– No cóż, nie wiem – oświadczył. – W jednej chwili był, w następnej znikał. Nigdy nie widziałem, dokąd szedł…
– Pomagał ci! Pilnował twoich wściekłych koni!
– W takim razie powinien tu zostać, prawda? Ucieczka w czasie pracy…
Handlarz nie powiedział już nic więcej, ponieważ Ma Costa nagle wymierzyła mu potężny cios w bok głowy i zarzuciła takim stekiem przekleństw, że mężczyzna z krzykiem rzucił się do ucieczki. Widząc to, inni znajdujący się w pobliżu handlarze koni zaczęli z niego drwić, a jakieś przestraszone źrebię stanęło dęba.
– Co się dzieje? – spytała Lyra cygańskie dziecko, które z otwartą buzią przyglądało się zdarzeniom. – O co Ma się piekli?
– Chodzi o jej syna – odparło dziecko. – O Billy’ego. Ma Costa myśli chyba, że zabrali go Grobale. To całkiem możliwe. Sam go nie widziałem od…
– Grobale? Więc przybyli do Oksfordu?
Mały Cyganek odwrócił się, wskazał na Lyrę i zawołał do przyjaciół, którzy obserwowali zdenerwowaną kobietę:
– Ona nie wie, co się dzieje! Nie wie, że Grobale są tutaj! Pół tuzina dzieci przybrało szydercze miny, a Lyra wyrzuciła papierosa, rozpoznając sygnał do kłótni. Wszystkie dajmony wyglądały teraz wojowniczo: każde z dzieci miało teraz obok siebie kły, szpony lub zjeżone futro; Pantalaimon, pogardzając ograniczoną wyobraźnią cygańskich dajmonów, zmienił się w smoka wielkości ogara.
Zanim jednak rozgorzała bitwa, podeszła do nich Ma Costa. Odepchnęła dwa cygańskie dajmony na bok i z zaciśniętymi pięściami stanęła przed Lyrą.
– Widziałaś go? – zapytała dziewczynkę. – Widziałaś Billy’ego?
– Nie – odparła Lyra. – Dopiero co tu dotarliśmy. Nie widziałam Billy’ego od miesięcy.
Dajmon Ma Costy, jastrząb, krążył dziewczynce nad głową, dziko łypiąc żółtymi oczyma. Lyra poczuła strach. Jeśli jakiegoś dziecka nie było od kilku godzin, nikt nie martwił się o nie bardziej niż Cyganie, bo w dobrze zorganizowanym, zintegrowanym świecie mieszkańców łodzi wszystkie dzieci traktowano jak bezcenny skarb i niemal nadmiernie je kochano. Każda matka wiedziała, że jeśli malec zniknie jej z oczu, zauważy go inny przedstawiciel społeczności, który instynktownie będzie go chronił.
A teraz Ma Costa, królowa wśród Cyganów, bała się o swoje zaginione dziecko. Co też mogło się przydarzyć chłopcu?
Ma Costa przez chwilę rozmyślała, patrząc ponad głowami dzieci, a potem odwróciła się i pobiegła przez tłum na nabrzeże, gromkim głosem przywołując synka. Dzieci natychmiast znowu zwróciły się ku sobie, jednak w obliczu smutku kobiety ich wrogość zniknęła.
– A kim są ci Grobale? – spytał Simon Parslow, jeden z towarzyszy Lyry.
Odpowiedział mu cygański chłopiec: – No wiesz… Kradną dzieci w całym kraju. To piraci…
– Nie są piratami – poprawił go drugi Cygan. – To kanibale. I stąd ich nazwa.
– Chodzi ci o to, że jedzą dzieci? – spytał inny przyjaciel Lyry, kuchenny chłopiec ze Świętego Michała nazwiskiem Hugh Lovat.
– Tego nikt nie wie – odparł pierwszy Cygan. – Zabierają je, a potem nikt już więcej nie spotyka tych dzieciaków.
– Wszyscy o tym słyszeliśmy – stwierdziła Lyra. – My już od miesięcy bawiliśmy się w dzieci i Grobalów, zanim wy w ogóle się o nich dowiedzieliście. Ale mogę się założyć, że nikt ich nigdy nie widział.
– Oni widzieli – odrzekł któryś z chłopców.
– Kim więc są? – Lyra spojrzała we wskazanym kierunku. – To wy ich widzieliście? Skąd wiecie, że nie chodzi o jedną osobę?
– Charlie ich widział w Banbury – powiedziała mała Cyganka. – Przyszli i rozmawiali z pewną damą, podczas gdy jakiś mężczyzna wyprowadził jej małego synka do ogrodu.
– Zgadza się! – zawołał piskliwie Charlie. – Widziałem, jak go zabierali!
– Jak wyglądali? – spytała Lyra.
– No… Nie widziałem dokładnie – odparł Charlie. – Ale zauważyłem ich samochód – dodał szybko. – Przyjechali białą ciężarówką. Wsadzili małego do auta i pędem odjechali.
– Ale dlaczego nazywa się ich Grobalami? – spytała Lyra.
– Ponieważ jedzą dzieci – powtórzył młodziutki Cygan. – Ktoś nam to tłumaczył w Northampton. Byli tam, i w ogóle. Jedna dziewczynka w Northampton mówiła, że kiedy ci ludzie zabierali jej brata, powiedzieli jej, że zamierzają go zjeść. Wszyscy o tym wiedzą. Porywają je, pieką i zjadają. Stojąca w pobliżu cygańska dziewczynka zaczęła głośno płakać.
– To jest kuzynka Billy’ego – wyjaśnił Charlie.
– Kto ostatni widział Billy’ego? – spytała Lyra.
– Ja – odpowiedziało jej pół tuzina głosów.
– Widziałem, jak trzymał starego konia Johnny’ego Fiorelli…
– A ja przy sprzedawcy irysów jabłkowych…
– Ja widziałem, jak się huśtał na dźwigu…
Lyra wysłuchała z uwagą wszystkich głosów i doszła do wniosku, że mniej więcej od dwóch godzin żadne z dzieci nie widziało zaginionego chłopca.
– Więc – podsumowała – przed dwiema godzinami musieli tu być Grobale…
Wszystkie dzieci rozejrzały się wokół, drżąc mimo ciepłego słońca, tłumnego nabrzeża, znajomych zapachów smoły, koni i tytoniu. Kłopot polegał na tym, że żadne z nich nie wiedziało, jak wyglądają Grobale, więc każdy obcy mógł być jednym z nich, i to właśnie Lyra powiedziała swoim przerażonym towarzyszom. Wszyscy, zarówno dzieci z kolegiów, jak i Cyganie, patrzyli teraz na nią jak w obraz.
– Muszą przecież wyglądać jak zwykli ludzie, w przeciwnym razie natychmiast zostaliby rozpoznani – wyjaśniła. – Gdyby chodzili tylko w nocy, mogliby się ukrywać. Jednak jeśli poruszają się w biały dzień, muszą wyglądać zwyczajnie. I dlatego każdy z tych ludzi może być Grobalem…
– Tamci nie – zaprzeczył niepewnie mały Cygan. – Znam ich wszystkich.
– W porządku, ci nie, ale wszyscy pozostali tak – zauważyła Lyra. – Chodźmy ich poszukać! I ich białego samochodu!
W grupce zawrzało. Wkrótce przyłączyli się do nich inni młodzi poszukiwacze i po niedługim czasie trzydzieścioro albo i więcej cygańskich dzieci rozbiegło się po całym nabrzeżu. Zaglądały do stajni, wspinały się na dźwigi i wyciągi w stoczni, przeskakiwały ogrodzenia i przeszukiwały szeroką łąkę, huśtały się w piętnaścioro na stojącym nad zieloną wodą starym moście obrotowym, przebiegały wąskie uliczki Jerycho, pędziły wśród małych, ceglanych domów o spadzistych dachach i wbiegały do wspaniałej, zwieńczonej masywną wieżą Kaplicy Świętego Barnaby Chemika. Połowa dzieci nie wiedziała, czego właściwie szukają, i uważała, że to jakaś zabawa, jednak te, które towarzyszyły Lyrze, odczuwały lęk za każdym razem, kiedy ujrzały jakąś samotną postać idącą alejką albo stojącą w ciemnościach Kaplicy. Czy to aby nie Grobal?
Nie spotkali, rzecz jasna, żadnego Grobala. W końcu, bez sukcesów i z dręczącą wszystkich świadomością, że Billy naprawdę zaginął, poszukiwania zakończono. Kiedy Lyra i dwóch chłopców z kolegiów opuszczali Jerycho, gdyż nadszedł czas kolacji, dostrzegli, że Cyganie zebrali się na nabrzeżu obok miejsca, gdzie cumowała łódź Costów. Niektóre kobiety krzyczały głośno, a rozgniewani mężczyźni stali w grupach. Wszystkie dajmony były niespokojne, latały nerwowo lub warczały na każdy cień.
– Założę się, że Grobale nie ośmielą się przyjść tutaj – oświadczyła Lyra Simonowi Parslowowi, gdy we dwoje przekroczyli próg wielkiej Portierni Jordana.
– Chyba tak – odparł chłopiec niepewnie. – Ale wiem, że na Rynku zaginęła dziewczynka.
– Kto? – spytała Lyra. Znała większość dzieci z Rynku, ale nic o tym nie słyszała.