– Nie zostawaj do późna na dworze, bo cię zabiorą Grobale! – przestrzegali niektórzy.
– Moja kuzynka w Northampton zna pewną kobietę, której małego synka zabrali Grobale… – oświadczał ktoś.
– Grobale byli w Stratfordzie. Podobno posuwają się na południe!
Można było też usłyszeć:
– Zabawmy się w dzieci i Grobalów!
Taką propozycję złożyła Lyra Rogerowi, kuchennemu chłopcu z Kolegium Jordana. A Roger poszedłby za nią nawet na koniec świata.
– Jak się w to bawi?
– Ty się ukrywasz, ja cię znajduję i rozcinam nożem, dokładnie tak, jak to robią Grobale.
– Nie wiesz, co oni robią. Może wcale tak nie postępują.
– Boisz się ich – ucieszyła się Lyra. – Widzę, że się ich boisz.
– Nie. I tak w nich nie wierzę.
– Ja wierzę – stwierdziła dziewczynka stanowczo. – Ale się ich nie boję. Zachowam się po prostu tak jak mój wuj, gdy ostatnim razem był w Jordanie. Widziałam to na własne oczy. W Sali Seniorów pojawił się pewien nieuprzejmy gość. Wuj posłał mu tylko jedno spojrzenie i mężczyzna od razu padł martwy, tocząc pianę z ust.
– To nieprawda – odparł Roger z powątpiewaniem. – Nigdy nikt nie wspomniał o tym w Kuchni. Zresztą tobie nie wolno wchodzić do Sali Seniorów.
– Nie mówili o tym w Kuchni dlatego, że nikt po prostu nie powiedziałby o czymś takim służącym. A ja naprawdę byłam w Sali Seniorów. Mój wuj zawsze tak postępuje. W ten sam sposób pokonał kilku Tatarów, którzy go kiedyś pochwycili. Związali go i chcieli mu wyciąć wnętrzności, jednak kiedy pierwszy mężczyzna podszedł z nożem, mój wuj tylko na niego spojrzał i napastnik padł martwy. Zbliżył się kolejny, i wuj również go zabił. Potem następnego… Aż w końcu został tylko jeden. Wuj rzekł mu, że zostawi go przy życiu, jeśli Tatar go rozwiąże, więc tamten przeciął więzy, a mój wuj i tak go zabił, aby go ukarać.
Roger był jeszcze mniej pewny prawdziwości tej historii niż opowieści o Grobalach, ale pomysł na zabawę był zbyt dobry, aby go zmarnować, więc zaczęli się bawić w Lorda Asriela i umierających Tatarów, używając sorbetu jako piany.
Gra ta stanowiła jednak tylko namiastkę, ponieważ Lyra nadal chciała się bawić w dzieci i Grobalów. Udało jej się zaciągnąć Rogera do piwnic z winem, gdzie weszli dzięki zapasowemu kompletowi kluczy Majordomusa. Razem przeszli przez wielkie pomieszczenia, gdzie pod grubymi pajęczynami leżały butelki należącego do Kolegium tokaju, kanaryjskiej sherry, burgunda i brantwijna. Nad nimi wznosiły się średniowieczne kamienne łuki, wspierane przez filary o grubości dziesięciu drzew, a pod stopami leżały kamienie różnej wielkości. Wszędzie dokoła w rzędach stały stelaże, a na nich butelki i baryłki. Widok był naprawdę fascynujący, toteż dzieci znowu zapomniały o Grobalach i w napięciu, trzymając świece w drżących dłoniach, chodziły po podziemiach. Zaglądały w każdy mroczny kąt, a Lyrę coraz bardziej ciekawiła odpowiedź na pytanie: jak smakuje wino?
Istniał łatwy sposób, aby się przekonać. Lyra – mimo gorących protestów Rogera – wzięła najbrudniejszą, najbardziej omszałą butelkę, jaką zdołała wyszukać i, ponieważ nie miała żadnego przyrządu, którym mogłaby wyjąć korek, bez namysłu stłukła szyjkę. Dzieci usiadły w najdalszym rogu piwnicy i piły nieznany, karmazynowy płyn, zastanawiając się, kiedy się upiją i skąd będą wiedziały, że ta chwila już nastąpiła. Smak wina nie przypadł Lyrze specjalnie do gustu, ale musiała przyznać, że jest niezwykły i trudny do określenia. Bardzo zabawne było zachowanie obu dajmonów, które z każdą chwilą wydawały się coraz bardziej zamroczone: przewracały się, chichotały bez powodu i zmieniały postacie; próbowały wyglądać jak chimery i jeden starał się być brzydszy od drugiego.
W końcu prawie równocześnie dzieci odkryły, jak czuje się człowiek pijany.
– I oni naprawdę to lubią?! – Roger z trudem chwytał oddech po męczących wymiotach.
– Tak – odrzekła równie chora dziewczynka, po czym dodała z uporem: – Ja też to lubię.
To wydarzenie uświadomiło Lyrze jedno – że zabawa w Grobalów prowadzi w interesujące miejsca. Pamiętała słowa wuja wypowiedziane podczas ostatniego spotkania i zaczęła zwiedzać podziemia, znacznie rozleglejsze niż część naziemna. Kolegium Jordana, graniczące z jednej strony z Kolegium Świętego Michała, z drugiej z Kolegium Gabriela (za Jordanem znajdowała się Biblioteka Uniwersytecka), w średniowieczu zaczęło się rozbudowywać coraz głębiej pod ziemią, niczym jakiś ogromny grzyb, którego system korzeniowy rozrasta się na przestrzeni wielu akrów. Wydrążone pod Jordanem tunele, szyby, krypty, piwnice i schody ciągnęły się przez kilkaset jardów wokół Kolegium, więc budowla stała na terenie podziurawionym pod ziemią niczym szwajcarski ser.
A teraz, gdy Lyra odkryła w sobie zamiłowanie do badania lochów, porzuciła dotychczasowy plac zabaw – nierówne Alpy dachów Kolegium – i zagłębiła się wraz z Rogerem w katakumby. Tym samym zabawa w Grobów zmieniła się w polowania na nich. Czyż nie było prawdopodobne, że czają się poza zasięgiem ludzkiego wzroku, czyli pod ziemią?
I tak pewnego dnia Lyra i Roger dotarli do krypty pod Kaplicą. Właśnie tam chowano kolejnych Rektorów, a każdy z nich spoczywał w osobnej, okutej ołowiem dębowej trumnie; stały one w niszach wzdłuż kamiennych ścian. Na trumnach znajdowały się kamienne tabliczki z nazwiskami zmarłych:
Simon Le Clerk, Rektor (1765-1789), Cerebaton
Requiescant in pace
– Co to znaczy? – spytał Roger.
– Pierwsza część to imię i nazwisko, a ostatnia jest po łacinie. Te daty w środku oznaczają okres, w którym był Rektorem. Słowo po nich musi być imieniem jego dajmony.
Szli dalej w ciszy, odczytując kolejne napisy.
Francis Lyall, Rektor (1748-1765), Zohariel
Requiescant in pace
Ignatus Cole, Rektor (1745-1748), Musca
Requiescant in pace
Na każdej trumnie znajdowała się również mosiężna płytka z wizerunkiem innej istoty: jedna była bazyliszkiem, druga – piękną wróżką, trzecia – wężem, kolejna – małpą. Lyra doszła do wniosku, że są to podobizny dajmon nieżyjących mężczyzn. Wiedziała, że kiedy człowiek dorasta, jego dajmon traci możliwość zmieniania kształtów i przybiera postać, w której pozostaje aż do śmierci.
– W tych trumnach są szkielety! – szepnął Roger.
– Rozkładające się ciała – odparła cicho Lyra. A robaki i larwy są w ich oczodołach…
– Tu na dole muszą być duchy – zauważył Roger, drżąc, choć myśl ta najwyraźniej sprawiała mu też przyjemność.
Za pierwszą kryptą dzieci znalazły przejście zastawione rzędami kamiennych półek; każdą podzielono na kwadratowe kasetony, w których spoczywały czaszki.
Dajmona Rogera stojąca obok niego podkuliła ogon, zadrżała i cicho zaskowyczała.
– Cicho – powiedział Roger.
Lyra nie mogła dostrzec Pantalaimona, ale wiedziała, że spoczywa na jej ramieniu pod postacią ćmy i prawdopodobnie również drży.
Podniosła rękę i delikatnie zdjęła z półki najbliższą czaszkę.
– Co robisz? – spytał Roger. – Nie wolno ci ich dotykać!
Lyra oglądała ją, nie zwracając na niego uwagi. Nagle z otworu u podstawy czaszki coś wypadło, przeleciało jej przez palce i zadźwięczało, uderzając o podłogę. Dziewczynka w trwodze niemal upuściła czaszkę.
– To moneta! – oświadczył Roger, dotykając po omacku przedmiotu. – Tu może być skarb!
Przybliżył monetę do świecy i oboje wpatrzyli się w krążek szeroko otwartymi oczyma. Okazało się, że nie jest to moneta, ale mały dysk z brązu z niezbyt dopracowanym grawerunkiem przedstawiającym kota.