Philip Pullman
Zorza Północna
Mroczne Materie I
Z angielskiego przełożyła Ewa Wojtczak
John Milton, „Raj utracony”, księga II
Część pierwsza. Oksford
Karafka z tokajem
Lyra i jej dajmon szli przez ciemniejący Refektarz. Starali się trzymać jednej strony, aby ich nie dostrzeżono z Kuchni. Trzy wielkie stoły, ustawione wzdłuż sali, już przygotowano: srebra i szkło chwytały resztki dziennego światła, długie ławy czekały na gości. Wysoko na ścianach wisiały w mroku portrety poprzednich rektorów. Lyra dotarła do podestu i spojrzała za siebie na otwarte drzwi do Kuchni. Nie zauważyła nikogo, podeszła więc do profesorskiego stołu. Tutaj zastawa była złota, a nie srebrna, natomiast zamiast dębowych ław stało czternaście mahoniowych krzeseł z aksamitnymi poduszkami.
Lyra zatrzymała się obok krzesła Rektora i lekko stuknęła paznokciem w największą szklankę. Brzęk kryształu wypełnił cały Refektarz.
– Nie traktujesz tego poważnie – wyszeptał jej dajmon. – Jednak zachowuj się przyzwoicie.
Jej dajmon miał na imię Pantalaimon i obecnie przybrał postać ciemnobrązowej ćmy, dzięki czemu był niewidoczny w mrocznym pomieszczeniu.
– W Kuchni robią zbyt wiele hałasu, aby mogli nas usłyszeć – odszepnęła Lyra. – A póki nie zabrzęczy dzwonek, Kamerdyner nie wejdzie. Przestań zrzędzić.
Jednak położyła dłoń na brzęczącym krysztale, a Pantalaimon ruszył naprzód i przeleciał przez uchylone drzwi Sali Seniorów przy drugim końcu podestu. Po chwili wrócił.
– Nie ma nikogo – szepnął. – Ale musimy się pospieszyć.
Lyra pochyliła się lekko i w tej pozycji przemknęła za stołem profesorskim, po czym wpadła do Sali Seniorów. Tam wyprostowała się i rozejrzała. Pokój oświetlał jedynie ogień z kominka. Jaskrawy płomień palących się drewien lekko migotał, w komin strzelały fontanny iskier. Lyra mieszkała w Kolegium przez większą część swego życia, nigdy dotąd nie widziała jednak Sali Seniorów, ponieważ wolno tam było przebywać jedynie Uczonym i ich gościom płci męskiej. Kobiety nigdy tam nie wchodziły, nawet służące. Obowiązek sprzątania Sali Seniorów spoczywał na samym Majordomusie.
Pantalaimon usiadł na ramieniu swej właścicielki.
– Zadowolona? Możemy już iść? – szepnął.
– Nie bądź głupi! Chcę się rozejrzeć!
Pomieszczenie było ogromne. Znajdował się w nim owalny stół z polerowanego drewna różanego, na którym stało kilka karafek i kieliszków oraz srebrna misa z tytoniem i stelaż z fajkami. Ze stołem sąsiadował kredens, a na nim stało małe srebrne naczynie i koszyczek z makówkami.
– Niezłe tu mają wygody, prawda, Pan? – spytała cicho Lyra.
Usiadła w jednym z zielonych skórzanych foteli. Był tak głęboki, że niemal się zapadła, lecz po chwili udało jej się złapać równowagę. Wsunęła stopy pod pośladki i wpatrzyła się w portrety na ścianach. Starzy Uczeni w togach, brodaci i posępni, spoglądali z ram z ponurą dezaprobatą.
– Jak sądzisz, o czym oni tu gadają? – spytała Lyra, ale zanim skończyła mówić, usłyszała za drzwiami głosy.
– Za fotel… szybko – szepnął Pantalaimon i dziewczynka natychmiast zeskoczyła i skuliła się za fotelem. Nie była to najlepsza kryjówka, ponieważ wybrała fotel w samym środku sali i jeśli nie będzie się zachowywać naprawdę cicho…
Drzwi się otworzyły i światło w pomieszczeniu zmieniło się: jeden z przybyłych przyniósł lampę i postawił ją na kredensie. Lyra dostrzegła nogi w ciemnozielonych spodniach i lśniące czarne buty – był to służący.
Wtedy odezwał się ktoś głębokim głosem:
– Czy Lord Asriel już przyjechał?
Głos należał do samego Rektora. Lyra wstrzymała oddech i zobaczyła, że do pomieszczenia wbiega dajmona służącego (był to pies, tak jak dajmony wszystkich służących) i spokojnie siada przy stopach swego pana. Potem Lyra zauważyła również nogi Rektora w zniszczonych czarnych butach, które zawsze nosił.
– Nie, Rektorze – powiedział Majordomus. – Także nie było jeszcze wiadomości od Aërodocka.
– Gdy przyjedzie, z pewnością będzie głodny. Zaprowadź go od razu do Refektarza, dobrze?
– Tak, Rektorze.
– Czy nalałeś dla niego tego znakomitego tokaju?
– Tak, Rektorze. Jak pan kazał, rocznik tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty ósmy. Pamiętam, że Jego Lordowska Mość bardzo go sobie ceni.
– Tak. Teraz zostaw mnie samego.
– Potrzebuje pan lampy, Rektorze?
– Zostaw mi ją. Zajrzyj tu podczas kolacji, aby przyciąć knot.
Majordomus skłonił się lekko i obrócił do wyjścia. Jego dajmona posłusznie pobiegła za nim. Ze swojej nie najlepszej kryjówki Lyra obserwowała, jak Rektor podchodzi do wielkiej dębowej szafy w rogu sali, zdejmuje z wieszaka togę i z mozołem ją wkłada. Był potężnym mężczyzną, jednak dawno już skończył siedemdziesiąt lat i jego ruchy były niezgrabne i powolne. Dajmona Rektora miała postać kruka i gdy tylko jej pan włożył togę, sfrunęła z szafy i usadowiła się w swoim ulubionym miejscu, na prawym ramieniu mężczyzny.
Lyra czuła, że Pantalaimon aż drży z niepokoju, chociaż nie wydawał żadnych dźwięków. Sama natomiast była przyjemnie podniecona. Wspomniany przez Rektora Lord Asriel był jej wujem i człowiekiem, którego podziwiała, choć równocześnie bardzo się go bała. Mówiono o nim, że zajmuje się polityką na najwyższym szczeblu, tajnymi badaniami i jakimiś działaniami wojennymi, i Lyra nigdy nie wiedziała, kiedy się zjawi. Był porywczym mężczyzną i gdyby przyłapał ją tutaj, zostałaby srogo ukarana. Wchodząc do Sali Seniorów, wiedziała jednak, na co się naraża.
A to, co zobaczyła w chwilę później, zupełnie zmieniło całą sytuację.
Rektor wyciągnął z kieszeni zwitek papieru i położył go na stole. Wyjął korek z karafki wypełnionej znakomitym winem w kolorze złota, rozwinął papier, wsypał do płynu biały proszek, po czym papier zmiął i wrzucił w ogień. Następnie wyjął z kieszeni ołówek i zamieszał wino, a gdy proszek się rozpuścił, umieścił korek z powrotem na miejscu.
Jego dajmona wydała z siebie krótki, cichy skrzek. Rektor odpowiedział coś półgłosem i z posępną miną rozejrzał się wokół, wreszcie wyszedł tymi samymi drzwiami, którymi wszedł do sali.
– Widziałeś to, Pantalaimonie? – szepnęła Lyra.
– Oczywiście, że widziałem! Teraz wyjdźmy szybko, zanim przyjdzie Kamerdyner!
Jednak kiedy to powiedział, z drugiego końca Refektarza dobiegł dźwięk dzwonka.
– To dzwonek Kamerdynera! – stłumionym głosem wykrzyknęła Lyra. – Sądziłam, że mamy więcej czasu.
Pantalaimon pofrunął do drzwi Refektarza i szybko wrócił.
– Kamerdyner już tam jest – powiedział. – A tamtymi drzwiami też nie możesz wyjść…
Drugie drzwi, którymi wyszedł Rektor, prowadziły do ruchliwego korytarza łączącego Bibliotekę i Świetlicę Uczonych. O tej porze tłoczyli się tu mężczyźni, którzy wkładali togi przed kolacją albo spieszyli, by zostawić papiery lub teczki w Świetlicy. Lyra planowała wyjść przez Refektarz, sądziła bowiem, że minie jeszcze kilka minut, zanim zabrzęczy tam dzwonek Kamerdynera.