Выбрать главу

Tony jednak nic o tym nie wie. Ma zadowoloną buzię, a zęby zatapia głęboko w pasztecik; palce u nóg podkurczył, złączył gołe podeszwy stóp i siedzi, przeżuwając i połykając, podczas gdy jego dajmona zmienia się w mysz i zaczyna czyścić wąsiki.

Spod podszytego lisim futrem płaszcza wysuwa się dajmon młodej damy. Ma postać małpy, jednak nie jest to zwyczajna małpa, jej sierść bowiem jest długa, jedwabista i połyskuje bardzo jaskrawym odcieniem złota. Powoli, cal po calu, małpa posuwa się ku chłopcu i siada kilka stopni nad nim.

Wtedy mysz coś wyczuwa i znowu zmienia się we wróbla, który zadziera łepek, rozgląda się, a potem skacze po kamiennych schodach stopień czy dwa w kierunku dajmona damy.

Dwa dajmony obserwują się przez chwilę.

Małpa powoli wyciąga łapkę. Jest czarna, paznokcie maja postać całkowicie zrogowaciałych pazurów. Ruchy zwierzątka są łagodne i zapraszające. Wróbel nie potrafi się oprzeć. Skacze, coraz bardziej zbliżając się do małpy, w końcu podfruwa i siada na łapie złotego zwierzęcia.

Małpa podnosi wróbla i przypatruje mu się uważnie, potem wstaje i wraca do swojej pani, zabierając ze sobą dajmonę chłopca. Dama pochyla pachnącą głowę i coś szepcze.

Wtedy Tony się odwraca. Nie może się powstrzymać, by nie krzyknąć.

– Ratter! – woła podniesionym głosem z pełnymi ustami, nieco zatrwożony.

Wróbel ćwierka, więc Tony stwierdza, że chyba jest bezpieczny, przełyka kęs, a potem już tylko patrzy.

– Witaj – odzywa się piękna dama. – Jak masz na imię?

– Tony.

– Gdzie mieszkasz, Tony?

– Clarice Walk.

– Co jest w tym paszteciku?

– Befsztyk.

– Lubisz słodkie kakao?

– Tak!

– Przygotowałam go akurat zbyt dużo jak dla mnie samej. Pójdziesz ze mną i pomożesz mi je wypić?

Chłopiec jest już stracony. Był zresztą stracony w momencie, gdy jego niezbyt bystra dajmona wskoczyła małpie na łapę. Teraz oboje podążają za piękną, młodą damą i jej złotą małpą ulicą Duńską, potem wzdłuż Nabrzeża Kata i w dół Schodami Króla Jerzego aż do małych zielonych drzwi z boku wysokiego magazynu. Kobieta stuka, drzwi się otwierają; cała czwórka wchodzi i drzwi zamykają się. Tony nigdy już nie wyjdzie – przynajmniej nie tymi drzwiami; i nigdy już nie zobaczy swojej matki. Biedna, stale pijana kobieta pomyśli, że uciekł, i ilekroć sobie o nim przypomni, będzie się obarczać winą i zanosić płaczem ze zmartwienia.

Mały Tony Makarios nie był jedynym dzieckiem, które schwytała dama ze złotą małpą. W piwniczce magazynu zobaczył tuzin sobie podobnych chłopców i dziewcząt, z których żadne nie ukończyło jeszcze dwunastu lat; wszystkie miały bardzo podobną przeszłość i żadne nie było pewne swojego wieku. Wspólną ich cechę stanowiło to – czego nowo przybyły chłopiec oczywiście nie zauważył – że żadne z dzieci tkwiących w tej ciepłej, zaparowanej piwniczce nie osiągnęło jeszcze wieku dojrzałości.

Uprzejma dama patrzyła, jak Tony siada na ławce pod ścianą, i poleciła milczącej służącej, aby nalała mu kubeczek kakao z rondla na żelaznym piecu. Chłopiec zjadł resztę swojego pasztecika i wypił słodki gorący płyn, nie zwracając przy tym zbytniej uwagi na otoczenie; pozostałe dzieci również na niego nie patrzyły, był bowiem za mały, aby stanowić zagrożenie, a jednocześnie zbyt obojętny, aby posłużyć jako obiekt ewentualnych szyderstw.

Jakiś chłopiec zadał nagle pytanie, które cisnęło się na usta także pozostałym dzieciom.

– Hej! Po co nas pani tu trzyma?

Wyglądał na małego łotra. Na górnej wardze miał ciemne ślady po kakao, na ramieniu dajmonę w postaci ponurego, czarnego szczura. Dama stała przy drzwiach, pogrążona w rozmowie z otyłym mężczyzną o rysach kapitana żeglugi morskiej, a kiedy się odwróciła, by odpowiedzieć, w świetle syczącej lampy naftowej wyglądała tak anielsko, że wszystkie dzieci zamilkły.

– Potrzebujemy waszej pomocy – wyjaśniła. – Nie odmówicie nam jej chyba, prawda?

Nikt nie odpowiedział. Wszyscy tylko patrzyli, nagle onieśmieleni. Nigdy nie widzieli takiej damy. Była tak śliczna, słodka i uprzejma, że wydawało im się, iż nie zasłużyli na swoje szczęście i że o cokolwiek ta pani ich poprosi, zrobią to dla niej z największą przyjemnością, aby tylko pozostać w jej towarzystwie trochę dłużej.

Dama wytłumaczyła im, że udadzą się w podróż. Będą dobrze karmieni i ciepło ubierani, a ci, którzy chcą, mogą napisać list do rodziców, aby ich zapewnić, że są bezpieczni. Kapitan Magnusson wkrótce weźmie ich na pokład swego statku, a potem, kiedy warunki atmosferyczne będą odpowiednie, wypłyną na pełne morze, obierając kurs na północ.

Nieliczni, którzy chcieli wysłać wiadomość do domu, zasiedli wokół pięknej damy, która pisała kilka linijek pod ich dyktando i, pozwoliwszy im narysować niezdarny krzyżyk u dołu strony, składała kolejne kartki i wkładała je do kopert, pisząc na nich podawane przez dzieci adresy. Tony również chciał przekazać informację matce, świetnie sobie jednak zdawał sprawę z tego, że ona nie umie czytać. Pociągnął więc damę za rękaw płaszcza i szepnął, że chciałby powiedzieć swojej mamie, dokąd jedzie i o innych rzeczach, a piękna pani przekrzywiła wdzięcznie główkę i pochyliła się w stronę jego brudnego, małego ciałka, aby wszystko usłyszeć, po czym pogłaskała go po głowie i obiecała spełnić prośbę.

Potem dzieci zebrały się wokół niej, aby ją pożegnać. Złota małpa pogłaskała wszystkie dajmony, a dzieci po kolei dotykały lisiego futra na szczęście, a może przyciągane mocą lub dobrocią damy. Pożegnała je wszystkie i poleciła opiece łysego kapitana. Została na nabrzeżu, a dzieci weszły na pokład. Parowiec ruszył. Niebo pociemniało, rzeka zabłysła drgającymi światłami. Dama stała na nabrzeżu i machała do chwili, aż zniknęły jej z oczu wszystkie twarzyczki.

Następnie odwróciła się i z przytuloną do piersi złotą małpą wróciła do środka; wrzuciła małą kupkę listów do pieca, po czym wyszła i ruszyła z powrotem w stronę Kaplicy.

Dzieci z nizin społecznych łatwo było skusić i niepostrzeżenie porwać, jednak w końcu ludzie zauważyli, że znikają, i policja – choć niechętnie – podjęła działanie. Przez jakiś czas nikogo nie porwano. Ale plotka już krążyła i stopniowo zaczęła zmieniać się i rozprzestrzeniać, a wtedy zniknęło kilkoro dzieci w Norwich, później w Sheffield, wreszcie w Manchesterze. Ludzie z tych miast, którzy słyszeli o wcześniejszych zniknięciach w innych miejscach, wymieniali spostrzeżenia i przekazywali plotkę dalej.

Powstała legenda o tajemniczej grupie czarowników, którzy z pomocą czarów porywają dzieci. Jedni mówili, że ich przywódczynią jest piękna dama, drudzy, że wysoki mężczyzna o czerwonych oczach, jeszcze inni, że młodzieniec, który potrafi się śmiać i śpiewać swoim ofiarom tak pięknie, że podążają za nim niczym owieczki.

Na pytanie, dokąd zabierano zaginione dzieci, każdy odpowiadał inaczej, każdy miał własną teorię. Niektórzy mówili, że idą do Piekła, pod ziemię, do Zaczarowanej Krainy. Inni twierdzili, że istnieje farma, na której trzyma się dzieci; są tam tuczone, a potem zjadane. Jeszcze inni byli pewni, że dzieci ktoś sprzedaje bogatym Tatarom, a ci robią z nich swoich niewolników… I tak dalej.

Jedyną kwestią, co do której zgadzali się wszyscy, była nazwa niewidzialnych porywaczy. Należało ich jakoś nazwać, w przeciwnym razie trudno byłoby o nich mówić, a rozmowa na ten temat – zwłaszcza gdy było się bezpiecznym i przebywało w zaciszu domu albo Kolegium Jordana – dla wielu osób stanowiła przyjemność. Nazwa ta powstała jakoś samoistnie i nikt nie wiedział, skąd się wzięła. Nazywano ich Grobalami.