Выбрать главу

Na początku Maks chciał przylepić dyskietkę taśmą klejącą do myszki, ukrywając się w tym celu w kabinie toalety, jednak się przestraszył. Zamigotało światełko kamery obserwacyjnej, umieszczonej przez paranoika Wojkowa na styku dwóch płytek kafelków. O wiele później dowiedział się, w jakie tarapaty o mało nie wpadł, dlatego że kamery obserwacyjne umieszczono nie tylko w toalecie — były wszędzie.

Z dyskietką w kieszeni Maks wrócił podekscytowany do domu i opowiedział o wszystkim Igrejnie, choć ostatnimi czasy prawie nie rozmawiał z nią o pracy, ponieważ opowieści o krokodylach słuchała niechętnie.

— Na czorta ci to — powiedziała Igrejna po długim milczeniu. — Pokaż.

Na dyskietce zmieściło się wszystkiego kilka fotografii — wycięte kadry sfilmowanego w ciągu kilku ostatnich dni materiału. Najbardziej sugestywne kadry. Waranica kradnąca jajo, pogoń krokodylicy, skorupa na piasku, interwencja Rotbarda…

— Wiesz, Maks… — powiedziała Igrejna po zastanowieniu.

— Chcę sama na to wszystko popatrzeć… Zaczekajmy z pralką i kupmy bilet, dobrze?

* * *

Maks od dawna wiedział, do kogo się zwrócić, jeśli chcesz zostać świadkiem jakiegokolwiek niezwykłego wydarzenia.

Oficjalnie utrzymywano, że wszystko w zoo dzieje się jakby samo z siebie, z inicjatywy zwierząt; w praktyce każdy pracownik, zdecydowany kupić bilet żonie albo koledze, szedł do biura i nawiązywał mętną rozmowę na temat: „kiedy mógłbym zaprosić gości”. I w ten sposób samo z siebie wyjaśniało się, w jakie dni, w jakich godzinach i przy jakim wybiegu planuje się największą koncentrację kamer. W przypadku wizyty Igrejny sprawa przedstawiała się jeszcze prościej: za tydzień powinny wylęgnąć się krokodylątka i nie była to żadna tajemnica — wręcz przeciwnie, reklamy rozwieszono w całym mieście.

Maks nie chciał zapraszać żony „na krokodyle”, ale Igrejna nalegała.

— To przecież twoja praca — oznajmiła mężnie. — Powinnam popatrzeć.

Dokładnie tak — nie „chcę” a „powinnam”

Maks skorzystał ze zniżki, którą „Zwierz TV” udzielała raz w roku swoim pracownikom i kupił Igrejnie bilet z miejscówką. Nie będzie przeciskała się w tłumie, jeszcze nogi jej podepczą…

Do pojawienia się Igrejny, żadnych krokodylątek jeszcze nie było i w ogóle istniało poważne podejrzenie, że wyklują się nocą albo jutro. I albo ten, kto niedostrzegalnie kierował krokodylami miał władzę także nad jajami, albo Igrejnie po prostu niesłychanie się poszczęściło, ale ledwie zdążyła przyjść i zająć swoje miejsce, gdy Otylia — a za nią i niektórzy wrażliwi widzowie — usłyszała przyzywający krzyk krokodylątek w skorupie (dla wygody publiczności, nad każdym gniazdem znajdował się czuły mikrofon).

Otylia z wzruszającą niezgrabnością rzuciła się ku dzieciom. Publiczność zaszczebiotała, ocierając łzy wzruszenia, Otylia pomogła nowo narodzonym wydostać się z jaj, następnie zaczęło się to, co najbardziej interesujące — trzymając niemowlęta w potwornej paszczy, Otylia zaczęła znosić je do basenu i wypuszczać do mętnej wody…

Wypełniając rozporządzenia reżysera Sycza, dźwięczące w słuchawkach, Maks kątem oka patrzył na Igrejnę. Raz po raz zasłaniały ją cudze twarze, ramiona i łokcie — ale Maks i tak potrafił rozpoznać, że żona patrzy z wielką uwagą, w każdym razie bez obrzydzenia.

Otylia przeniosła już połowę swojego miotu, zadowolona publiczność klaskała, kiedy w wodzie poruszył się Jaszka. Wyglądało na to, że dla reżysera Sycza jego zachowanie nie było zaskoczeniem.

— Maks, bierz Jaszę w zbliżeniu. I prowadź.

Jaszka, zdawało się, najpierw zwrócił uwagę na dzieci, których maleńkie oczka były ledwie widoczne nad ciemną wodą. Przez jakiś czas je obserwował. „Czy krokodyle nie pożerają swoich małych?” — Głośno zapytała jakaś kobieta. Potem nagle wyszedł na brzeg i ruszył ku krzątającej się Otylii.

Publiczność na głos snuła przypuszczenia:

— Będzie bił?

— O! Ojciec się obudził!

— Ha, sprawdzać będzie, czy podobne do niego, czy do Rotbarda?

Ostatni domysł okazał się nie tak daleki od rzeczywistości. Podchodząc do Otylii, Jaszka, nie zwracając uwagi na ostatnie dwa krokodylątka, leżące na górce liści i skorupek, nagle groźnie otworzył paszczę, jak gdyby chcąc zjeść małżonkę.

Otylia wyszczerzyła się w odpowiedzi.

— Maks, bierz całościowo — szeleścił w słuchawkach głos reżysera Sycza. — Dymicz, dzieci w zbliżeniu…

Dymicz był drugim „krokodylim” operatorem. Był jeszcze trzeci — w „Zwierz TV” bowiem do dnia narodzin krokodylątek przygotowano się starannie.

Jaszka naprawdę był rozwścieczony. Przy czym wyglądało na to, że chodziło właśnie o krokodylątka. Chwyciwszy w zęby najbliżej stojące małe, potrząsał nim przed nosem Otylii, jak potrząsa się ważnym dowodem.

— Dzieci! Tak, to dokładnie dzieci Rotbarda!

— Nie, tylko ten jeden Rotbarda… Pozostałe — jego…

— Uspokój się, Jasza! Wszystko odbywało się na widoku, w jednym basenie — przecież nie mogła tak cię przechytrzyć!

— Barany! To jego dzieci, jego! To baran, wszyscy mężczyźni tacy!

Wśród widzów nastąpił podział na dwa obozy.

Jaszka i Otylia wyjaśniali sobie swoje stosunki, zapominając o krokodylątkach. Odetta postanowiła się wtrącić; warany, korzystając z awantury, rzuciły się do gniazda Odetty i ta zostałaby całkowicie bez potomstwa, gdyby nie pojawienie się Rotbarda. Warany wycofały się. Walcząc po stronie Otylii, Odetta nie słyszała wezwania własnych dzieci. Góra liści zaszeleściła…

Maks nie widział Igrejny. Falujący, podskakujący i machający rękami tłum zasłaniał wszystko.

* * *

— Nie, nie żałuję, że wydaliśmy te pieniądze — w zamyśleniu powiedziała Igrejna.

— W końcu wystarczająco zarabiam — próbował nadrabiać miną Maksym. — Nie bój się, że mnie zdenerwujesz. Jeśli masz inne zdanie, to powiedz.

— Inne zdanie… — Wymamrotała Igrejna. — Tutaj chodzi o coś innego.

Uszczelniali okna przed zimą. Igrejna mazała klejem długie papierowe pasy, Maks przyklejał je do ram.

— Nie wiem — głośno zastanawiała się Igrejna. — Do czego się przyczepić? Zdaje się, jakby coś było nie tak… Ale co? Kiedyś lubiłam oglądać w telewizji „Animal Planet”, tam także pokazywali różne takie… I krokodyle, i co się komu podoba… Jak to leci w waszej reklamie? „Naturalne życie zwierząt z delikatnie wplecionymi elementami tresury”? Nie rozumiem, co mnie tak w tym drażni…

— Krokodyle? — Zapytał przypuszczająco Maks.

Igrejna pokręciła głową.

— Nie… Słuchaj, a dlaczego nie biorą do „Imperium” małp? Przecież, zdawałoby się, małpa — nałóż takiej kamizelkę i już jest ranking…

— To cyrk — powiedział Maks.

— A to, co się dzieje w „Imperium”, to nie cyrk?

— Nie — powiedział Maks, po chwili namysłu. — Do Wojkowa niekiedy po trzech dziennie cyrkowców przychodzi. Dyrektorzy, treserzy, showmani… Obiecują złote góry, żeby tylko odkrył swoje metody.

Maks roześmiał się. Igrejna pozostała poważna.

— Myślę, że małpki Wojkow specjalnie zostawił na zewnątrz — powiedział Maks. — Prezent dla biednych, można tak powiedzieć. Małpy — one i bez „Imperium” są zabawne. Dzieci chodzą, patrzą… Wiesz, że teraz dzieci do zoo bezpłatnie wpuszczają.