierwszy dojdzie. Kto najsprytniejszy. Jeden doszedł i od razu do niej, a ona mu zęby pokazuje. Skowyczy. Jej faworyt, rozumiesz… Przegrał… — Maks nerwowo zachichotał. — A tego zwycięzcy nie chciała… Starli się. Tylko kłaki leciały, a jej faworyt ugrzązł w labiryncie — nie może przez parkan przeskoczyć…

— Przez parkan?

— Taka sprytna przeszkoda, podwójny płotek; i człowiek nie od razu się domyśli, a co dopiero wilk…

— Dziwne te ich atrakcje — wyszeptała Igrejna.

— Dziwne — ponuro zgodził się Maks. — Ale publiczności się podobają.

— A co nie podoba się Korowce?

Maks skrzywił twarz, jakby miał zamiar kichnąć:

— Korowko… Pomyśl, przecież to ja filmowałem tę wilczą awanturę od początku do końca. U nich, kiedy jest już za dużo krwi, to zawsze rozganiają wilki szlauchami. Teraz też tak było, wiesz, akcja w pełni…

— No i co? — Zapytała Igrejna.

— No i na dalszym planie — westchnął Maks — pojawił się tam jeden z zastępców Wojkowa. Raczewski. Od strony widzów nie było go widać, stał za tablicą… A ja szukałem ujęcia perspektywicznego i przypadkowo tego Raczewskiego ująłem w kadr. Na dalszym planie. Z tego powodu Korowko wpadł w histerię. Maksym znowu zamilkł.