– Jessie Reynolds, od rymarza. Nie było jej wczoraj w porze zamykania sklepów, a poszła tylko po rybę na kolację dla ojca. Nie wróciła i od tej pory nikt jej nie widział, a przeszukano cały Rynek i wszystko dokoła.
– Nic o tym nie słyszałam! – krzyknęła oburzona Lyra. Zastanawiała się, jak to możliwe, że ta informacja nie dotarła do jej uszu.
– Cóż, to było zaledwie wczoraj. Do tej chwili może już wróciła…
– Zamierzam się tego dowiedzieć – rzuciła Lyra i wypadła z Portierni.
Nie udało jej się jednak wyjść przez bramę, ponieważ zawołał ją Portier.
– Lyro, zaczekaj! Nie wolno ci już wyjść dziś wieczorem. Rozkaz Rektora.
– Dlaczego?
– Mówię ci, że taki jest rozkaz Rektora. Powiedział, że jeśli wrócisz, masz zostać w Kolegium.
– Akurat! – krzyknęła dziewczynka i wybiegła na zewnątrz, zanim starzec zdołał się ruszyć z progu.
Przebiegła wąską ulicę i zbiegła w aleję, gdzie stały nierozładowane ciężarówki z produktami dla Rynku Towarowego. Była już pora zamykania, na Rynku znajdowało się więc kilka ciężarówek, a przy głównej bramie naprzeciwko wysokiej kamiennej ściany Kolegium Świętego Michała stała grupka młodych mężczyzn. Palili papierosy i rozmawiali. Lyra znała jednego z nich – szesnastolatka, którego podziwiała, ponieważ potrafił pluć dalej niż ktokolwiek inny, więc podeszła i cierpliwie czekała, aż ją zauważy.
– Czego chcesz? – spytał w końcu.
– Czy Jessie Reynolds zniknęła?
– Tak. Dlaczego pytasz?
– Ponieważ dzisiaj zniknął też cygański chłopiec.
– Oni zawsze się gubią, ci Cyganie. Znikają po każdym Końskim Targu.
– Tak jak i konie – dodał jeden z jego przyjaciół.
– Dzieciak to co innego – powiedziała Lyra. – Szukaliśmy go całe popołudnie i dzieci powiedziały, że zabrali go Grobale.
– Kto?
– Grobale – powtórzyła. – Nie słyszeliście o nich? Dla kilku mężczyzn była to nowość i mimo ordynarnych komentarzy wysłuchali z uwagą tego, co mówiła Lyra.
– Grobale – zaśmiał się znajomy Lyry, który miał na imię Dick. – To głupie. Do Cyganów pasują takie głupie pomysły.
– Podobno parę tygodni temu Grobale byli w Banbury – upierała się Lyra. – Zniknęło tam pięcioro dzieci. Teraz prawdopodobnie przyjechali do Oksfordu, aby je porywać. Na pewno to oni zabrali Jessie.
– Słyszałem, że na drodze do Cowley zaginął jakiś dzieciak – powiedział jeden z chłopców. – Teraz sobie przypominam. Była tam wczoraj moja ciotka, która sprzedaje ryby i frytki, i przywiozła tę wiadomość… Jakiś mały chłopiec… Ale nie słyszałem nic o Grobalach. Nie istnieją naprawdę. To pewnie tylko taka plotka.
– Ależ istnieją! – powiedziała Lyra. – Cyganie ich widzieli. Podobno jedzą schwytane dzieci…
Przerwała w pół zdania, ponieważ nagle coś sobie przypomniała. Podczas tego dziwnego wieczoru, który spędziła ukryta w Sali Seniorów, Lord Asriel pokazywał zdjęcie mężczyzny trzymającego pręt, do którego wnikały promienie światła; obok niego znajdowała się mała figurka, otoczona bledszą poświatą. Wuj Lyry powiedział, że to jest dziecko, i ktoś spytał, czy dziecko to jest oderwane, a wuj odparł, że nie… Dziewczynka skojarzyła sobie, że „oderwany” znaczy to samo co „odcięty”.
A wtedy przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśclass="underline" gdzie jest Roger?
Nie widziała go od rana…
Nagle poczuła strach. Pantalaimon w postaci miniaturowego lwa wskoczył jej na ręce i warknął. Dziewczynka pożegnała się z mężczyznami i szybko wróciła na ulicę Turla, a następnie ile sił w nogach pobiegła do Portierni Jordana. Wpadła do środka za swoim dajmonem, który miał teraz postać geparda.
Portier był wściekły.
– Musiałem zadzwonić do Rektora i wszystko mu powiedzieć – oznajmił. – Wcale mu się to nie spodobało Nie chciałbym być w twojej skórze…
– Gdzie Roger? – przerwała mu.
– Nie widziałem go. Jemu też się dostanie. Kiedy złapie go pan Cawston…
Lyra pobiegła do Kuchni. Wpadła do ciepłego i zaparowanego pomieszczenia, w którym panowała gorączkowa krzątanina.
– Gdzie Roger?! – krzyknęła.
– Zmiataj, Lyro! Jesteśmy zajęci!
– Ale gdzie jest? Wrócił czy nie? Najwyraźniej nikogo to nie interesowało.
– Gdzie jest? Musiałeś coś słyszeć! – Lyra krzyczała na Kucharza, który trzepnął ją w ucho i z krzykiem wyrzucił z Kuchni.
Pasztetnik Bernie na próżno próbował ją uspokoić.
– Dostali go! Ci cholerni Grobale! Psiakrew, powinno się ich wyłapać i pozabijać! Nienawidzę ich! Wcale was nie interesuje los Rogera…
– Lyro, wszyscy dbamy o niego…
– Wcale nie, gdyby tak było, rzucilibyście od razu pracę i poszli go szukać! Was też nienawidzę!
– Może istnieć tuzin powodów, dla których Roger się nie zjawił. Uspokój się i posłuchaj: mamy niecałą godzinę, by przygotować i podać kolację. Rektor przyjmuje gości w Rezydencji. Będą tam jedli, a to oznacza, że Kucharz musi zanosić wszystkie dania natychmiast po ich sporządzeniu, aby nie były zimne… Lyro, życie musi toczyć się dalej. Jestem pewien, że Roger się pojawi…
Lyra odwróciła się i wybiegła z Kuchni, przewracając stos srebrnych pokryw na półmiski i lekceważąc wybuchy gniewu. Pospiesznie zbiegła po schodach, przebiegła Dziedziniec między Kaplicą i Pielgrzymią Wieżą i wpadła do Czworoboku Yaxleya, gdzie znajdowały się najstarsze budynki Kolegium.
Pantalaimon w postaci miniaturowego geparda pędził przed nią i jako pierwszy wbiegł na szczyt schodów, gdzie mieściła się sypialnia Lyry. Dziewczynka pchnęła drzwi, weszła do środka, przyciągnęła do okna rozklekotane krzesło, wspięła się na nie, otworzyła okno i wyszła na zewnątrz. Tuż pod oknem znajdowała się szeroka na stopę kamienna rynna o wzmocnionych ołowiem brzegach; Lyra na niej stanęła i natychmiast zaczęła się wspinać po chropowatych dachówkach, aż znalazła się na najwyższej krawędzi dachu. Otworzyła usta i wrzasnęła. Pantalaimon, który na dachu zawsze stawał się ptakiem, krążył teraz wokół dziewczynki, skrzecząc jak gawron.
Wieczorne niebo miało kolor brzoskwini, moreli i śmietany – lekkie małe obłoki podobne do lodów śmietankowych na tle bezmiernego pomarańczowego nieba. Wokół Lyry znajdowały się strzeliste iglice i wieże Oksfordu; większość była równie wysoka jak budynek, na którego dachu stała. Po obu stronach, na wschód i zachód, rozpościerały się zielone lasy Château-Vert i White Ham. Gdzieś krakały gawrony, dzwoniły dzwony, a w Oxpens głośne dudnienie silnika gazowego oznajmiło start wieczornego zeppelina z Królewską Pocztą do Londynu. Dziewczynka obserwowała, jak sterowiec wznosi się ponad iglicę Kaplicy Świętego Michała; z tej odległości miał wielkość koniuszka małego palca Lyry, potem stawał się coraz mniejszy, aż był już tylko kropką na perłowym niebie.
Lyra obróciła się i spojrzała w dół na zacieniony Dziedziniec, gdzie ubrani na czarno Uczeni zaczynali już zmierzać, pojedynczo lub dwójkami, ku Jadalni. Ich dajmony kroczyły dumnie, frunęły majestatycznie lub spokojnie siedziały na ramionach mężczyzn. W Refektarzu zapaliły się światła i Lyra widziała, jak witrażowe okna stopniowo zaczynają się jarzyć, gdy służący zapala naftowe lampy na kolejnych stołach. Zadźwięczał dzwonek Kamerdynera, oznajmiając, że do kolacji pozostało pół godziny.
Był to świat Lyry i dziewczynka pragnęła, by pozostał taki na zawsze, jednak zdawała sobie sprawę, że wokół niej wiele się zmienia, odkąd ktoś zaczął porywać dzieci Usiadła na krawędzi dachu i oparła brodę na dłoniach.
– Musimy go uratować, Pantalaimonie – powiedziała.
– To będzie niebezpieczne – odrzekł gawronim głosem, siedząc na kominie.